Nawet w Boliwii zajęli się ministrem zdrowia po aferze. Ale nie w Polsce PiS. To kpina
Eliza Michalik
22 maja 2020, 10:12·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 22 maja 2020, 10:12
Po kilkudniowym maratonie wysłuchiwania w mediach od polityków PiS o „atakach” na kryształowo uczciwego ministra Szumowskiego i „argumentach” tych samych co zwykle, jak w każdym przypadku każdej PiS-owskiej afery, czyli: 1) ministra krytykować nie można, bo ktoś go zna i wie, że jest uczciwy (nielogiczne), 2) ktoś inny za niego ręczy lub wręcz „zna jego intencje” (wróżbiarstwo, patrz punkt 1), 3) „atakujący mają inne poglądy polityczne” (normalne w demokracji) lub/i działają na zlecenie opozycji (wariackie teorie spiskowe) 4) ktoś kto „ciągnie ten temat nie może nazywać się dziennikarzem” (szantaż), wiem jedno.
Reklama.
Do wyjaśnienia sprawy maseczek nie spełniających norm za 5 mln złotych, które ministerstwo kupiło od instruktora narciarstwa z Zakopanego, znajomego braci Szumowskich (o braku wiarygodności kontrahenta miało, według doniesień medialnych, wiedzieć, ale nie reagować CBA) minister zdrowia powinien zostać co najmniej zawieszony w pełnieniu obowiązków.
I nie, to nie jest żart (choć liczne przykłady dowiodły, ze urzędnicy PiS stoją w Polsce ponad prawem).
Skoro jednak warszawska prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie oszustwa dużych rozmiarów, jakiego mieli dopuścić się kontrahenci ministerstwa zdrowia, wypadałoby ministrowi Szumowskiemu podać się do dymisji (honorowo – wszak politycy PiS bardzo lubią to określenie, właściwie tym bardziej, im mniej sami tak postępują) lub – i to jest absolutne wymagane w każdym cywilizowanym państwie minimum – zawiesić się w pełnieniu obowiązków. A jeśli nie chce zrobić tego sam minister, pomóc mu w podjęciu decyzji powinna jego partia.
Czy to nie dziwne, że PiS nie przeszkadza, że bracia Szumowscy mogli brać udział w oszustwie? Że istnieje taka możliwość? Czy nie martwi ich, że być może minister zdrowia ułatwił oszustom dostęp do kontraktu z ministerstwem (mieli powoływać się na wpływy)? Że szef resortu zdrowia może być w sprawę zamieszany, albo (i to tez fatalnie by o nim świadczyło), skrajnie naiwny?
Jeśli do tego dodać fakt, że trzech kontrahentów odmówiło zwrotu pieniędzy za bezwartościowe maski (ustalenia "Rzeczpospolitej", stąd śledztwo prokuratury), a minister Szumowski beztrosko podkreśla, że „nie ma pretensji do brata”, sprawa wygląda coraz dziwniej i coraz bardziej wymaga bezstronnego wyjaśnienia.
Aż głupio o tym pisać, w świetle bezkarności PiS-owskich urzędników winnych już tak długiej liście nadużyć, że wydrukowanie jej będzie wymagało nie jednej białej, ale trzech czarnych ksiąg, ale boliwijskiego ministra zdrowia właśnie aresztowano, po tym, jak na jaw wyszły podejrzane okoliczności zakupu 170 respiratorów finansowanych z Międzyamerykańskiego Banku Rozwoju.
Czy Polska jest gorszą demokracją od Boliwii? Jak widać, tak.
Bo jeśli do niewyjaśnionej jeszcze afery maseczkowej dodać informacje ustalone przez dziennikarzy dziennika "Fakt", że od 2017 do 2020 roku spółka Marcina Szumowskiego, brata ministra, otrzymała co najmniej 74 mln zł z publicznych pieniędzy - z dotacji i grantów z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju, które podlega MNiSW.
A do tego z kolei dorzucić ustalenia posłów opozycji, którzy korzystając z posiadanych uprawnień skontrolowali Narodowe Centrum Badań i Rozwoju i Ministerstwo Nauki i ustalili, że jak podał poseł Michał Szczerba, „podmiotów związanych z rodziną Szumowskich, które dostawały państwowe dotacje, w czasie gdy szef MZ zasiadał już w rządzie, może być więcej” to skłonności rodzinne braci Szumowskich do wielkich interesów z władzą, w której rządzie zasiada minister, wydają się uporczywe (rzekłabym nawet, że to recydywa) i wypełniają niestety wszystkie kryteria klasycznego, opisanego w prawie polskim i międzynarodowym pojęcia „konfliktu interesów”.
Czy polski podatnik nie powinien mieć pewności, że w czasach epidemii i wielkiego kryzysu ma uczciwego, godnego szacunku ministra zdrowia, a nie faceta, który być może tylko rozgląda się, jak najwięcej zarobić na nieszczęściu Polaków?\
Czy samemu ministrowi nie powinno zależeć na oczyszczeniu się z najmniejszych choćby podejrzeń i uniknięciu podejrzeń o próby zatuszowaniu afery z własnym udziałem?
Czy fakt, że śledztwo prowadzi prokuratura, której szefem jest kolega ministra z rządu, Zbigniew Ziobro (kolejny klasyczny konflikt interesów) nie jest już wystarczająco kompromitujący? Czy potrzeba do niego dokładać jeszcze uporczywe trzymanie się przez ministra swojego stanowiska?
Zgodnie ze słowami klasyka, czyli Jarosława Kaczyńskiego „niewinni nie mają się czego bać”. Czego więc boi się Łukasz Szumowski, że tak kompromitująco trwa na stanowisku, choć i rozsądek i honor i logika wskazują, że powinien zostać odsunięty?