
REKLAMA
Marcin, Monika, Ewelina i Łukasz opowiadają, jak zmieniło się ich życie po tym, gdy z powodu koronawirusa zamknięte zostały knajpy i salony kosmetyczne, a projektodawcy i agencje reklamowe zaczęli zaciskać pasa. "W poprzednim życiu Marcin spędzałby wieczory na mieście, chodził do kina, spotykał się ze znajomymi, korzystał z wiosny. Niestety, w tym roku wiosnę odwołali. Podobnie jak poprzednie życie Marcina" – czytamy w tekście. Marcin mieszka teraz kątem u rodziców.
Monika, fryzjerka i manikurzystka, nie ma takiej opcji. Klientki przyjmuje na czarno. Inaczej nie miałaby z czego żyć, bo była na umowie zleceniu. Z tego samego powodu nie przysługuje jej opieka medyczna. Teraz próbuje przeżyć za 20 zł dziennie. – Ja jestem jak karaluch. Wszystko przetrwam. Tylko szkoda, bo człowiek plany miał, chciałam gdzieś pojechać, świata kawałek zobaczyć, salon otworzyć – mówi kobieta dziennikarzowi.
Przeczytaj także: To do niej zgłaszają się ci, którzy tracą pracę i pensję. "Koronawirus obnażył patologię"
Ewelina, która z dnia na dzień straciła 3 zlecenia w gastronomii, wzięła pożyczkę chwilówkę. Łukasz, copywriter, czuje, że skończyła się pewna epoka. "To, co jeszcze chwilę temu było obiektem marzeń młodych kreatywnych, czyli wielkomiejskie życie bez zobowiązań, z pracą przy projektach, z poczuciem jakiejś wolności, dziś staje się przekleństwem" – czytamy w tekście "Mój koniec świata".
Cały artykuł można przeczytać w najnowszym wydaniu tygodnika "Newsweek".