– To Konwencja dla dziczy – powiedział poseł Kamil Bortniczuk w "Tak Jest". Następnie dodał, że żadna Konwencja nie ochroni kobiety zaatakowanej na ulicy, a zrobi to najpewniej polski mężczyzna. Tak, naprawdę to powiedział. Witamy w XIX wieku.
Od posła Porozumienia Jarosława Gowina nie oczekiwałam rzeczowych argumentów ani kultury dyskusji. Wszak dał się poznać jako facet, który hejtuje 13–letnią dziewczynkę, Ingę Zasowską, protestującą w obronie klimatu, zarzucając jej braki intelektualne. Dorosły, ustosunkowany mężczyzna publicznie zaatakował dziecko. Umówmy się: po czymś takim poprzeczka oczekiwań spadła do poziomu kostek.
Gdy w czwartek wieczorem polityk wystąpił w TVN24, okazało się, że i to zbyt wysokie progi. Poseł Kamil Bortniczuk łaskaw był bowiem wyrazić opinię, że ta cała Konwencja antyprzemocowa, z powodu której od kilku lat wielki ból głowy ma władza PiS z przystawkami oraz biskupi rzymskokatoliccy, to tak naprawdę nic ważnego, bo jest skierowana do dziczy.
Poseł miał na myśli te państwa, w których obok najwyraźniej cywilizowanych aktów przemocy takich jak gwałt czy pobicie, stosowane jest również okaleczenie narządów płciowych czy zabójstwo honorowe. Bo przecież w Polsce gdzie każdy polityk prawicy jest domorosłym ginekologiem nucącym pod nosem słynną piosenkę Monty Pythona "Every sperm is sacred", a myśliwy zabija żonę za sypianie z księdzem, nie mamy takich problemów. Dlatego władca macic, nawet w niestereotypowej płciowo różowej koszuli, może poczuć się jak ktoś lepszy od dzikusów, bo sam jest przedstawicielem cywilizacji.
Z uśmiechem pełnym samozadowolenia i rozbrajającym brakiem logiki poseł Bortniczuk obwieścił też, że kobiecie zaatakowanej na ulicy nie pomoże żadna konwencja. Równie dobrze można powiedzieć, że komuś, kto dostał kosę pod żebra albo został porwany nie pomogą prawa człowieka ani kodeks karny. Z jakiegoś powodu prawo jednak istnieje. Jedną z jego funkcji jest odstraszanie potencjalnych sprawców od popełnienia przestępstwa i ukaranie ich, jeśli jednak się go dopuszczą. Wystarczy prosty eksperyment myślowy: jak wyglądałby ruch na jezdni bez kodeksu drogowego? Tak, są kierowcy, którzy łamią przepisy, ale bez tego zapanowałby kompletny chaos.
Kto w takim razie pomoże kobiecie zaatakowanej na ulicy? Bortniczuk, wybitny teoretyk, szybko wyjaśnił: polski mężczyzna. Skąd to wie? Na jakich badaniach się opiera? Nie powiedział, ale obstawiam wyższą szkołę ssania z palca. Moje osobiste doświadczenia – ciekawa jestem Waszych – wskazują, że z pomocą kobietom najczęściej przychodzą… kobiety.
Gdy starszy pan zdeprymowany tym, że szłam niewłaściwą stroną schodów (faktycznie, zagapiłam się) zamachnął się na mnie laską, w mojej obronie stanęło kilka kobiet, które powstrzymały krewkiego staruszka przed rękoczynami. Gdy w autobusie pełnym ludzi do przerażonej młodej kobiety zaczął przystawiać się zionący alkoholem polski mężczyzna, to ja podeszłam do niej, by udawać jej koleżankę i osłonić przed molestowaniem.
To tylko dwie z wielu przemocowych sytuacji, gdy w ten czy inny sposób uczestniczyłam w kobiecej solidarności. Każda kobieta tej przemocy niejednokrotnie doświadczyła i układa sobie życie w taki sposób, by minimalizować ryzyko ze strony mężczyzn. Na przykład wracając nocą z przystanku do domu w towarzystwie obcej kobiety, która też wysiadła z autobusu (tak, byłam tą kobietą, którą inna kobieta poprosiła o możliwość wspólnego powrotu dla bezpieczeństwa).
Warto by świadkowie reagowali na przemoc niezależnie od tego jakiej są płci, ale jedno jest pewne: nie potrzebujemy rycerzy. Oglądanie typowego programu politycznego nieuchronnie prowadzi do wniosku, że zakutych łbów już naprawdę wystarczy. Jako kobiety potrzebujemy, by Państwo traktowało nas jak ludzi. Szukacie dziczy, politycy? Spójrzcie na siebie.