– Nie jest prawdą, że nie wprowadzono warunku przestrzegania praworządności do otrzymywania unijnych pieniędzy. On jest wpisany w nowy budżet i to w dwóch miejscach. Nie jest też jednak tak, że powstał mechanizm, który już jest gotowy do zastosowania i który już wisi nad głową władz Polski i Węgier – mówi Karolina Zbytniewska, ekspertka ds. europejskich, redaktorka naczelna EuroActiv.pl.
Anna Dryjańska: Co właściwie stało się na ostatnim szczycie Unii Europejskiej? Polska odniosła sukces czy porażkę? Bo jak się czyta wpisy polityków partii rządzącej i opozycji to można się pogubić.
Karolina Zbytniewska: Z pewnością nie można mówić o tym, że Polska poniosła porażkę, trudno też mówić o wiekopomnym zwycięstwie. Wynik można jednak nazwać sukcesem, ale z zastrzeżeniem, że po zakończeniu szczytu każde państwo odtrąbiło sukces.
O historycznym sukcesie mówił też Charles Michel, przewodniczący Rady Europejskiej i Ursula von der Leyen, szefowa Komisji Europejskiej. Mówiąc nieco z przymróżeniem oka, trzeba przyznać, że piękna to chwila, gdy od stołu negocjacyjnego wszystkie strony wstają tak zadowolone. Prawdziwe win–win situation razy 27.
Czyli rząd PiS nie wyszarpał zębami pieniędzy od sknerów z Europy?
Nie, a przedstawianie tego w ten sposób to tworzenie alternatywnej rzeczywistości. Tu nie ma wygranych i przegranych. Państwa UE zawarły ze sobą kompromis, który okazał się dla wszystkich korzystny. W niczym nie przypomina to walki na śmierć i życie. Po prostu każdy musiał coś poświęcić, by coś ugrać.
Co finansowo ugrała Polska?
Nasz kraj – w ramach Funduszu Odbudowy oraz przyszłego unijnego budżetu – dostanie prawie 125 mld euro w bezzwrotnych grantach i 34 mld euro w korzystnie oprocentowanych pożyczkach. W przeliczeniu to ponad 706,2 mld zł, a więc ogromne pieniądze na to, by się odbudować po kryzysie związanym z epidemią koronawirusa. Ale trzeba pamiętać, że jest pewien haczyk…
Jaki?
8 ze 125 mld euro z bezzwrotnych grantów jest przeznaczonych na 2023 rok. Jeśli okaże się, że do tego czasu Polska się szczęśliwie odbuduje, to reszta powędruje do państw południa Europy, znacznie bardziej dotkniętych przez koronakryzys. Chodzi przede wszystkim o Włochy.
Czyli jak za dobrze nam pójdzie, to tych 8 mld euro nie będzie?
Tak, ale to przecież nie jest zła rzecz. Fajnie by było, gdybyśmy przez te 3 lata odbudowali się tak bardzo, że te pieniądze nie będą nam potrzebne. Jeśli tak się stanie przekazanie pieniędzy bardziej dotkniętym załamaniem gospodarczym jest bardzo racjonalnym posunięciem.
A jak to jest z praworządnością? Unia będzie mogła uderzyć władzę po kieszeni za łamanie prawa?
Tu sprawa jest mniej jednoznaczna niż chcieliby przedstawiać politycy na polskim podwórku. Nie jest prawdą, że nie wprowadzono warunku przestrzegania praworządności do otrzymywania unijnych pieniędzy. On jest wpisany w nowy budżet i dwukrotnie pojawia się w porozumieniu ze szczytu. Nie jest też jednak tak, że powstał mechanizm, który już jest gotowy do zastosowania i który już wisi nad głową władz Polski i Węgier.
To co w takim razie jest?
Jest rozmyty, jeszcze niedoprecyzowany zapis o tym, że wypłata unijnych środków będzie zależna od przestrzegania praworządności przez władze krajowe. W dokumencie dotyczącym wieloletnich ram finansowych jest to ujęte w artykułach 22 i 23.
Pierwszy z nich to w sumie tylko piękne słowa, drugi mówi o tym, jak taki "mechanizm praworządności” miałby powstać. A tym miałaby się nim zająć najpierw Komisja Europejska, następnie Rada Unii Europejskiej musiałaby się na nowy mechanizm zgodzić kwalifikowaną większością głosów. Ale nad wszystkim czuwać będzie Rada Europejska, czyli wszyscy 27 szefowie państw i rządów Unii Europejskiej. W tej instytucji decyzje zapadają jednogłośnie..
Trudno sobie wyobrazić, by obecne władze Polski i Węgier same ukręciły na siebie bat.
No więc właśnie. Dlatego spodziewam się, że wypłacanie środków zostanie raczej uzależnione od tego, czy są prawidłowo wydawane. Trudno byłoby się sprzeciwić przeciwdziałaniu marnotrawstwu czy korupcji. Ale to bardzo wąsko rozumiana praworządność. Opierałaby się jednak na bardzo okrojonych i konkretnych, obiektywnych kryteriach.
Czyli praworządność…
Jest wpisana do budżetu Unii, ale co się z tym dalej stanie? Nie wiadomo. Wszystko się może zdarzyć. Teraz sytuacja wygląda tak, że mamy zapisane bardzo konkretne pieniądze i jednocześnie bardzo mgliste zapisy o praworządności.
Największym sojusznikiem władz Polski były Węgry?
Jest taka narracja, ale największe wsparcie zaoferowały nam de factoNiemcy, jako najsilniejszy kraj UE, ale też jako ten, który sprawuje prezydencję w Radzie UE. To one dają nam prawdziwą siłę – i nie chodzi mi o pieniądze. To kanclerz Angela Merkel razem z prezydentem Francji Emanuelem Macronem mediowała, aby w negocjowaniu warunkowości funduszy powiązanej z praworządnością. Merkel też zależało, by Polska była jak najbardziej usatysfakcjonowana z oferty finansowej.
To przede wszystkim kanclerz i francuski prezydent wzięli na siebie ciężar rozmów z frugalsami – czyli grupą 5 państw (bo do Frugal Four – Austrii, Danii, Holandii i Szwecji – doszła Finlandia), które są płatnikami netto, a więc wkładają do budżetu Unii więcej niż z niego wyjmują. One chciały oszczędności, co swoją drogą premier Morawiecki nazwał skąpstwem, tymczasem Polska i kraje południa, kraje które więcej biorą niż wkładają, chciały, by ten budżet był jak największy. I dzięki pośrednictwu Niemiec i Francji udało się znaleźć rozwiązanie, które zadowoliło wszystkich.
Czy to nie był najlepszy moment, by inni przywódcy europejscy mogli przycisnąć rząd PiS w sprawie praworządności? Władza łamie prawo, euro i tak płyną… Czy nie robi się z tego taka wspólnota bankomatowa?
Oceniam to zupełnie inaczej. Miękkie podejście do mechanizmu praworządności jest mądrym strategicznie posunięciem. Proszę sobie wyobrazić co by się działo, gdyby w czasie korona kryzysu Unia zakręciła Polsce kurek z pieniędzmi. Rozhuśtanie antyunijnych, polexitowych nastrojów, byłoby bardzo łatwe.
Polska może być zadowolona z miliardów euro. Z czego w takim razie mogą się cieszyć frugalsi?
Oni z kolei wynegocjowali rabaty przy wpłatach do kolejnych budżetów. Przekażą mniej pieniędzy, niż wynikałoby z ich siły gospodarczej, acz wciąż pozostaną płatnikami netto.
Co oprócz pieniędzy ten szczyt przyniósł dla Polski?
Europa tym budżetem przygotowała dla siebie coś, co mogłabym przyrównać do Zielonego Planu Marshalla. 30 proc. środków ustalonego budżetu ma być wprost lub pośrednio związana z dążeniem do neutralności klimatycznej. To oznacza cywilizacyjną zmianę.
Dla porządku warto odnotować, że jednocześnie polski rząd jako jedyny w UE nie zobowiązał się do osiągnięcia neutralności klimatycznej do 2050 roku. Według porozumienia ze szczytu kraje, które takiego zobowiązania nie podjęły będą miały dostęp maksymalnie do 50 proc. przepisanych mu środków z Funduszu Sprawiedliwej Transformacji (której budżet został zresztą – niestety - istotnie zmniejszony – z 40 na 17,5 mld euro). Ten zapis być może zmobilizuje nas do zmiany podejścia do kwestii neutralności klimatycznej, tak że nie będzie już 1 do 26.
A zostawiając finanse na boku, ten szczyt był przełomowy z jeszcze jednego powodu. Zadał kłam narracji o nieprzyjaznej, bezdusznej, abstrakcyjnej Unii, dla której liczą się tylko procedury i urzędnicy. Przekonaliśmy się na własne oczy, że Unia Europejska to nie jest wyimaginowana wspólnota. To konkretni ludzie, konkretne kraje i interesy ich obywateli, ale też czysta polityka. I to piękne, kiedy ich rozbieżne w dużej mierze interesy daje się solidarnie pogodzić.