Ratownicy ze Stacji Pogotowia "Meditrans" w Warszawie skarżą się na jakość masek ochronnych, których używają w pracy z pacjentami. Jeden z nich zaprezentował je portalowi Onet.pl. Dyrekcja placówki nie wie jednak, skąd się wzięły maski i zaprzecza, jakoby pochodziły one z rządowego transportu z Chin.
– Już wolę za własne pieniądze kupić profesjonalną maskę ochronną niż jeździć do pacjentów w tym czymś, co się nam oferuje i co stanowi dla nas zagrożenie – powiedział portalowi Onet.pl ratownik pracujący w Stacji Pogotowia "Meditrans" w Warszawie, która od kilku miesięcy walczy na pierwszej linii z koronawirusem.
Na spotkanie z dziennikarzami przyniósł jedną z nich. Podczas zakładania wypadł z niej filtr powietrza, a potem rozkleiły się w niej dwie warstwy. Zdaniem portalu wiele wskazuje na to, że to maski z Chin, które nie spełniają żadnych norm bezpieczeństwa.
"Przecież to jest jakiś koszmar. To coś, co ma nas chronić przed zarażeniem koronawirusem, rozpada się w rękach. Proszę sprawdzić jakość tego materiału, prawie jak karton. A w środku jest to wyłożone jakimś sztucznym, plastikowym tworzywem, przypominające łudząco takie, którym owija się zawartość przesyłek pocztowych. Nie ma w tym jak oddychać i tak naprawdę nie ma tu mowy o żadnych filtrach i zabezpieczeniach. To jest po prostu atrapa maski" – skarżył się ratownik.
Skąd są maseczki?
Dyrekcja placówki przekonuje, że nie wie, skąd się wzięły te maski. Zaznacza jednak, że nie pochodzą one z rządowego transportu z Chin. "Informuję, iż nie otrzymaliśmy darów od MZ, z Antonowa, masek M-P5" – odpowiedział Onetowi Karol Bielski, dyrektor "Meditransu".