Krzysztof Mądel: Po wojnie światowej i Auschwitz takie wypowiedzi trącą nazizmem i powinny być ścigane z urzędu
Krzysztof Mądel
10 września 2012, 23:20·2 minuty czytania
Publikacja artykułu: 10 września 2012, 23:20Gdyby Janusz Kowin-Mikke drwił sobie z osób niepełnosprawnych sto lat temu, to byłby tylko grubianinem i bufonem, ale po wojnie światowej i Auschwitz takie wypowiedzi trącą nazizmem i powinny być ścigane z urzędu.
Tu nie chodzi tylko o to, że dla nazistów zdrowy i czysty rasowo Aryjczyk był jedynym pożądanym typem człowieka, bo ideały nietzcheańskie, apollińskie i dionizyjskie są stare jak świat, żywi się nimi choćby reklama. Chodzi o to, że w nazizmie wszystko, co nie odpowiadało ideałom, było wstydliwym odpadem, porażką natury, klęską sztuki, nauki i państwa, więc naziści poprawiali świat przy pomocy obozów koncentracyjnych i krematoriów.
Dzisiaj nie tylko święci i ewangelia każą nam szukać pełni człowieczeństwa w człowieku niepełnosprawnym. Doświadczenie takich jak ruchów jak Stowarzyszenie Brata Alberta prowadzone przez ks. Isakowicza-Zaleskiego (30 domów w Polsce, a w samych Radwanowicach ok. 60 osób na stałym pobycie), czy fundacja Anny Dymnej "Mimo Wszystko", pokazują, że osoby niepełnosprawne i ich bliscy potrafią odkryć pokłady człowieczeństwa niedostępne innym.
Nie tylko pokonują własne ograniczenia ruchowe czy intelektualne, ale wręcz żyją tym człowieczeństwem „ponad miarę”, wykorzystując je w 200 procentach, co nam, nominalne pełnosprawnym, prawie nigdy się nie udaje. Jak kapłan wiem z własnego doświadczenia, że serdeczność w rodzinach wychowujących niepełnosprawne dziecko jest podwójnie, a nawet potrójnie większa, a bliskość prawdziwsza i prostsza. Kto tu zatem jest „niepełnosprwny” i kto od kogo powinien się uczyć?
Gościłem kiedyś w Krakowie Johna Tschidę z Milwaukee, który na wózku zrobił doktorat na Georgetown, założył rodzinę i doczekał się dwójki chłopaków. John był dyrektorem ośrodka pomocy dla niepełnosprawnych, zatrudniał 300 osób i miał kilkuset wolontariuszy, a w czasie krótkiego pobytu w Polsce zdążył wygłosić 10 wykładów nt. zarządzania takimi placówkami pomocowymi. Był doskonałym menadżerem, choć na Wawelu musieliśmy go posadzić na krześle w ciasnej windzie, a chłopcy po schodach wynieśli na wózek na górę. Widać Jagiellonom się nie śniło, że John zajdzie tak wysoko. Uczmy się od Johna, nie od Korwina i nie od Jagiellonów.