Elżbieta Polak, Marszałek Województwa Lubuskiego, sprowadziła z Chin ponad 22 tony sprzętu medycznego.
Elżbieta Polak, Marszałek Województwa Lubuskiego, sprowadziła z Chin ponad 22 tony sprzętu medycznego. Fot. Władysław Czulak
REKLAMA
Przypomnijmy najpierw – w województwie lubuskim był pierwszy przypadek koronawirusa w Polsce. 4 marca potwierdzono go u mieszkańca Cybinki. Dziś jest tu 85 potwierdzonych przypadków zakażenia, najmniej w kraju. Marszałkiem województwa od 2010 roku jest Elżbieta Polak. Jedyna kobieta na tym stanowisku w Polsce.
Nie taki był cel. Chodziło o to, by lekarze, pielęgniarki, jak najszybciej poczuli się bezpiecznie. Na samym początku sytuacja w całej Polsce wyglądała bardzo dramatycznie. Szpitale absolutnie nie były przygotowane, zwłaszcza jeśli chodzi o ochronę osobistą.
Apelowaliśmy do rządu, do sztabu zarządzania kryzysowego, do agencji rezerw. Dostawaliśmy pojedyncze sztuki. Dlatego zależało nam bardzo i maksymalnie się sprężyliśmy, żeby jak najszybciej te zakupy zrobić.
Co Pani wtedy myślała?
Bałam się. Byłam przerażona. Jak to? Kombinezonów mamy tylko na jeden dzień? To jest niemożliwe, żeby tak funkcjonować.
Na czym polegały te apele do rządu?
Pisaliśmy, dzwoniliśmy, błagaliśmy. Robiliśmy konferencje prasowe. Ale nic za tym nie szło. Lekarze i pielęgniarki zostali wysłani z gołymi rękoma do walki z wielkim zagrożeniem. Przecież wszyscy pamiętamy, jak minister zdrowia mówił, że nie musimy nosić maseczek i że rząd jest świetnie przygotowany. Tylko że my nie dostawaliśmy środków ochrony osobistej, kombinezonów.
Usłyszałam od pana ministra zdrowia, że z zażenowaniem słucha marszałek Polak. Bardzo mnie to zdenerwowało. My pisaliśmy bez jazgotu politycznego. Po prostu opisywaliśmy sytuację, jak bardzo jest dramatyczna. Odpowiedziałam, że nie jest nam potrzebne medialne show pana ministra.
I postanowiła Pani wyprzedzić rząd i sama zorganizować transport?
Oglądałam występy rządzących, konferencje prasowe dwa razy dziennie. Słuchałam tego żarliwie i nie mogłam się niczego dowiedzieć.
Przecież lekarze nie mogą walczyć gołymi rękoma. Nasza bezczynność kosztowałaby czyjeś życie. Nie można urzędniczo traktować żywiołu. I udało się zorganizować transport z Chin. To wymagało dużej determinacji i ryzyka.
Pół Polski było pod wrażeniem. "To prawie jedna trzecia ilości, jaką zamówił dla całej Polski nasz rząd w słynnym locie Antonowa" – pisały media. Jak Pani to zorganizowała?
Zrobiliśmy rozeznanie rynku, pytaliśmy lekarzy, co potrzeba. Tylko trzy moje szpitale zgłosiły zapotrzebowanie na 329 mln zł. Wybraliśmy zielonogórską firmę LUG, która zaproponowała nam bardzo niskie ceny. Okazało się, że nie liczą żadnego zysku, chcą pomóc. Zdecydowaliśmy się na zamówienie w Chinach.
Ale gdy towar był już w porcie lotniczym w Szanghaju, Chiny zamknęły granice. Byłam załamana, wpłaciliśmy już zaliczkę i nie możemy odebrać sprzętu. Stąd mój desperacki apel na FB do premiera, ministra obrony narodowej o pomoc w organizacji transportu lotniczego. I udało się. Kancelaria Premiera zareagowała bardzo szybko, w ciągu dwóch godzin. Mieli pretensje, dlaczego się do nich nie zwróciłam, ale po prostu nie odbierali telefonów.
Czyli tu chwalimy rząd za pomoc?
Oczywiście. Dużo osób pomogło. To był łańcuch dobrych uczynków. Zakupy w Chinach ogarnął nam konsulat w Kantonie. W transporcie z Warszawy do Zielonej Góry pomogło wojsko. Gen. Jarosław Mika pochodzi stąd. Zadzwoniłam do niego. Chociaż był w szpitalu, [potwierdzono u niego koronawirusa – przyp. red.] wydał rozkaz i Czarna Dywizja przywiozła sprzęt.
Ja w ogóle uważam, że jak się jest transparentnym i są czyste intencje, to ludzi dobrej woli jest więcej. Tu wszystko się poskładało. Pojawiła się firma, konsulat, wojsko. I nawet rząd z PiS mi pomógł.
Było jakieś szczególne powitanie w Zielonej Górze?
Absolutnie nie, choć niektórzy namawiali. Nie chcieliśmy robić żadnego show. Sprzęt w większości bardzo szybko został rozdzielony na szpitale. Proporcjonalnie do ilości łóżek. Żeby było sprawiedliwie.
Ile osób było zaangażowanych w całą operację na miejscu?
Departament zdrowia pracował od świtu do nocy, żeby zebrać wszystkie zamówienia, przygotować dokumenty. Zarząd praktycznie obradował codziennie. Chłopaki z departamentu infrastruktury ogarnęli transport, departamenty funduszowe w ekspresowym tempie przygotowały wszystkie unijne procedury. Zielonogórska firma, żołnierze z Czarnej Dywizji, Kancelaria Premiera, Air Cargo, konsulat w Kantonie. Długa lista...
Pierwszy transport przybył 6 kwietnia, chyba byliśmy pierwsi. W tamtym transporcie były 12,5 tony środków – 1089 kartonów.
Wszystkim należą się wielkie podziękowania.
Skąd były na to wszystko środki?
Dobrze, że jesteśmy w UE, bo gdy w marcu dostaliśmy zielone światło z Komisji Europejskiej na przekierowanie funduszy europejskich do bezpośredniej walki z koronawirusem, zarząd województwa lubuskiego natychmiast podjął decyzję, aby na program ochrony zdrowia przeznaczyć 50 mln, które nie były jeszcze zakontraktowane.
Mieliśmy olbrzymie wsparcie KE. Zadzwoniłam do Marka Prawdy, przedstawiciela KE na Polskę. Z pierwszej ręki miałam informacje jak procedować, żeby jak najszybciej zabezpieczyć szpitale.
Udałoby się zorganizować taki transport bez środków unijnych?
Na pewno z własnych środków nie. Tak duże zakupy zrujnowałyby mi budżet.
Rządzący przedstawiają raczej inny obraz pomocy UE.
Premier powiedział w Sejmie, że nie dostaliśmy jednego euro. Dlatego zawsze oznaczam hasztagi #fundusze europejskie. Bo rząd nie mówił nawet o tym, że na tarczę antykryzysową też są pieniądze europejskie.
A wojewoda lubuski w telewizji narodowej pokazywał się na tle moich zakupów, jakby był ich organizatorem. A już w ogóle nie wspomniano, że to są zakupy z funduszy europejskich.
Na co poszły te pieniądze w województwie lubuskim?
45 mln przeznaczyliśmy na zakup środków ochrony osobistej i sprzętu ratującego życie. 9 mln to zakup kombinezonów, gogli, rękawiczek. 36 mln przeznaczyliśmy na respiratory, defibrylatory, tomografy, USG. A także na prace remontowe, żeby wydzielić stanowiska OIOM do leczenia zakażonych i cztery ambulanse. 5 mln przeznaczyliśmy na zakup testów, bo liczba wykonywanych testów była porażająco mała. Na dzień 20 kwietnia mamy 4124 testy na milion mieszkańców.
Ale w sumie przekierowaliśmy 75 mln. Część przeznaczyliśmy dla przedsiębiorców, 5 mln dla DPS-ów.
Gdzie kupiła Pani testy?
Szpital w Zielonej Górze zamówił je w USA. One już są, ale nie są jeszcze dopuszczone. Szpital czeka na zgodę, a ja codziennie się o to dopytuję. Przeznaczyliśmy też pieniądze z naszego budżetu na doposażenie naszych laboratoriów w dużych szpitalach, żeby mogły wykonywać testy samodzielnie.
Jak teraz wygląda sytuacja? Starczy wszystkiego dla wszystkich?
Tak, starczy na pewno. W tej chwili mamy magazyn w sali kolumnowej w Urzędzie Marszałkowskim. Druga partia dotarła 17 kwietnia, to prawie 10 ton, 904 kartony. Wszystko zmagazynowaliśmy w urzędzie, żeby sukcesywnie wydawać. Pomocą objęliśmy również inne szpitale powiatowe. POZ-ty, DPS-y. O pomoc prosiło także wojsko i celnicy na granicy.
Mam wrażenie, że zastępujemy państwo.
Czy z rządowego samolotu jakaś pomoc do Pani dotarła?
Nie.
A jakie w ogóle jest wsparcie rządowe w Pani województwie?
Z budżetu państwa wojewoda przekazał 5,5 mln zł dla trzech szpitali postawionych w stan gotowości. W Gorzowie szpital jednoimienny powstał na bazie psychiatrycznego. Tam jest 200 łóżek, podstawowy poziom. Szpital wnioskował o 20 mln, wojewoda zatwierdził 17 mln, a szpital dostał 750 tys. I gdyby nie nasza pomoc, właśnie ze środków unijnych na doposażenie, na sprzęt ratujący życie, to nie wiem, jak by działali.
Marszałek Elżbieta Polak pokazuje nam jedno z podziękowań z dn. 22.04: "W imieniu moich Pracowników i swoim serdecznie dziękuję za otrzymane środki ochrony osobistej. Są to jedyne środki ochrony osobistej spełniające wymogi medyczne oraz nasze oczekiwania".
Jak Pani to robi, że ta pomoc dla ochrony zdrowia tak się udaje?
Mam bardzo dobry zespół, świetną kadrę w szpitalach. Sprawdziliśmy się już.
Mamy do siebie zaufanie. Udało mi się przekonać sejmik województwa, jak ważne jest zdrowie. W województwie lubuskim zastałam najbardziej zadłużoną w Polsce ochronę zdrowia. Teraz mamy najmniej zadłużoną w kraju. Inwestujemy bardzo mocno w ochronę zdrowia.
W Zielonej Górze buduję teraz Centrum Matki i Dziecka, kupujemy sprzęt specjalistyczny, ale też bardzo mocno stawiamy na profilaktykę. Mamy 5 programów w zakresie profilaktyki, mamy swój program in vitro.
I mam region, który jest najbardziej aktywny w Polsce. Organizujemy pikniki zdrowia w każdym powiecie, przychodzą na nie tłumy. Wszyscy uwierzyli, jak dla społeczeństwa ważne jest zdrowie.
A teraz, w czasie zagrożenia?
My już w lutym podjęliśmy decyzję, by przeznaczyć całą naszą rezerwę kryzysową na doposażenie laboratoriów, na aparaturę ratującą życie, sprzęt do dezynfekcji.
Uważam, że w takiej sytuacji trzeba jak najszybciej się przygotować. Mieć wszystko przygotowane, bo potem może być różnie i może być dużo trudniej.
Ja nikogo nie straszyłam, ale mobilizowałam wszystkich do współpracy. Do natychmiastowych, szybkich działań, póki jesteśmy zdrowi.
Zabrzmiało jak domowe przygotowania rodziny na czarną godzinę.
Taka mamusia województwa (śmiech). Ale myślę, że kobiety chyba tak mają. Jak jest jakieś zagrożenie rodziny, to wtedy wszystkich biorą pod skrzydła. Jak matki Polki.
Na początku moja rodzina dzwoniła i pytała: Ela, robić zakupy? Bo jakaś panika się robi. Odpowiadałam, że ja zrobiłam. Nawet wysyłałam zdjęcia, bo mi nie wierzyli. Tak rząd nas uspokajał, że jesteśmy przygotowani.
A ja mówiłam: gdyby w rodzinie pojawiła się choroba, to kto pójdzie po zakupy? Potem sama tego doświadczyłam. Pod koniec lutego byłam w Brukseli, ze współpracownikami wróciliśmy z objawami, miałam test w szpitalu. A mąż i syn natychmiast znaleźli się na kwarantannie. I koniec. Trzeba być przygotowanym.
Czy dziś jest coś, czego jeszcze u Pani nie ma, co jeszcze by się teraz przydało?
Szczepionka!. Niestety potrzeby w służbie zdrowia cały czas są duże. Wczoraj zarząd województwa z własnego budżetu przekazał pół miliona szpitalowi w Zielonej Górze na wykonanie śluz na oddziałach onkologicznym i innych, by nie dopuścić do zakażeń.
W międzyczasie kupowaliśmy sprzęt ratujący życie. W różnych firmach w Europie, ale też w Polsce. I on spływa. Niektóre szpitale mamy zabezpieczone w 100 proc. Mamy aparaty rentgenowskie, ciśnieniowe, elektrokardiografy, respiratory, również dla dzieci.
W firmie w Słubicach udało nam się zamówić 175 tys. maseczek. W sumie mamy ich już 228 tys. Z tych zapasów ok. 50 tys. rozdysponowaliśmy.
Celnicy zwolnili nas z VAT, więc mamy jeszcze pieniądze. Z naszego budżetu udało się też przekierować pieniądze – na razie niewielkie – na nagrody dla tych z pierwszej linii frontu. Bo ludzie są najważniejsi. Nie tylko sprzęt i warunki do walki. Personel też trzeba nagradzać nie tylko oklaskami.
Na początku była Pani przerażona. Jak jest teraz?
Jestem spokojniejsza. Teraz mogę powiedzieć, że jesteśmy bezpieczni. Jesteśmy w regionie przygotowani na dużą falę zakażeń.