– W KGB są ludzie na różnym poziomie umysłowym, wielu członków służb to ludzie niezbyt lotni, z którymi można pogrywać i wygrywać. Do Cichanouskiej jednak z pewnością wysłano bardzo inteligentnych KGB–istów. Wiedzieli, że to będzie trudne zadanie – mówi naTemat Aleś Zarembiuk, szef fundacji Białoruski Dom w Warszawie. Jako lokalny polityk na własnej skórze przekonał się do czego są zdolni funkcjonariusze służb.
Anna Dryjańska: "Być może oceniam z kanapy. Być może niesłusznie. Ale jak ktoś decyduje się być liderką, to wie co będzie dzień po wyborach. Nie ucieka się w takiej sytuacji" – napisała jedna z polskich dziennikarek o Swietłanie Cichanouskiej, która tuż po ogłoszeniu wyników wyjechała z Białorusi i przebywa obecnie na terytorium Litwy. Jak pan skomentuje tę wypowiedź?
Aleś Zarembiuk: Uważam, że to słowa bardzo mocne. Może nawet krzywdzące. Cichanouska nie chciała być polityczką. Kandydowała na prezydenta Białorusi w miejsce aresztowanego męża, który nawet nie zdążył zarejestrować się w komisji wyborczej. Nadal nie wiemy w jakich okolicznościach podjęła decyzję o starcie. Czy to był jej pomysł? Czy namówili ją sztabowcy męża? Wiadomo jednak, że od początku podkreślała, że nie jest politykiem.
Akurat tego typu zapewnienia często padają z ust osób, które są politykami z krwi i kości, ale chcą zbić poparcie na tym, że są postrzegani jako zwykli ludzie.
Tyle, że Swietłana Cichanouska jest zwykłym człowiekiem. W wyborach wystartowała zrządzeniem losu. Do tej pory była gospodynią domową, bo przestała pracować jako nauczycielka, by zająć się swoimi dziećmi. Więc ona znalazła się w tym wirze wydarzeń bez przygotowania. Było kilka takich sytuacji, że nie rozumiała niektórych słów używanych przez dziennikarzy. Mówiła wtedy jasno: przepraszam, ale ja nie wiem co to znaczy. Nie jestem politykiem.
Dlaczego władze Białorusi nie pozwoliły kandydować jej mężowi, a jej już tak?
Myśleli, że to mała dziewczynka, która nic nie potrafi. Nie widzieli w niej zagrożenia. Nie spodziewali się, że porwie za sobą tłumy. Gdy okazało się, że zyskuje dużą popularność, KGB się przeraziło. Ale już była zarejestrowana, wiedzieli, że nie mogą pozwolić sobie na to, by ją aresztować w czasie kampanii wyborczej. Obawiali się reakcji zagranicy. Co innego uwięzić kogoś, kto tylko chce kandydować, a co innego oficjalnego kandydata.
Służby jej nie doceniły.
Bo okazało się, że gospodyni domowa to gwiazda wieców?
Tak, ale nie od razu. Cichanouska w czasie tej kampanii zrobiła ogromne postępy. Wystarczy porównać jej wystąpienia, które dzieli kilka tygodni. Na początku była trochę onieśmielona, małomówna. Potem zaczęli ją szkolić białoruscy eksperci, którzy przyjeżdżali do niej z Polski. Wtedy rozkwitła i podbiła serca Białorusinów. Została symbolem tego wielkiego pędu do zmian. Do wysłania Łukaszenki na emeryturę.
Czy Białorusini nie mają jej za złe tego, że wyjechała z Białorusi? Widzieli przecież oświadczenia, która szeroko udostępniała władza.
Były pojedyncze głosy, że zdradziła, że się poddała. Ale większość Białorusinów wie, w jakim kraju żyje. Znają Łukaszenkę i znają metody KGB. Wiedzą, że do tego wyjazdu została przymuszona.
Ma pan na myśli, że agenci siłą wsadzili ją do samochodu i wywieźli za granicę?
Wątpię, by KGB–iści używali wobec niej przemocy fizycznej. Musieli być już wcześniej dogadani z Litwą i nie mogli jej przywieźć w złym stanie.
Na nagraniach widać, że Cichanouska jest wstrząśnięta, zapłakana. Trudno jej wierzyć, gdy mówi że dobrowolnie opuściła kraj.
Dobrowolnie nie, ale KGB–iści nie musieli jej bić, by osiągnąć ten efekt. Wystarczyło, że pokazali jej film z torturowania jej męża w więzieniu. Albo zagrozili, że rozdzielą ją z dziećmi. Albo że zrobią im krzywdę. KGB zawsze stosuje zastraszanie, szantaż, wszystkie najniższe chwyty, jakich mogą użyć, byle osiągnąć cel. A ich celem było to, by wyjechała z kraju, bo liczyli na to, że bez niej protesty się skończą. Nie skończyły się.
Jako lokalny polityk białoruski sam był pan obiektem zainteresowania KGB. Jak pan przypuszcza, jak wyglądała rozmowa agentów z Cichanouską?
W KGB są ludzie na różnym poziomie umysłowym, wielu członków służb to ludzie niezbyt lotni, z którymi można pogrywać i wygrywać. Do niej jednak z pewnością wysłano bardzo inteligentnych KGB–istów. Wiedzieli, że to będzie trudne zadanie. I rzeczywiście jak się okazuje łamali ją przez kilka godzin.
Tak długo mogły zająć im groźby?
Groźby były dopiero później, gdy inne metody nie podziałały. KGB-iści zawsze działają w tandemie jako dobry i zły policjant. Myślę, że tak było i w tym przypadku.
Najpierw ten dobry schlebia. Mógł jej powiedzieć, że jest wspaniała, że ją podziwia, że gratuluje jej wyniku. Kusić ją wizją wyjazdu i lepszego życia. Dopiero gdy okazało się, że to na nią nie działa, do gry wszedł zły policjant. Wtedy pewnie też stawiała opór. I zapewne dlatego tak długo to trwało.
Nie ma pan do niej podskórnie żalu, że jednak się ugięła?
Nie. Cichanouska zrobiła to, czego nikt nie mógł od niej oczekiwać. Przerosła sama siebie. Pokazała, że Białorusini to europejski naród jak każdy inny – jak Polacy, Litwini, Ukraińcy… Dzięki niej świat przekonał się, że nie jesteśmy jakąś bezwolną, obojętną masą. Wszyscy dowiedzieli się, że chcemy wolności i demokracji, a nie chcemy dłużej Łukaszenki. Minęło 26 lat. Wystarczy.
Skoro już jesteśmy przy dyktatorze Białorusi… Po wyjeździe Cichanauskiej w kraju wrócił internet, choć był odcięty przez pierwsze dwie doby protestu. Może Łukaszenka nie obawia się już demonstrantów?
Nadal się boi. Internet wrócił tylko dlatego, że branża IT to kilka procent białoruskiej gospodarki. Gospodarka i tak już jest w opłakanym stanie, więc jak fachowcy zagrozili, że wyjadą z kraju, by pracować za granicą, Łukaszenka zgodził się na to, by sieć znowu zaczęła działać. Nie wiadomo jednak, czy znowu nie zablokuje jej w nocy. To wtedy odbywają się protesty. Są zresztą bardzo pomysłowe. Zamieściłem na Twitterze filmik jak funkcjonariusze OMON padają na ulicy.
Dlaczego?
Ze zmęczenia. Jest gorąco, przez wiele godzin mają na sobie ciężki rynsztunek, nie mogą się napić, zjeść, skorzystać z toalety, a protestujący bawią się z nimi w kotka i myszkę. Zbierają się w jednym miejscu, a potem, gdy przyjeżdża OMON, rozpraszają się i biegną gdzie indziej. A funkcjonariusze nie są w stanie ich ścigać i mdleją.
Jako radny i kandydat do sejmiku wojewódzkiego na Grodzieńszczyźnie też miał pan styczność z KGB. Za co pana ścigali?
Nie mogli się zdecydować. Agenci mieli 3 scenariusze: chcieli zrobić ze mnie gwałciciela, dilera narkotyków albo złodzieja. Wezwali moich bliskich i znajomych – przesłuchiwali ich właśnie pod tym kątem, by wymusić donosy.
Zanim w 2010 roku uciekłem do Polski mieszkałem w strefie przygranicznej. Zaszantażowali moich przyjaciół, którzy żyli z handlu, że zamkną im sklepy, odbiorą koncesje. Znajomi stanęli w sytuacji, że nie będą mieli za co wykarmić rodziny. Zwykły człowiek nie może się oprzeć takiej groźbie. A ci, którzy potrafią, mają niszczone życie. Dlatego mało który Białorusin krytykuje Cichanouską.