Informacja o tym, że Kasia Tusk będzie wykładać na jednej z warszawskich uczelni, wywołała wielkie emocje. Internauci do tego pomysłu odnoszą się raczej sceptycznie, część jest bardzo radykalna: twierdzi, że to upadek polskiej edukacji. Tymczasem zaś jest odwrotnie: zatrudnianie praktyków, którzy daną dziedziną zajmują się zawodowo, to standard na Zachodzie. Więc czemu na córkę premiera spadła tak ostra krytyka?
studentów? Te same osoby zaraz też dodają: polska edukacja schodzi na psy. Ale osoby, które z doświadczenia znają się pewnych kwestiach, są na uniwersytetach i wyższych uczelniach po prostu potrzebne.
Praktycy niezbędni
– To wszystko zależy od szkoły, kierunku, bo są takie bardziej praktyczne i bardziej teoretyczne – mówi nam socjolog prof. Zdzisław Krasnodębski, który wykładał m.in. na Colombia University. – Choć w ogóle jestem krytykiem systemu edukacji, w którym kształcenie jest niezwiązane z życiem zawodowym. Ja nie miałbym żadnego problemu w zatrudnieniu kompetentnego fachowca.
Podobnie uważa prof. Andrzej Falkowski, dyrektor Instytut Psychologii Ekonomicznej Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, współpracujący z wieloma zagranicznymi uniwersytetami: w Lyonie, Michigan, Londynie czy Manchesterze. – Obecność praktyków to rzecz wręcz obowiązkowa. Nie wyobrażam sobie zajęć na uniwersytecie bez osób doświadczonych zawodowo. To niezwykle ważne, by łączyć teorię z praktyką – przekonuje prof. Falkowski.
Zaś socjolog prof. Ireneusz Krzemiński dodaje, że praktycy są potrzebni szczególnie w szkołach z licencjatem. – Ale wszystko zależy od ich kwalifikacji. To jedyne kryterium, którym powinna kierować się szkoła.
Dobry fachowiec na wagę złota
Tę ostatnią kwestię porusza też Jacek Żakowski. Publicysta, choć nie posiada tytułu profesorskiego, jest szefem katedry dziennikarstwa na warszawskim Collegium Civitas. I jak podkreśla, nie wyobraża sobie zajęć na swoim kierunku bez praktyków, kwestią pozostaje tylko jakiej są oni jakości.
– Na przykład w szkołach dziennikarskich powinny być zatrudniane wybitne postaci: osoby z nagrodą Grand Press, naczelni gazet – analizuje na przykładzie dziennikarstwa Żakowski. – To zresztą jeden z problemów dziennikarstwa: wykładają na nim profesorowie, teoretycy, którzy mogą mniej nauczyć niż na przykład bloger. Ale jeszcze gorzej jest, że uczą słabi dziennikarze, którym się nie udało, a robią to tylko dla pieniędzy – przekonuje publicysta.
Trudno się z nim nie zgodzić, bo kierunek "dziennikarstwo" faktycznie cieszy się nie najlepszą renomą. Na państwowych szkołach studenci z tych wydziałów mają mało zajęć praktycznych i ciężko im tam uzyskać specjalistyczną wiedzę. W katedrze Żakowskiego wykładają, między innymi, Konrad Piasecki z RMF FM czy Grzegorz Miecugow z TVN24. Czyli – na pewno nie teoretycy. Podobnie pracuje prof. Falkowski: – Nawet u siebie zatrudniam ludzi doświadczonych, którzy prowadzą zajęcia mocno praktyczne. Żeby potem, po zakończeniu edukacji, student coś potrafił.
Za granicą to norma
Obaj: publicysta i psycholog biznesu podkreślają też, że taka polityka kadrowa na Zachodzie to norma. – Dziedziny takie jak dziennikarstwo, prawo, czy moda, są tam wydzielone od uniwersytetów i są tak naprawdę szkołami zawodowymi – wskazuje Jacek Żakowski. Jego słowa potwierdza prof. Krasnodębski: – Bardzo cenię praktykę amerykańską, tam uczą osoby z zewnątrz, tak zwani profesors of practice, czyli osoby z doświadczeniem zawodowym. Są bardzo ważni np. w sektorze energetycznym.
Również profesor Falkowski stawia USA za wzór, jeśli chodzi o zrównoważenie teorii z praktyką. – W USA od dawna stosuje się to połączenie. Czasem nawet zewnętrzny biznes wręcz modyfikuje funkcjonowanie uniwersytetów – wyjaśnia psycholog biznesu. Jak podkreśla, w ten sposób uniwersytety odpowiadają na potrzeby rynku pracy, który
przecież tworzy biznes, a nie wykładowcy. – Taka symbioza jest bardzo korzystna i dla jednych, i dla drugich. Szkolnictwo wyższe musi iść, w jakimś stopniu, za potrzebami gospodarczymi – przekonuje prof. Falkowski. Zaś profesor Ireneusz Krzemiński przywołuje anegdotę: – Jeszcze z Oksfordu pamiętam, że przyjechało tam dwóch absolwentów, wysoko wykwalifikowanych managerów, którzy po prostu chcieli dalej przekazać swoją wiedzę, doświadczenie zawodowe.
Kasia Tusk: wykładowca-wróg
Jeśli więc na Zachodzie normą jest, że zatrudnia się praktyków, czemu u nas budzi to taki sprzeciw? Jak twierdzą nasi rozmówcy, problem leży w podejściu do Kasi Tusk. – Ona jest bardzo młodą osobą i to może wpływać na odbiór jej jako wykładowcy – ocenia prof. Krasnodębski. Jacek Żakowski źródeł oburzenia szuka z kolei w polityce: – Zapewne chodzi o jej ojca. Trudno, żeby to przeszło bez echa, szczególnie w naszym okrutnym społeczeństwie.
Oczywiście, powód sprzeciwu niektórych osób wobec Tuskówny-wykładowcy może być też bardziej ogólny. – To zaniepokojenie wynika z faktu, że poziom edukacji akademickiej jest niski. Nastąpiła już tabloidyzacja mediów i społeczeństwo boi się, że to samo stanie się ze studiami – wskazuje prof. Krasnodębski. Można też się zastanawiać, czy Kasia Tusk na pewno ma kwalifikacje do wykładania. Jak twierdzi Piotr Zachara, ex-naczelny pisma "InStyle", córki premiera nie należy jeszcze oceniać. Póki
co ma ona silny dowód na to, że odnosi w branży sukces: bardzo popularnego bloga. I tak samo jak inni praktycy, może mieć wiedzę do przekazania studentom. A być może, ze względu na młody wiek, znajdzie też wspólny język ze studentami.
Wykładowca dobry, wykładowca słaby
Zachara w rozmowie z nami podkreśla też: — Wszędzie przecież są dobrzy wykładowcy albo "eksperci", którzy nie mają nic do przekazania. I trudno oceniać kogoś, kto dopiero będzie wykładał.
Niestety, część Polaków na Kasi Tusk, ale też Mai Sablewskiej (także ma wykładać na jednej z uczelni) już postawiła krzyżyk. Będą złymi wykładowcami, bo nie posiadają tytułu profesora – koniec, kropka. Na szczęście, profesor Krasnodębski rozsądnie przypomina: – Jeżeli ktoś chce zatrudniać dane osoby i są tacy, którzy za to płacą, to jest to sprawa uczelni i jej studentów.
Kolejny zwiastun rychłego upadku systemu edukacji w tym kraju.
Andrzej
Warsztaty może prowadzić, zwłaszcza w temacie dotyczącym "mediów społecznościowych w branży fashion". W końcu odniosła jakiś sukces w blogosferze, skończyła psychologię - ma jakiś background.
Woland
Hm ... zaiste ciekawym to ale ... jakie uczelnie tacy "wykładowcy" a i studenci nie odbiegają od hipermarketu .... . No i nie ma czemu się dziwić iż magistrowie z nad Wisły smażą frytki bądż inne dziwaczności serwują nad Łabą Sekwaną ewentualnie inną Tamizą :)
Robert
Naprawdę niewiele trzeba dzisiaj mieć aby taką "fuchę" załapać. Wystarczy pokaźny plecak nepotyzmu, koneksji i wazeliniarstwa.
Beata
Chciałabym się dowiedzieć, jakie było kryterium doboru "wykładowcy" na owy przedmiot. Z tego co wiem, w Pl są osoby, które prowadzą blogi związane z modą przez o wiele dłuższy okres czasu niż p. Tusk i w dodatku odnoszą rzeczywiste sukcesy. Jedyną wadą tych ludzi jest to, że nie nazywają się Tusk. Przykre to.