U jednych największe emocje wywołuje Jarosław Kaczyński – nieformalny władca Polski, który sprytnie uwolnił się od wszelkiej odpowiedzialności za to, co robi z krajem. Inni zżymają się na myśl o wiceprezesie PiS – Antonim Macierewiczu, głosicielu popularnych bajek o zamachu “fiu, bziu” smoleńskim. Jednak osobą, której powinni obawiać się najbardziej, jest minister – prokurator Zbigniew Ziobro, który zwęszył krew i jest gotowy na wszystko.
Nie jest tajemnicą, że jesienią ma dojść do reorganizacji PiS. “Mocno dojrzałe pokolenie pięćdziesięciolatków czeka na swój czas” – stwierdził enigmatycznie przewodniczący Prawa i Sprawiedliwości zapewniając, że nowego szefa partii wybierze kongres. Jednym z tych, którzy przebierają nogami, jest Zbigniew Ziobro. 50–te urodziny obchodził 18 sierpnia. A teraz postawił wszystko na jedną kartę, by stać się przywódcą obozu rządzącego. Nawet, jeśli nie w pełni, nawet, jeśli jeszcze nie do końca, Ziobro ma świadomość, że czas działa na jego korzyść – odwrotnie niż w przypadku obecnego prezesa PiS, który skończył już 71 lat.
Kaczyński będzie musiał stopniowo puszczać lejce, którymi dyscyplinuje członków partii. A te chętnie najpierw przytrzyma, a potem przejmie, minister – prokurator. Sam też przewodniczy partii – małej Solidarnej Polsce, którą założył w 2012 roku, gdy zbuntował się przeciw prezesowi PiS. Szybko okazało się jednak, że na samodzielne funkcjonowanie nie ma co liczyć. Ziobro musiał przełknąć dumę i publiczne połajanki. Zaczął – najpierw nieśmiało, potem już otwarcie – przytulać się do formacji Kaczyńskiego.
Wszyscy ludzie Ziobry
Teraz ma 19 szabel w Sejmie i 2 w Senacie. Teoretycznie mało, praktycznie wystarczająco dużo, by być języczkiem u wagi, który decyduje o rządzie Zjednoczonej Prawicy. I Ziobro doskonale o tym wie. A jego ludzie nie zawahają się, gdy każe im skoczyć w ogień, bo to jemu zawdzięczają wszystko: pieniądze, stanowiska, przywileje.
Na podobnej zasadzie Ziobro buduje swoją armię w wymiarze sprawiedliwości, tak by prokuratura podejmowała jedynie słuszne decyzje, a sąd wydawał jedynie słuszne wyroki. Zgodne z ideologią Zbigniewa Ziobry. A więc takie, że rzymskokatolicki ksiądz, który gwałci dzieci, jeśli w ogóle czeka na proces, to na wolności, a niekarana Margot, która rzekomo zaatakowała kierowcę pogromobusa, polityczną decyzją prokuratury na dwa miesiące trafia do aresztu.
Brudne usta, czyste ręce
I nie ma tu znaczenia to, czy Ziobro faktycznie jest skrajnie prawicowym ekstremistą, czy tylko na takiego pozuje, tak samo jak nie jest istotne, czy wyznawcą wybuchowych bredni ilustrowanych puszkami coli jest Macierewicz. Efekt jest taki sam. Sam Ziobro nie rzuci się oczywiście na dziecko LGBT (lub wyglądające na LGBT) z kolorowymi włosami. Nie pobije geja. Nie napadnie na parę lesbijek. O nie, to jest zadanie tych mniej sprytnych jego zwolenników, którzy uwierzą w bzdury o wojnie cywilizacji. Bzdury, które Ziobro głosi by – jak słusznie zauważył dziennikarz Andrzej Stankiewicz – sięgnąć po władzę. I ukazać Morawieckiego, który ma za sobą jednego, ale za to najważniejszego zwolennika, Kaczyńskiego, jako prawicowe ciepłe kluchy.
By zdobyć poparcie konserwatystów Ziobro jest gotowy na wszystko – ale cudzym kosztem i cudzymi rękami. Nie drgnie mu powieka, by poświęcić obywateli własnego państwa na wojnie, którą im wypowiedział. Będzie podburzał, jątrzył i nagradzał nienawiść do tych, którzy nie wpisują się w jego światopogląd, a także bezpośrednio używał machiny państwa do ich prześladowania. Po trupach do celu.
Mokrą robotę wykonają jego podpuszczeni zwolennicy. Na przykład tacy, którzy nie potrafią przeczytać poprawnie dwóch słów (Zmień piec), ale nauczyli się za to, przy czyim nazwisku postawić krzyżyk.
Teoretyk na tropie
Rozziew między teorią a praktyką to motyw, który nieustannie przewija się przez życie Ziobry. Jako student prześladowany anonimowymi groźbami próbował nieudolnie prowadzić śledztwo na własną rękę (przez co sprawców nie złapano) i wrobić w przestępstwo kolegów. Ich kłopoty nie skończyły się nawet po prawomocnym uniewinnieniu przez sąd. Z ofiary zmienił się w sprawcę – bulwersującą sprawę opisała swego czasu “Polityka”.
Od ponad dekady z przerażająco konsekwentną mściwością ściga za rzekomy błąd medyczny światowej sławy lekarzy, którzy w 2006 roku nie uratowali życia jego ojcu.
Ziobro pozuje na wybitnego znawcę prawa, w czym pomagają mu przebierające go w togę pisowskie media, ale go prawie nie praktykował. Za awansem politycznym nie poszły więc kompetencje wynikające z doświadczenia. A teraz wymiar sprawiedliwości niszczy, nazywając to reformami. To tak, jakby ktoś, kto ledwo nauczył się czytać, reformował bibliotekę przez jej podpalenie.
Jako wannabe twardy szeryf zarządził polityczną akcję aresztowania Barbary Blidy – nieudolną operację, która miała być rejestrowana przez kamery ze względów propagandowych, a zakończyła się tragiczną porażką – polityczka SLD odebrała sobie życie.
Ale nie trzeba sięgać do wydarzeń sprzed lat. Jak wykazało śledztwo dziennikarskie Onetu, resort Ziobry, który miał nieść kaganek odnowy moralnej, zamienił się w farmę trolli, których zadaniem było atakowanie i donoszenie na niezależnych sędziów – tych, którzy nie pochylili głowy przed ministrem i jego wizją tak zwanej reformy.
Jednoosobowy wymiar sprawiedliwości
Uważa się za policję, prokuraturę i sąd w jednym – najnowszy przykład to jego zapewnienia, że były minister zdrowia Łukasz Szumowski, który podał się do dymisji przed jesiennym szczytem śmiertelnej epidemii, nie ma się czego obawiać w związku ze śledztwem ws. nieprawidłowości przy rządowych zakupach maseczek. Przynajmniej “na ten moment”.
Nieco starsi czytelnicy mogą pamiętać, gdy w 2007 jako minister sprawiedliwości w pierwszym rządzie PiS, publicznie zarzucił znanemu lekarzowi pozbawianie życia pacjentów. Potem dwukrotnie przegrał w tej sprawie przed sądem. Nie chciał jednak odpuścić nawet po prawomocnym wyroku – żądał, by sprawie przyjrzał się Sąd Najwyższy. Ten jednak odmówił przyjęcia skargi kasacyjnej.
Śmierć ojca Ziobry jeszcze do nowego, upartyjnionego Sądu Najwyższego (jeszcze?) nie trafiła. Po wyroku uniewinniającym lekarzy od rzekomych zaniedbań złożona została apelacja. Rekordowo długa apelacja, bo w ciągu dwóch lat odbyło się kilkadziesiąt rozpraw. I końca nie widać. Za śmierć krewnego ktoś musi odpowiedzieć, tak jak ktoś musi odpowiedzieć za anonimy z czasów studenckich. To, czy padnie na prawdziwych winnych, wydaje się sprawą – delikatnie mówiąc – drugorzędną.
Wszyscy mają się podporządkować woli Ziobry – włącznie z nauczycielką z małych Krapkowic, która zdjęła ze ściany w pokoju nauczycielskim cichaczem zawieszony krzyż. Choć zapadł prawomocny wyrok – uniewinniający – Ziobro nie zostawił jej w spokoju i użył wytrychu wymyślonego przez jego obóz – skargi nadzwyczajnej. – Jako szary obywatel doświadczam prześladowania ze strony państwa – mówi nauczycielka po 7 latach prawnej batalii. Podobny ton pobrzmiewa w słowach jednego z lekarzy ciąganych po salach sądowych: – My nigdy nie wygramy. Tak postanowił minister Ziobro. On chce, żeby za leczenie jego ojca ktoś odpowiedział.
Eskalacja nienawiści
Znacząco w tym kontekście brzmi fragment uniewinniającego wyroku w sprawie kolegi Ziobry ze studiów. “W postępowaniu pokrzywdzonego [Zbigniewa Ziobry – red.] zauważa się eskalację stanowiska prezentującego nienawistny stosunek do oskarżonego do tego stopnia, że w ostatniej fazie procesu w obręb podejrzeń adresowanych do oskarżonego Zbigniew Ziobro włącza elementy polityki i światopoglądu, a nawet przestępcze. Podejrzewa oskarżonego o usiłowanie włamania do mieszkania, co wskazuje na zupełne stępienie racjonalnego myślenia pokrzywdzonego”.
Jeśli Ziobro przejmie władzę nad obozem rządzącym, za jego krzywdy – prawdziwe i urojone – odpowiedzą wszyscy, na których wskaże. Uzbrojony w Pegasusa, a więc możliwość szpiegowania każdego obywatela, Ziobro ma haki także na swoich kolegów z PiS. Po tym, jak wygra wojnę, którą wytoczył nieprawomyślnemu społeczeństwu, Ziobro weźmie się właśnie za nich. Zbyt dużo było ambicji, czekania i upokorzeń.