Siłownie musiały wprowadzić specjalne zasady bezpieczeństwa z powodu koronawirusa. Ale w części klubów obowiązują one wyłącznie teoretycznie. Wysiłek niweczą brudasy na siłowni.
Siłownie musiały wprowadzić specjalne zasady bezpieczeństwa z powodu koronawirusa. Ale w części klubów obowiązują one wyłącznie teoretycznie. Wysiłek niweczą brudasy na siłowni. fot. Victor Freitas / Unsplash
Reklama.
Na siłownię wróciłam kilka dni temu, po dłuższej przerwie. W czasie lockdownu, i jakiś czas po nim, wolałam ćwiczyć w domu. Chciałam poczekać, aż kluby wdrożą się w stosowanie zasad bezpieczeństwa, które nałożyło na nie Ministerstwo Rozwoju wraz z sanepidem. Zasad, które można sprowadzić do słów: dystans i dezynfekcja.
Gdy przyszłam na siłownię na pierwszy rzut oka wydawało się, że wszystko hula jak powinno. Płyn do dezynfekcji przy wejściu, recepcjonistki za szybą i w rękawiczkach, co drugie urządzenie wyłączone z użytku, o czym informują kartki naklejone na wyświetlaczach. Niestety to tylko pozory bezpieczeństwa, bo wielu ćwiczących radośnie ignoruje zasady. A obsługa wytrwale udaje, że tego nie widzi.

Dystans? Jaki dystans?

Jednak to, co się dzieje, widzą wszyscy, włącznie ze mną. A więc to, że część klientów bezceremonialne pakuje się na urządzenia wyłączone z użytku, bo przecież dystans to bzdura i trzeba koniecznie maszerować na bieżni tuż obok kumpla lub kumpeli. Albo tam, skąd lepiej widać telewizor. W ciągu kilkudziesięciu minut personel siłowni kilka razy mija takich delikwentów, ale nie reaguje.
Ani słowem nie zwraca też uwagi tym, którzy zostawiają po sobie bieżnie i orbitreki zalane potem. Albo tym, którzy w strefie ćwiczeń siłowych wyciskają bez ręcznika, a przepoconymi plecami przytulają się do siedzisk. Niby zawsze był obowiązek ćwiczeń z ręcznikiem, ale wygląda na to, że nawet w czasie epidemii nikogo to nie obchodzi.
Przepraszam: obchodzi tych, którzy nie lubią taplać się w cudzym pocie, a tym bardziej koronawirusie, więc swoje ćwiczenia muszą zacząć od sprzątania po innym kliencie. Są bowiem tacy ćwiczący, którzy zasad bezpieczeństwa przestrzegają. Ich wysiłek niweczą jednak siłowniowe brudasy.
Gdy w szatni wskazałam jednej z wychodzących pań kartkę o obowiązku dezynfekcji szafki, obrzuciła mnie tylko zdziwionym spojrzeniem. Inna sprawa, że na około 150 szafek w szatni był tylko jeden płyn do dezynfekcji. Gdyby wszystkie klientki przestrzegały zasad bezpieczeństwa, to musiałyby się ustawiać w kolejce.

Bezradny personel

Może miałam pecha? Może podczas moich dwóch półtoragodzinnych wizyt na siłowni wyjątkowo trafiłam na bezmyślnych ćwiczących i obojętną obsługę? Zaczęłam pytać wśród znajomych. Koleżanka uczęszczająca do siłowni w centrum Warszawy nie ma swojemu klubowi nic do zarzucenia. Zasady bezpieczeństwa są przestrzegane.

Ja chodzę na zajęcia grupowe. Teoretycznie trzeba być w maseczce i grupa kończąca nie powinna stykać się w szatni z zaczynającą. W praktyce nikt tego nie pilnuje, a w szatni jest tłok, bo my już jesteśmy a dziewczyny skończyły zajęcia i jeszcze nie wyszły. Poza tym dostajemy szafki obok siebie, więc nawet jak jesteśmy tylko trzy, to i tak bez zachowania dystansu. To wszystko jest zupełnie bez sensu.

Ewa
Inna koleżanka, z Łodzi, narzeka, że w wielkiej siłowni jest tylko jeden płyn do dezynfekcji, a na pytanie o to, czy można zapewnić więcej pojemników – tak, by nie trzeba było między ćwiczeniami na różnych urządzeniach kursować na inne piętro – obsługa rozkłada bezradnie ręce. Kilkoro innych znajomych przyznało, że zaostrzone zasady higieny związane z epidemią funkcjonują tylko teoretycznie, bo część klientów łamie zasady dystansu i dezynfekcji. I nikt z tym nic nie robi.
Podczas lockdownu współczułam sytuacji, w jakiej znaleźli się właściciele i pracownicy siłowni. Mimo, że rząd nie wprowadził wymaganego prawem stanu klęski musieli zamknąć obiekty i ponieśli ogromne straty. Nie zerwałam jednak umowy licząc na to, że gdy sytuacja zostanie opanowana, to wrócę na siłownię. W końcu badania naukowców z Uniwersytetu w Oslo dowiodły, że siłownie na których przestrzega się zasad są bardziej bezpieczne niż inne miejsca, a ruch ma dobroczynny wpływ na zdrowie.
Teraz przekonałam się jednak, że na "mojej" siłowni – i innych, jak słyszę od znajomych – walka z koronawirusem często kończy się na plakatach informacyjnych. – Mnie by było wstyd zostawić urządzenie mokre od potu. Koronawirus czy nie koronawirus – mówi mi jedna z koleżanek.

Skończmy z hipokryzją

Łamanie zasad bezpieczeństwa zgłosiłam po każdej z dwóch wizyt personelowi siłowni. – Tak, dystans nadal obowiązuje, ale przecież nie możemy stać nad każdym klientem – wyjaśniła przepraszającym tonem recepcjonistka. Może w takim razie, skoro łamane jest prawo, właściciel powinien zatrudnić ludzi specjalnie do tego, zamiast ciąć koszty na pracownikach i płynie do dezynfekcji? Wkurza mnie, że siłownia, zamiast być miejscem, gdzie można poprawić swoje zdrowie, staje się zagrożeniem przez bezmyślnych klientów i nieodpowiedzialnych właścicieli.
Skoro i tak zasady nie są przestrzegane, to lepiej by zostały zniesione – i to nie tylko na siłowniach, ale i w miejscach publicznych, gdzie rzesza ludzi zasłania usta, ale już nie nos, a władza na to nie reaguje. Może po prostu przestańmy przed sobą udawać że chcemy walczyć z epidemią i idźmy na całość. Mamy odpowiedni punkt wyjścia: ponad 700 nowych zakażeń dziennie i dymisję ministra zdrowia, którego odejście przed ciężkim sezonem jesienno–zimowym grozi chaosem, a więc i większą liczbą śmierci z powodu koronawirusa.
Skoro tak otwarcie łamiemy zasady, które chronią życie ludzi, bo maseczka powoduje lekki dyskomfort, to może powiedzmy sobie uczciwie: przetrwają najsilniejsi. I skończmy z hipokryzją. Albo zacznijmy przestrzegać tych cholernych reguł. A nie chrońmy się na pół gwizdka.
Sytuację z "moją" siłownią zamierzam rozwiązać wysyłając mejla do jej menedżera. A jeśli następna wizyta w klubie pokaże, że i to nie pomogło, zawiadamiam sanepid. I tym razem to ja mam gdzieś to, że niektórzy mogą to nazwać donosicielstwem.

Napisz do autorki: anna.dryjanska[at]natemat.pl