W Unii Europejskiej co czwarte stanowisko dyrektora zajmuje kobieta. Bruksela uznaje, że to za mało i dąży do parytetu 40%. Nie bez silnego oporu krajów członkowskich. Już 10 państw protestuje przeciwko planowi Komisji. Polska nie. Donald Tusk na Kongresie Kobiet uznał za godny rozważenia pomysł parytetów płci w zarządach spółek. Choć akurat w Polsce jest z tym całkiem nieźle. W Europie jesteśmy na trzecim miejscu pod względem liczby kobiet we władzach firm.
O tym, że Unia Europejska chce zmusić do zatrudniania kobiet w zarządach spółek, pisaliśmy tutaj. W komentarzach dość jednoznacznie zrównaliście pomysł Komisji Europejskiej z ziemią.
Wielka Brytania mówi "NIE"
Już wówczas wiadomo było, że nie wszystkie państwa mogą zgodzić się na tak radykalne kroki – prawny nakaz realizowania 40 proc. kwot w zarządach spółek. Za
Fragment pisma brytyjskiego rządu do Komisji Europejskiej
Zgadzamy się ze stwierdzeniem Komisji, że nadal jest za mało kobiet w zarządach spółek. Nie uważamy jednak, by jakiekolwiek środki podejmowane w tej kwestii powinny być wprowadzane na poziomie narodowym. Tym samy, nie popieramy przyjęcia przepisów zobowiązujących do wprowadzania kobiet do zarządów spółek na poziomie europejskim.
"Financial Times"
niespełnienie tego postulatu mają grozić firmom poważne sankcje, choć póki co projekt dotyczy tylko największych europejskich przedsiębiorstw: zatrudniających powyżej 250 pracowników lub mających roczne dochody powyżej 50 mln euro.
Plany Komisji Europejskiej ujawniał wtedy "Financial Times". "FT" przy okazji zdradzał, że Wielka Brytania już nie zgadza się na proponowane przez komisarz Reding prawo. Tamtejszy rząd już na początku września szykował notę sprzeciwiającą się nowym przepisom, a brytyjska dyplomacja pracowała nad tym, by zdobyć jak największe poparcie innych państw w tej kwestii. Teraz "Financial Times" potwierdza te informacje – i dodaje, że stanowisko Wielkiej Brytanii poparło 9 innych państw, w tym chociażby Holandia. Szwecja i Niemcy, jak pisze "FT", nie podpisały brytyjskiego listu, ale i tak nie mają zamiaru się zgodzić na propozycję Komisji Europejskiej.
Najlepsza sytuacja jest (o dziwo!) w Rosji. Kobiety zajęły prawie połowę (46%) stanowisk dyrektorskich. Na drugim miejscu są Włochy (36%). Na trzecim Polska (30%), za nami Finlandia (27%). W Wielkiej Brytanii 20%, w USA 17%, w Niemczech 13%, a w Japonii tylko 5%!
"Kwoty to ograniczenie"
Kwoty w biznesie to gorący temat, ostro krytykowany przez ekonomistów. Jak przypomina Andrzej Sadowski, ekspert z Centrum im. Adama Smitha: – Początek Unii to gwarancja wolności. Również wolności gospodarczej, swobody prowadzenia biznesu. Jakiekolwiek regulacje typu kwoty płciowe to środki rasistowskie – ocenia Sadowski. – Czy w zamyśle pozytywne, czy negatywne, takie zasady to nadal rasizm. Dążenie do tego to ograniczenie wolności i demokracji.
Według eksperta z Centrum im. Adama Smitha, koronny argument za kwotami, czyli za mała liczba kobiet na wysokich stanowiskach, to absurd. – Kto ma oceniać, czy ich jest za dużo, czy za mało? Kto chce pracować w danym zawodzie i ma kwalifikacje, to dojdzie na szczyt – zapewnia Sadowski o braku konieczności wprowadzania kwot. – To kwestia kompetencji i nie można jej sprowadzać do poziomu płci. Równouprawnienie to równość wobec prawa, a kwoty nie mieszczą się w tym pojęciu – dodaje Sadowski.
Kwoty wcale nie pożądane
Głos Andrzeja Sadowskiego to jeden z wielu, które pojawiają się na temat kwot wśród ekonomistów. Rzadko kiedy jednak o argumentach jednej i drugiej strony w sposób
merytoryczny. Szczególnie, że to przeciwnicy mają więcej i z pozoru mocniejszych argumentów.
Pomysł za to spotkał się z aprobatą Kongresu Kobiet, który odbył się w minioną sobotę.
W trakcie długiej rozmowy z nami argumenty prezentowane przez Andrzeja Sadowskiego zbija profesor Lena Kolarska-Bobińska, była dyrektor Instytutu Spraw Publicznych, a obecnie europosłanka PO i jedna z najbardziej pracowitych deputowanych w PE.
– Kwoty nie są czymś, co bardzo chcemy wprowadzić, nie uważamy też tego za najlepsze rozwiązanie – podkreśla na początek prof. Kolarska-Bobińska. – Najlepiej by było, gdyby firmy po prostu z roku na rok zwiększały liczbę kobiet w zarządach spółek. Ale tak się nie dzieje i kwoty wprowadzane prawem to nasza ostateczna broń – wyjaśnia europosłanka. I podkreśla, że gdyby wszyscy, tak jak prezes warszawskiej giełdy Ludwik Sobolewski, zatrudniali więcej kobiet w zarządach (w GPW dwie na cztery osoby w zarządzie to kobiety), to nie trzeba by wprowadzać kwot.
Czemu kobiety są potrzebne w biznesie?
Jak dowodzi profesor Kolarska-Bobińska, głównym powodem, dla którego potrzebne są kwoty, to fakt, że kompetencje kobiet nie idą w parze z liczbą najwyższych stanowisk, na których się znajdują. – Rośnie liczba kobiet z wyższym wykształceniem, rośnie liczba właścicielek biznesów, rośnie liczba kobiet na średnich stanowiskach kierowniczych. Dyrektorki marketingu, główne księgowe, ale już do najwyższych stanowisk nie są dopuszczane. Najwyraźniej więc coś innego niż kompetencje powoduje, że nie dostają się do zarządów – dowodzi eurodeputowana.
– Dlaczego w wielu firmach główne księgowe to kobiety? Ale nie idą wyżej, nie mają prawa głosu. Akceptuje się je tylko na pewnej pozycji – podkreśla nasza rozmówczyni i dodaje, że to wszystko wynika z badań. – Również z badań wynika, że dzięki kobietom w firmach jest mniej korupcji i jest lepszy ład biznesowy – przekonuje prof. Lena Kolarska-Bobińska. – Kobiety też zwiększają różnorodność w zarządach: mają inny punkt widzenia, dostrzegają więcej szczegółów.
Z kobietami trudniej, ale lepiej?
Na stwierdzenie, że być może zarządy spółek nie chcą większej różnorodności, bo
może to na przykład spowalniać proces podejmowania decyzji, europosłanka ma gotową odpowiedź. – Takie stanowiska wynikają z już posiadanych doświadczeń. "Jest dobrze, więc niech tak zostanie". A nie wiadomo, jakie byłyby wyniki finansowe, gdyby było w zarządzie więcej kobiet – wskazuje pani profesor. – Może inaczej byłoby lepiej.
– Mężczyźni tutaj opierają się na stereotypie, że na przykład kobieta będzie dużo gadać. A według badań to właśnie panie mówią bardziej rzeczowo – dowodzi prof. Kolarska-Bobińska. I zaraz dodaje: – Może z kobietami nie byłoby łatwiej, ale za to lepiej.
Pani z kwot? Ha ha ha
A co w sytuacji, kiedy jakaś kobieta, zatrudniona w zarządzie dzięki prawu kwot, nie sprawdzi się? – Wtedy trzeba tę panią wymienić. Przecież w kwotach nie chodzi o to, żeby zatrudniać jakiekolwiek kobiet, tylko kompetentne – odpiera ten argument pani profesor.
Prof. Lena Kolarska-Bobińska z łatwością też rozwiewa obawy, jakoby kobiety "z kwot" mogły być traktowane pobłażliwe czy lekceważąco przez współpracowników. – Wystarczą dwa, trzy spotkania, by wykwalifikowana managerka udowodniła, że nie należy jej lekceważyć. Jeśli będzie kompetentna, to szybko zacznie być traktowana poważnie – przekonuje europosłanka.
Panie na miękko
Profesor Kolarska-Bobińska zaznacza przy tym cały czas, że wcale nie uważa
Kwoty w Europie
Systemy kwotowe w spółkach giełdowych czy państwowych wprowadzono już w kilku krajach: Norwegii, Włoszech, Hiszpanii czy Belgii. W Norwegii widać było największe zmiany – obecnie ok. 40 proc. członków zarządów to kobiety. We Włoszech sytuacja prawie się nie zmieniła, w Hiszpanii – niewiele (w latach 2010-2011 skok z 9,5 proc. do 11,5 proc.). W Belgii przedsiębiorcy jeszcze mają czas na obowiązkowe kwoty, obecnie zaś głównie raportują.
prawnego narzucania kwot za słuszne. – Jeszcze dajmy 2-3 lata, by firmy mogły raportować: jak realizują równość płci, czemu zatrudniają mało kobiet. Przyglądajmy się temu, przynajmniej u największych, bo mali przedsiębiorcy mogą robić, co chcą – tłumaczy eurodeputowana. – Może już samo raportowanie coś zmieni.
– Niech firmy spróbują wykazać, że kobiety mogą być zatrudniane normalne i bez tego, że kwot nie trzeba – apeluje nasza rozmówczyni. Na pytanie, czy nie wystarczy znaleźć przyczyn i zacząć je niwelować, odpowiada zaś: – Jeśli mielibyśmy to robić w ten sposób, to zajęłoby to 40 lat, zaczynając od dzisiaj. A już teraz musimy dostosować nasze myślenie do praktyki, realiów.
Zamach na wolność
Najcięższym jednak argumentem, z którym muszą uporać się zwolennicy kwot w biznesie, będzie ten o wolności gospodarczej. – Wprowadzenie takich przepisów to złamanie fundamentalnego prawa gospodarki wolnorynkowej: do własności – przypomina Adam Sadowski z Centrum im. Adama Smitha. – Jeśli o tym, kto ma być zatrudniony, będzie decydował nie właściciel, a urzędnik z Brukseli, to Europa skończy się szybciej, niż myślimy. Po kobietach w kolejce ustawią się inne grupy: geje, studenci niektórych uniwersytetów i jasnowłosi. Już samo złamanie tej zasady będzie miało negatywny skutek, choć nie chodzi tutaj o obecność kobiet w zarządach, tylko podstawowe prawa gospodarki – podkreśla ekspert.
I faktycznie, już teraz wielu ekonomistów wskazuje, że unijni urzędnicy aż nadto regulują działalność przedsiębiorców. A kwoty miałyby być tragicznym zwieńczeniem tych regulacji. Jak jednak przekonuje prof. Kolarska-Bobińska: – Niestety, Unia musi godzić takie prawa jak wolność gospodarczą i równość płci. A wolność nie może być usprawiedliwieniem dla dyskryminacji.
Pozostaje tylko pytanie, czy kwoty, jako przywilej dla jakiejś grupy, same nie są dyskryminacją. A jeśli tak – to czy warto do jednej dyskryminacji dokładać drugą.
Reklama.
Udostępnij: 27
Prof. Lena Kolarska-Bobińska
Socjolog, europosłanka
Kwoty nie są czymś, co bardzo chcemy wprowadzić, nie uważamy też tego za najlepsze rozwiązanie. Najlepiej by było, gdyby firmy po prostu z roku na rok zwiększały liczbę kobiet w zarządach spółek. Ale tak się nie dzieje i kwoty wprowadzane prawem to nasza ostateczna broń.