Rywal ciągle atakował. Dyktował tempo gry, które było dla nas za szybkie. Na szczęście jakimś cudem udało się. Bramki nie straciliśmy - wydawało mi się, że takie zdania będę być może pisał po meczu z Anglią. Nic z tego. One są aktualne już teraz. Po starciu z Mołdawią. I co z tego, że skończyło się 2:0? Tak grać przez ponad godzinę z takim rywalem to kompromitacja.
Końcówka pierwszej połowy. Mołdawia przejmuje piłkę i na dużym luzie rozgrywa ją na jeden kontakt. Jedno, drugie, trzecie, podanie, w końcu niecelny strzał. Tak, tak, polską obronę ośmieszył zespół, który kilka dni temu przegrał 0:5 z Anglią. Zresztą takich akcji trochę było w tym meczu. Mołdawia swobodnie dochodzi do strzału, my się cofamy, jakoś blokujemy ich strzał. Bronimy się.
Nieznani na Zachodzie ośmieszali Polaków
Według portalu transfermarkt.de polska kadra warta jest ok. 80 milionów euro. Mołdawska - około 11,5. Prawie dwa razy mniej niż sam Robert Lewandowski.
Kilku naszych piłkarzy kojarzy przeciętny kibic z Europy Zachodniej. Taki Piszczek pojawiłby się w Barcelonie i ktoś by powiedział: "Hej, zobacz, to ten chłopak z Borussii, co miał iść do Realu Madryt". Mołdawianin nie zostanie rozpoznany żaden. Co najwyżej na Wschodzie, bo tam, w lidze rosyjskiej, próbuje robić karierę wielu z nich.
W Polsce karierę próbuje robić Alexandru Suvorov, ale bez powodzenia. W ekstraklasie wsławił się tym, że zaatakował sędziego. Teraz na jej zapleczu próbuje załapać się do składu Cracovii. Przepaść. Ale co z tego? We Wrocławiu Suvorov radził sobie całkiem przyzwoicie. Na początku był o krok od zdobycia pięknej bramki z wolnego.
Piszczek jak Karolak albo Malajkat
Na prowadzenie wyszliśmy po rzucie karnym. Po meczu z Czarnogórą napisałem, że gramy piłkę schematyczną, do bólu przewidywalną, z wyjątkiem paru akcji piłkarzy Borussii Dortmund. I właśnie Błaszczykowski z Piszczkiem rozegrali piłkę, ten drugi wbiegł w pole karny po czym... no właśnie. Nastąpił kontrakt z obrońcą. Sędzia wskazał na jedenasty metr. Kuba trafił do siatki.
Mateusz Borek i Roman Kołtoń komentowali na gorąco, że były podstawy do podyktowania karnego. Z kolei Krzysztof Stanowski kpił na Weszlo.tv: "Łukasz Piszczek dołączył dziś do czołówki polskich aktorów, do Tomasza Karolaka, do Wojciecha Malajkata. Będzie miał teraz świetne stawki za każdy kolejny pad".
Skłaniam się raczej do drugiej wersji. Piszczek, owszem, został lekko zaczepiony, ale upadł tak, jakby rywal wpadł w niego z całym impetem. Zresztą, chyba tak właśnie było. Zaraz po tamtej sytuacji dostałem sms-y od znajomych. Jeden: "Niezły kabaret z tym karnym". Drugi: "Ale żenadę grają, to niepojęte".
Mecz jak w Karczewie
Żenada była straszna. Mołdawia biegała, grała ambitnie. My na boisku głównie staliśmy. Kuba Błaszczykowski? Pierwszy raz dobrze zagrał, gdy kopnął do siatki z karnego. Eugen Polanski? Było ewenementem, gdy podał dokładnie koledze. - Nie ma miejsca w polskiej reprezentacji dla takich piłkarzy, którzy nie grają w klubie - krytykował go Roman Kołtoń. Ariel Borysiuk? Trochę dobrych przerzutów, ale rywalom zostawiał za dużo miejsca. Tę wyliczankę można by kontynuować.
Końcówkę zagraliśmy lepiej. Padła druga bramka, były dwa gole, których nie uznał sędzia. Ale czy te kilkanaście minut może wymazać to co działo się wcześniej? Nie, nie może. Wynik 2:0 to jedno. Drugie, że ten rezultat jest zwyczajnie niesprawiedliwy, bo przez większość meczu oni grali piłką, a my za nią ganialiśmy. Gdy nasi piłkarze schodzili na przerwę, kibice mieli gdzieś, że jest 1:0. Były donośne gwizdy.
Mam wrażenie, że mecz z Czarnogórą trochę zamydlił ludziom oczy. Czytałem po nim, że zagraliśmy dobrze, odważnie, walecznie. Mało kto zauważał, jak dzisiaj Marek Wawrzynowski w "Przeglądzie Sportowym", że poziom tamtego meczu był niewiele wyższy niż poziom "turnieju drużyn zakładowych w Karczewie".
Teraz, we Wrocławiu, wydawało mi się, że oglądam starcie dwóch wyrównanych drużyn. A aż tak chyba nie jest, prawda?