Maciej Stuhr poruszył drażliwą kwestię finansów artystów w czasie pandemii. Przez zamknięcie kin, teatrów i odwołanie imprez, ludzie kultury nie mają jak zarabiać na chleb. Aktor zdobył się też na odważne wyznanie.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Maciej Stuhr, wraz z reżyserką Agnieszką Holland i scenarzystką Iloną Łepkowską, byli gośćmi internetowej debaty Wirtualnej Polski "Głosować czy bojkotować?". W imieniu innych artystów opowiedział, jak radzą sobie w tych trudnych czasach.
– Przede wszystkim walczymy o nasze bezpieczeństwo. Naszych rodziców, naszych dzieci. Zastanawiamy się, za co zrobimy zakupy w następnym tygodniu. Ja osobiście zarobiłem ostatnią złotówkę dwa miesiące temu. Tym żyje Polska, tym żyją ludzie – powiedział.
Aktor porównał też pandemię koronawirusa do innych ważnych wydarzeń w nowoczesnej historii Polski. Przyznał, że obecną sytuację przeżywa bardziej niż katastrofę smoleńską i śmierć Jana Pawła II.
– Jest to sytuacja wyjątkowa. W moim życiu najbardziej wyjątkowa. '89 rok nie był tak wyjątkowy dla mnie. Katastrofa smoleńska nie była AŻ takim wydarzeniem w naszym życiu jak to. Śmierć Karola Wojtyły nie była aż takim stanem wyjątkowym. Teraz mamy stan wyjątkowy. A to, kto sobie coś tam postanawia, kto chce walczyć o władzę, większości Polaków w ogóle nie interesuje – powiedział Stuhr.