
Panie, panowie: oto Jan Pasula, czyli 22-letni Krakus, który szturmem wdarł się do czołówki polskiej sceny rapowej i, na co wskazują wszystkie znaki na niebie i ziemi, nie zamierza z niej znikać. Porozmawiajmy o nowej płycie "Uśmiech", używkach (które młodzi raperzy konsumują inaczej, niż starsi koledzy po fachu), dziewczynach, trudnych relacjach z rodzicami, chęci posiadania potomka oraz tym, dlaczego spotykając Jana-rapowanie, powinieneś udawać, że go nie znasz.
Coś w tym jest... Od jakichś dwóch lat zdecydowanie wolę spać w dzień, a egzystować pomiędzy zmierzchem a świtem. Do tej pory taki tryb życia był mocno utrudniony, bo trzeba było załatwiać różne sprawy, których po prostu nie dało się ogarnąć nocami. Teraz, gdy z powodu epidemii świat stanął na głowie i siedzę w domu, łatwiej mi żyć tak, jak chcę.
Powiedzmy, że szukam plusów w tej dziwnej sytuacji. Z tym permanentnym uśmiechem może bym nie przesadzał, ale na pewno czuję jakiś wewnętrzny spokój, czyli coś, czego od dłuższego czasu bardzo mi brakowało.
Wychodzi na to, że wybrałeś sobie bardzo zły zawód...
Z biegiem czasu rozpoznawalność – czyli coś, co mnie na serio męczy – staje się coraz większa. Chodzi o to, że pewnych rzeczy wcześniej nie przewidziałem. Zawsze miałem tak, że nawet widząc jakiegoś uwielbianego artystę, nie podbiegałem po autograf albo wspólną fotkę.
Zaliczyłem jakieś 1,5 roku naprawdę ostrej jazdy i zwolniłem. Dotarłem do punktu, w którym wiedziałem, co z czym się je, poznałem pewne rzeczy i uznałem, że jestem już wybawiony. Chociaż, żeby nie było, od czasu do czasu będę wskakiwał do tego wiru. Powiedzmy tak: chociaż imprezowy break dance nie jest już dla mnie, to jeszcze nie raz sobie potuptam.
