Internet ogarnęła wręcz historyczna mania. Odkąd eksperci zaczęli ostrzegać, że może nas czekać druga fala zakażeń, porównaniom i analizom nie ma końca. Jak to 100 lat temu ludzie się pospieszyli. I jak byli już zmęczeni, mieli dość zamknięcia i restrykcji, i wtedy niespodziewanie przyszła druga fala, która zabiła miliony. "Wyciągajcie lekcje z historii!" , "Czy czeka nas powtórka?" – pytają.
Porównania do hiszpanki towarzyszą nam praktycznie non stop od wybuchu pandemii koronawirusa. I choć eksperci od początku twierdzili, że grypa jak tamta może powrócić w każdej chwili, to jednak uspokajali, że nie zabije tylu osób, co wtedy.
Podczas pandemii hiszpanki w latach 1918-1919 na całym świecie zmarło ok. 50 mln ludzi. Z powodu koronawirusa – do 20 kwietnia – 166 tysięcy.
Zmienił się świat, zmieniła się medycyna i jej możliwości. Do tego z różnych krajów dochodzą już sygnały, że jest lepiej, wzrost zakażeń wyhamował, jest mniej zgonów, kolejne państwa szykują się na otwarcie swoich gospodarek. Jest wiosna, robi się ciepło, ludzie zaczynają chętniej wychodzić z domów. Ba, na ulice wielu miast w USA ludzie wychodzą na ulice, by protestować przeciwko ograniczeniom.
Zabójcza druga fala zakażeń
Tyle, że w pewnym sensie podobnie było w 1918 roku. "Ludzie tak chcą wrócić do życia. Ale zapominają, że to druga fala hiszpanki była gorsza", "Historia się powtarza", "Czy czeka nas powtórka?", "Pamiętajcie, że przypadku hiszpanki najbardziej zabójcza była dopiero druga fala", "Wyciągajcie lekcje z historii!" – grzmią teraz internauci, zwłaszcza w USA.
Albo: "Lepiej modlić się, żeby nie skończyło się, jak w czasie drugiej fali hiszpanki".
To czarny scenariusz, ale hasła "hiszpanka" i "druga fala zakażeń" w ostatnich dniach naprawdę wylewają się niemal z każdej strony.
Twitter obiegły historyczne zdjęcia i opisy. Niektórzy przypominają, że ludzie wtedy też już byli zmęczeni ograniczeniami. Jak skończyła się wojna, zaczęli wychodzić na ulice.
Albo pokazują wykresy, czym skończyło się wcześniejsze poluzowanie restrykcji. Na przykład, tu – w Denver. Strzałka pokazuje moment, gdy władze zaczęły wycofywać się z ograniczeń.
Porównaniom nie ma końca, zwłaszcza, że niektórzy eksperci również mówią o możliwej drugiej fali COVID-19. Przedstawiciel WHO ostrzegł, że jesienią może ona czekać Włochy. – Nie spieszmy się z otwieraniem kraju – zaapelował nawet Walter Ricciardi.
Jak było w 1918-1919 roku? Pandemia zaczęła się wiosną w Europie, do USA dotarła później, wraz z żołnierzami wracającymi z wojny. Wtedy również zamykano szkoły, sklepy, restauracje, wprowadzano kwarantannę i zakazy zgromadzeń. Były także kary za nieprzestrzeganie zasad. A nawet zdarzyło się, że w San Francisco policjant zastrzelił trzy osoby za odmowę noszenia obowiązkowych maseczek na twarzy.
Gdy wydawało się, że grypę udało się pokonać, wtedy wróciła ze zdwojoną siłą. Na przykład w San Francisco już w październiku był obowiązek noszenia maseczek. Wprowadzono go mimo licznych protestów, a nawet powstania "ligi antymaseczkowej".
Do końca miesiąca w mieście było ponad 20 tys. przypadków zakażeń i tysiąc zgonów – podaje influenzaarchive.org. Ograniczenia zaczęto znosić w połowie listopada. Zaczęły działać hotele i restauracje (choć nie pozwolono na tańce), potem kina, teatry, otwarto szkoły. A potem pozwolono zdjąć maseczki. 21 listopada w mieście odbyło się świętowanie.
Jednak 7 grudnia zaczęły pojawiać się nowe przypadki choroby. Miesiąc później miasto ponownie przywróciło obowiązek noszenia masek. A dwa miesiące później przypadków śmiertelnych było niemal dwa razy tyle, co wcześniej. Tak jak, podsumowuje portal, historia sukcesu z czasów pandemii hiszpanki, stała się "opowieścią ku przestrodze".
Ile osób zmarło w czasie drugiej fali
Historycy podkreślają, że pierwsza fala była raczej łagodna. Zabiła "tylko" 3-5 miliony ludzi. Druga, jesienna – około 20-50 mln. Jak oceniają, w czasie trwającej dwa lata pandemii najgorsze były trzy, jesienne miesiące 1918 roku – od września do listopada. Tylko w październiku w USA zmarło blisko 200 tys. osób.
Co więcej, podczas drugiej fali hiszpanki umierały miliony młodych, zdrowych ludzi, przedstawicieli klasy średniej. Szokujące było też to, jak umierali.
Wielu ekspertów ocenia, że 100 lat temu za szybko poluzowano restrykcje. I że właśnie zachowanie dystansu społecznego to lekcja, którą z hiszpanki powinniśmy zapamiętać.
"W San Francisco, kiedy liczba przypadków spadła prawie do zera, władze powiedziały: "Otwórzmy miasto, zróbmy wielką paradę w centrum miasta, wszyscy razem zdejmijmy maski" – przypomniał teraz w CNN epidemiolog dr Larry Brilliant.
Podobnie w Filadelfii nie odwołano wtedy wielkiej parady. Trzy dni po niej zanotowano 635 nowych przypadków zakażenia.
Niektórzy internauci przypominają to teraz, po weekendzie, gdy na ulicach niektórych miasta w USA odbyły się protesty przeciwko ograniczeniom. "W ubiegłym wieku tysiące ludzi zgromadziły się w San Francisco protestując przeciwko noszeniu maseczek" – piszą.
"Śmierć następowała zwykle na skutek ataku bakterii na płuca, co sprawiało, że te niezbędne do życia organy zamieniały się w worki cieczy i w konsekwencji topiły pacjenta. W przypadku większości chorych atak trwał 2-4 dni. Zgon mógł jednak także nastąpić nagle: pojawiały się opowieści o ludziach, którzy nagle upadali i umierali, albo rozpoznawano u nich chorobę, a oni ulegali jej w ciągu kilku godzin". Czytaj więcej