Łącznie trzynastu syryjskich aktywistów zginęło ewakuując czwórkę zagranicznych dziennikarzy z Hims. Co gorsza, za uratowanego można uznać póki co tylko jednego reportera. Czy cena, jaką Syryjczycy za to zapłacili, nie była zbyt wysoka?
Tydzień temu na centrum prasowe w dzielnicy Baba Amr spadły pociski. Dwójka dziennikarzy zginęła, kilku odniosło obrażenia (czytaj). Brytyjczykowi Paulowi Conroy'owi odłamki wbiły się w udo, a Francuzka Edith Bouvier miała pogruchotaną nogą. Stali się tym samym jednymi z setek, jeśli nie tysięcy, rannych uwięzionych w Hims. Reżimowe oddziały, które od tygodni oblegają miasto, nie wpuszczają, i nie wypuszczają, z niego nikogo.
Atak na dziennikarzy zaszokował Zachód, który powoli obojętniał na ociekające krwią newsy z Syrii. Organizacje międzynarodowe i europejskie rządy zaczęły domagać się otworzenia „korytarzy humanitarnych” do Hims, którymi można by dostarczyć żywność i leki potrzebującym oraz wywieść rannych (czytaj). Gdy okazało się jednak, że siły reżimowe zatrzymują część ewakuowanych, syryjscy aktywiści postanowili wydostać Conroy'a, Bouvier i dwójkę innych reporterów na własną rękę.
Wysoka cena
Operacja, która zaczęła się w niedzielę w nocy, zakończyła się jednak tragedią. Ekipa ratunkowa znalazła się pod ostrzałem, kiedy tylko próbowała opuścić Baba Amr. Trzech aktywistów zginęło na miejscu, a reszta rozdzieliła się na dwie grupy. Pierwszej, z Paulem Conroy'em, udało się uciec z miasta. Po ponad 20
godzinach przekroczyli oddaloną o kilkadziesiąt kilometrów granicę z Libanem. Kiedy jednak Syryjczycy wracali do Hims z lekami, znowu trafili na siły rządowe. Według organizacji Avaaz, która koordynowała akcję, żołnierze zabili dziesięciu z nich.
Los drugiej grupy i pozostałych dziennikarzy jest niepewny. Bouvier nie była w stanie poruszać się o własnych siłach; opozycjoniści dźwigali ją na noszach. - Późnym wieczorem otrzymałem informację z Syrii, że Francuzkę udało przewieść się do jednej z miejscowości przy syryjsko-libańskiej granicy. Teraz aktywiści spróbują przedostać ją na drugą stronę – mówi naTemat Samer Masri, rzecznik Komitetu Wsparcia Syryjskiej Rewolucji.
Dlaczego ewakuacja reporterów potoczyła się tak fatalnie? Możliwe, że wypatrzył ich bezzałogowy samolot, który od jakiegoś czasu lata nad Hims. Ale prawdopodobne jest również, że ktoś na nich doniósł – Syria nawet przed konfliktem była państwem policyjnym i w Hims nie brakuje rządowych szpiegów.
"Hipokryzja"
Całe wydarzenie wzbudza wiele mieszanych uczuć. Dlaczego Zachód tak bardzo poruszył się akurat losem dziennikarzy, podczas gdy w Syrii zginęły już tysiące osób? - Reporterzy wiedzą, co może się stać na froncie. Jest w tym jakaś hipokryzja, że państwa zachodnie robią taki raban, gdy chodzi o pracowników media, ale nie są równie stanowcze w sprawie innych ofiar. Widać, że nie oceniają tego równo – krytykuje Masri.
Skoro jednak niebezpieczeństwo było tak duże, to dlaczego Syryjczycy postanowili pomóc Conroy'owi i reszcie? - Oni regularnie wyciągają z Hims dzieci, kobiety i rannych. Nie mieli powodu, by postąpić inaczej z rannymi dziennikarzami. Poza tym rządowe media zaczęły rozpowiadać, że opozycja tak naprawdę więzi tych reporterów. Aktywiści zaryzykowali życiem, by udowodnić, że to nieprawda – tłumaczy nasz rozmówca.
Kolejna próba
Według ONZ od marca 2011 roku w wyniku konfliktu zginęło już co najmniej 7,5 tysiąca osób. Podsekretarz generalny ds. politycznych Lynn Pascoe powiedziała, że „wiarygodne doniesienia” mówią niekiedy o ponad setce ofiar dziennie.
Najbardziej dotknięte walkami jest Hims na zachodzie kraju. Uważane za bastion opozycji miasto od kilku tygodniu znajduje się pod nieustannym ostrzałem rządowej armii. Niedawno do oblężenia przyłączyła się wzbudzająca strach 4. Dywizja Pancerna, którą dowodzi porywczy brat syryjskiego prezydenta, Maher al-Assad.
Tymczasem USA i Francja starają się skłonić Radę Bezpieczeństwa ONZ do przyjęcia rezolucji ws. Syrii. Poprzednią, wzywającą syryjską głowę państwa do ustąpienia, zawetowali sojusznicy Damaszku – Pekin i Moskwa. Nowa propozycja skupia się na zapewnieniu organizacjom humanitarnym dostępu do najbardziej potrzebujących. Waszyngton i Paryż starają się sformułować ją tak, by była do zaakceptowania dla Rosji i Chin.