Jeszcze przed wyborami Mateusz Morawiecki chwalił się, że w Polsce w czasie epidemii nie musimy dokonywać selekcji chorych. Tymczasem okazuje się, że nie jest tak kolorowo, jak przedstawiał to premier. – Zaczyna brakować miejsca. Jestem pełen niepokoju - przyznaje Marcin Jędrychowski, dyrektor Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie.
O coraz trudniejszej sytuacji w związku z epidemią koronawirusa informuje "Gazeta Wyborcza". – Jeszcze nigdy nie było aż tak źle. Druga fala zakażeń w Małopolsce już jest i jest ona dużo groźniejsza niż to, z czym zmagaliśmy się na początku epidemii – powiedział Marcin Jędrychowski.
Władze placówki jednoimiennej nie ukrywają, że pacjenci, którzy teraz trafiają do Prokocimia, ciężej znoszą chorobę. Ich zdaniem nadszedł czas, by w Małopolsce utworzyć drugi szpital jednoimienny.
– Rano jestem w stanie utworzyć w szpitalu 24-32 nowych miejsc, a wieczorem wszystkie są zajęte – wyjaśnił szef Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie. – Żarty się skończyły. Musimy robić selekcję pacjentów, bo pomału zaczyna brakować miejsca. Jestem pełen niepokoju, bo jeśli sytuacja się nie zmieni, to dojdziemy do granicy wydolności – alarmuje.
W związku z sytuacją w krakowskim szpitalu warto przypomnieć, co premier Mateusz Morawiecki mówił przed wyborami prezydenckimi.
– U nas nie doszło do selekcji chorych - nie musieliśmy wybierać, kogo ratować - bo mieliśmy zapas łóżek. My doprowadziliśmy do tego, że mieliśmy dużą rezerwę w naszych szpitalach jednoimiennych, szpitalach zakaźnych – przekonywał.
Dodajmy, że dwa dni z rzędu liczba nowych zakażeń SARS-CoV-2 w Polsce przekroczyła 600. Minister Łukasz Szumowski nie ukrywa, że przez najbliższy tydzień te liczby będą nadal oscylowały w granicach 500-600 dziennie.