– To największy kryzys w historii branży lotniczej – mówi o sytuacji związanej z epidemią koronawirusa Mariusz Piotrowski z Fly4free. W rozmowie z naTemat wyjaśnia, jak kryzys ten wpłynie zarówno na funkcjonowanie linii lotniczych, jak i na pasażerów. Wszyscy przecież zdajemy sobie sprawę z tego, że tak jak było wcześniej już nie będzie. Na co jednak trzeba się przygotować? I czy aby nie będą to wyższe koszty podróżowania?
Mariusz Piotrowski (fly4free): Odpowiedź na to pytanie jest wróżeniem z fusów. Tak naprawdę nie wiemy, co się stanie. Uważam jednak, że prawdopodobnie ceny biletów nie pójdą gwałtownie do góry.
Jest to związane z faktem, że popyt na podróże lotnicze będzie bardzo niski i linie lotnicze będą musiały, chcąc nie chcąc, pozostawić ceny biletów na względnie niskim poziomie. Nie będą mogły pozwolić sobie na duże podwyżki, jeśli będą chciały zachęcać pasażerów do dalszych podróży.
Możemy mieć jednak do czynienia z taką sytuacją, jaka ma teraz miejsce w tanich liniach lotniczych. Linie tradycyjnie, takie jak np. LOT czy Lufthansa, będą szły w stronę modelu Ryanair'a i Wizz Air'a, czyli będą rozwijały usługi dodatkowe.
Czyli?
Czyli będą rozbierały cenę biletu lotniczego na części. W tej chwili główna różnica między tanią linią lotniczą a regularną, polega na tym, że w taniej linii płacimy właściwie tylko za fotel i za mały plecak, a za pozostałe usługi musimy dopłacić. W linii tradycyjnej w cenie biletu mamy darmowy bagaż, czasami możemy wybrać sobie miejsce.
Można więc przypuszczać, że linie tradycyjne mogą wdrażać podobne rozwiązania, aby szukać dodatkowego dochodu. To byłoby zresztą jakby ukłonem w stronę pasażerów, których budżety będą bardziej ograniczone. Dzięki temu będą mogli wybierać tańsze opcje i model podróży, który będzie dla nich wygodny i na który będzie ich stać.
To oznacza, że mali przewoźnicy nie wytrzymają kryzysu?
W tym przypadku można mówić o dwóch szkołach i dwóch rodzajach opinii. Jedna, którą reprezentuje m.in prezes Ryanair, to szkoła, według której po kryzysie miałoby zostać w Europie 4, 5 największych linii lotniczych plus kilka mniejszych regionalnych.
W obecnej rzeczywistości ogromną rolę w ratowaniu linii lotniczych odegrają jednak państwa, poszczególne kraje, które będą ratowały swoich narodowych przewoźników. Bez takiego wsparcia narodowe linie lotnicze nie będą w stanie długo przetrwać.
To zresztą już się dzieje. Linia Finnair dostała pieniądze z fińskiego rządu. Air France-KLM negocjuje 6,5 mld euro pożyczki od swoich rządów. Nawet Lufthansa, wydawałoby się największa i najbardziej stabilna linia w Europie, negocjuje pożyczkę od niemieckiego rządu.
Myślę, że linie narodowe przetrwają, ale na rządowej kroplówce. W związku z tym prawdopodobnie będziemy mieli do czynienia z czymś, co można nazwać renacjonalizacją. Linie, o których mówimy są narodowymi przewoźnikami, ale w większości są sprywatyzowane.
Bardzo możliwe, że jeżeli kryzys się przedłuży i będą potrzebne większe pieniądze niż się wydaje, to państwa będą odkupowały udziały w liniach lotniczych.
Kryzys najpewniej wpłynie też na to, jak i gdzie będziemy podróżować. Przed epidemią, jako turyści, otwieraliśmy się na egzotyczne kierunki. Czy teraz zrobimy krok w tył?
Jeśli chodzi o nasze nawyki podróżnicze, to pewnie zajdą duże zmiany. Z całą pewnością będzie to też wynikało z popytu. W pierwszym momencie po tym, jak ruch zostanie przywrócony, będą przywrócone kierunki "podstawowe", czyli np. w przypadku Europy będą to podróże między dużymi stolicami krajów.
Jeśli chodzi o kierunki turystyczne, podróżnicze, to zapewne w biurach podróży nie będziemy mieli do czynienia z dużymi zmianami. Tak samo jeśli chodzi o tanie linie, tutaj też trudno cokolwiek przewidywać. Przed kryzysem bywało i tak, że linie lotnicze wzbudzały popyt w sposób sztuczny sposób.
Jak?
Prosty mechanizm, samorząd jakiegoś regionu na końcu świata płacił liniom lotniczym duże pieniądze, żeby oferowały tanie bilety. Wszystko po ty, aby ściągać turystów, choć nie jest to szczególnie atrakcyjne miejsce.
Teraz pytanie, czy ludzie będą chcieli latać do miejsc, które nie są atrakcyjne, ale bilety do nich są tanie? Wydaje się, że przynajmniej w tym pierwszym okresie raczej nie. To przejawia się choćby w tym, co teraz komunikują same linie lotnicze. Twierdzą, że odbudowanie popytu do poziomu sprzed kryzysu zajmie 2, 3 lata.
To jednak nie jest też dobra informacja dla małych lotnisk.
Z całą pewnością tak. Jeśli jednak myślimy o małych lotniskach w Polsce, to już przed kryzysem widzieliśmy, że tanie linie lotnicze – małe lotniska opierają swoje funkcjonowanie na nich – zaczęły tam drastycznie zmniejszać swoją ofertę, a jeśli nie zmniejszać to na pewno nie powiększać.
Wynika to z tego, że tanie linie zdecydowały, że będą się koncentrować tylko na największych lotniskach, lotniskach działających w największych miastach, bo tam są skupiska ludzi, którzy mają więcej pieniędzy, więc stać ich na podróżowanie. Wydaje się, że ten trend będzie kontynuowany.
Jako Polska jesteśmy jednak w o tyle dobrej sytuacji, że mamy wciąż dużą emigrację np. na Wyspach Brytyjskich, więc tanie linie wciąż mogą widzieć potencjał w tym ruchu. Działają one jednak bez sentymentów, jeśli jest jakieś połączenie, ono nie spina się finansowo, to po kilku miesiącach zamykamy i szukamy dalej.
Pozostaje jeszcze jedna ważna kwestia, a mianowicie, co się stanie z podróżami biznesowymi? Wiele wskazuje na to, że rozwój Zoom'a, Skype'a, telekonferencji, spowoduje że podróże biznesowe – również z oszczędności – stracą sens, zwłaszcza te po Europie.
To jest też zła informacja dla linii lotniczych ponieważ pasażer biznesowy i podróże biznesowe są kluczowym elementem jeśli chodzi o finanse. To są najdroższe bilety, najdroższe miejsca w samolocie. Niektóre trasy opierają się o takich pasażerów. Ich jest może mniej, ale proporcjonalnie płacą więcej niż pasażerowie z klasy ekonomicznej.