Zawód: rodzina zastępcza. Zarobki: 2 tys. złotych plus tysiąc za każde dziecko
Michał Mańkowski
19 września 2012, 13:58·7 minut czytania
Publikacja artykułu: 19 września 2012, 13:58
Zabójstwo 5-latki, śmiertelne pobicie 4-latka i znęcanie się nad dziećmi. To nie scenariusz dramatu, ale rzeczywistość jednej z rodzin zastępczych z Pucka. Trudno uwierzyć, że takim ludziom powierzono opiekę nad dziećmi, a jednak… W Polsce funkcjonuje ponad 1700 zawodowych rodzin zastępczych. Wiele z nich nie ukrywa, że jest to ich zawód i podstawowe źródło utrzymania, bo pieniędzy dostają sporo.
Reklama.
Słyszysz słowa "rodzina zastępcza", a przed oczami pojawia się sielankowy serial, w którym wszyscy byli szczęśliwi, a adopcja działała tak, jak powinna. To jednak tylko fantazja twórców. I choć wiele z takich domów na pewno funkcjonuje równie dobrze, to rzeczywistość większości polskich rodzin zastępczych jest dużo bardziej szara.
Tak było w Pucku, urzędnikom czerwona lampka nie zapaliła się w odpowiednim momencie. Efekt? Śmierć dwójki dzieci w przeciągu dwóch miesięcy. Ludzie są zdziwieni, bo przecież "na papierach wszystko było w porządku". W głowie pojawiają się pytania, jak to możliwe, że ktoś taki dostał dzieci pod adopcję. Gorzej, ktoś taki miał certyfikat zawodowej rodziny zastępczej i przeszedł wszystkie szkolenia.
Zawód? Rodzina zastępcza
W Polsce istnieją cztery rodzaje rodzin zastępczych: spokrewnione, niezawodowe, zawodowe oraz rodzinne domy dziecka. O spokrewnionych rodzinach zastępczych mówimy, gdy o adopcję ubiegają się najbliżsi: dziadkowie, pradziadkowie lub rodzeństwo. Wszystkie inne stopnie pokrewieństwa kwalifikują się już jako rodzina niezawodowa.
Jest także rodzina niezawodowa niespokrewniona z dzieckiem. – Takie osoby nie mają upatrzonego dziecka. Po przejściu szkolenia i otrzymaniu zaświadczenia kwalifikacyjnego mogą przy współpracy z nami nawiązać kontakt z podopiecznym, który docelowo trafi do ich rodziny – mówi Leszek Kuzak, zastępca kierownica ds. pieczy zastępczej w warszawskim Centrum Pomocy Rodzinie.
Istnieją również pogotowia rodzinne, do których trafiają dzieci z tzw. "interwencji". Są to krótkoterminowe (maksymalnie cztery miesiące) pobyty do czasu, aż sytuacja w rodzinie biologicznej się unormuje lub rozwiąże prawnie.
W Pucku mieliśmy do czynienia z rodziną zawodową. Nasz rozmówca wyjaśnia, że taki status otrzymują osoby prześwietlone, przeszkolone i przygotowane do przyjęcia dzieci w różnym wieku, z różnymi problemami. – One są pracownikami centrów pomocy rodzinie, otrzymują za to wynagrodzenie i na dobrą sprawę mają ograniczone możliwości odmowy przyjęcia dziecka, ponieważ to ich praca – mówi Kuzak, który wyjaśnia od razu, że przy racjonalnej argumentacji dziecko oczywiście ostatecznie trafi pod inny dach.
Szkolenia, warsztaty, wywiad
Zawodowe rodziny zastępcze w Polsce
446 - 2004 rok
1700 - 2012 rok
Zanim dziecko znajdzie się u konkretnej rodziny, ta musi przejść serię szkoleń, testów i warsztatów. – Zdobywają tam wiedzę na temat opieki zdrowotnej, wychowywania dziecka oraz regulacji prawnych. Takie osoby są weryfikowane m.in. przez wywiad środowiskowy. Sprawdza się dokumentację, opinie, zaświadczenia o zarobkach, warunki mieszkaniowe, sytuację materialną – tłumaczy specjalista.
Są także zajęcia warsztatowe, które przygotowują kandydatów na przyjęcie dziecka. Słowo "kandydaci" jest tutaj kluczowe, bo sam fakt ubiegania się o dziecko nie znaczy jeszcze, że się je dostanie.
– Na tych szkoleniach fachowcy pracują z takimi kandydatami, dzięki czemu potrafią określić ich predyspozycje i oczekiwania – wyjaśnia pracownik Centrum Pomocy Rodzinie. Nie jest tak, że rodzice oczekują kilkulatka, a dostaną kogoś dwa razy starszego. – W uzyskanym tam zaświadczeniu jest informacja, że rodzina jest zakwalifikowana do przyjęcia dziecka w wieku np. 9-13 lat – dodaje.
Zobacz: "Nie masz syna, bo nie dałeś rady go spłodzić". "Bezdzietne są niekobiece". Jak sobie radzić z presją na dziecko?
Ośrodek znajduje najbardziej odpowiednie dziecko i proponuje je kandydatom. – My wiemy ,jakie problemy mają dzieci, a jakie oczekiwania rodzice. Orientujemy się, czy rodzina poradzi sobie z takim dzieckiem. Wskazujemy je i wtedy oni się poznają. Do nich należy ostateczna decyzja, czy chcą wstąpić już w ten formalny okres opieki – tłumaczy Leszek Kuzak.
Jeżeli nie, ośrodek szuka dalej, jeżeli tak – następuje okres próbny, fachowo nazywany okresem styczności, podczas którego rodzice przygotowują się do przyjęcia dziecka.
Rodzinę zastępczą może tworzyć osoba, która:
- Ma stałe miejsce zamieszkania w Polsce;
- Korzysta z pełni praw obywatelskich i cywilnych;
- W stosunku do naturalnych dzieci nie jest pozbawiona władzy rodzicielskiej;
- Wywiązuje się z obowiązku utrzymania osób z najbliższej rodziny (alimenty);
- Posiada zaświadczenie lekarskie o stanie zdrowia, umożliwiającym odpowiednią opiekę nad dzieckiem;
- Ma odpowiednie warunki mieszkaniowe i stałe źródło utrzymania;
CZYTAJ WIĘCEJ
źródło: rodzinazastepcza.org
W Warszawie najwięcej rodzin, bo ponad 70 procent, to te spokrewnione i niezawodowe. – Oprócz osób spokrewnionych są też takie, które mają swoje małe dzieci biologiczne, ale chcą przygarnąć jeszcze kogoś. Są również tacy, którzy odchowali już swoje, ale mają potrzebę kolejnego dziecka. Oczywiście nie brakuje też osób, które nie mogą mieć dzieci – mówi Leszek Kuzak.
Tysiąc złotych za każde dziecko
Nie ma zasady, kto decyduje się na stworzenie rodziny zastępczej: bogaci czy ci biedniejsi. – Zdarzają się nawet osoby publiczne, które nie narzekają na swoją sytuację materialną. W przypadku osób spokrewnionych pieniądze nie grają roli. Z kolei rodziny zawodowe często zakładają osoby bezrobotne, które liczą, że przyjęcie dziecka pod dach będzie ich źródłem dodatkowego dochodu. One tego nie ukrywają i my zdajemy sobie z tego sprawę, to staje się ich pracą – tłumaczy pracownik Centrum Pomocy Rodzinie.
To właśnie aspekt finansowy jest jednym z najczęściej krytykowanych. Zarzuca się, że rodziny biorą dzieci tylko dla pieniędzy. A te są spore. Rodziny zawodowe otrzymują podstawę w wysokości minimum dwóch tysięcy złotych. Minimum, bo ostatecznie zależy to od ilości dzieci (maksymalnie czwórka) i stopnia trudności w wychowaniu.
Dodatkowo za każde dziecko otrzymują tysiąc złotych. – Ten tysiąc może być pomniejszony, jeżeli podopieczny np. dostaje alimenty. Wtedy maleje ona o połowę dochodu dziecka – mówi Kuzak. Przykładowo, jeżeli dziecko dostaje 200 złotych alimentów, to rodzice na konto otrzymają 900 złotych. Rodzina spokrewniona otrzymuje nieco mniej, bo maksymalnie 660 złotych. Jak mówi nasz rozmówca, to, na co zostaną przeznaczone te sumy, zależy od rodziców.
"Czułem, że chodzi im o pieniądze"
Życie nieraz pokazało już, że teoria to jedno, a praktyka drugie. Bartek (dane do wiadomości redakcji) w rodzinach zastępczych spędził ponad siedem lat. Ta ostatnia, w której żył najdłużej, była rodziną niezawodową. Rodzice zdecydowali się na wzięcie jednego dziecka pod opiekę – sami mieli już kilka swoich biologicznych.
– Żyło się – nazwijmy to – średnio, nie mogliśmy się dogadać. Poza tym często miałem uczucie, że głównym powodem, dla którego zdecydowali się mnie adoptować była mimo wszystko kwestia finansowa – mówi w rozmowie z naTemat. Po chwili dodaje, że sam również znał wiele osób z rodzin zastępczych, gdzie to pieniądze były najważniejsze.
Kontrole z centrum pomocy pojawiały się często, przynajmniej na początku.
– Regularnie, co trzy miesiące spotykałem się z koordynatorem. W razie czego zawsze miałem świadomość, że mogę zrezygnować i odejść. Później te spotkania trochę zanikły, ale i tak powiat bardzo dobrze wywiązywał się w tej kwestii – dodaje.
Bartek właśnie zdał maturę, dostał się na studia. Od swojej rodziny zastępczej się wyprowadził. Na stałe, wracać nie ma zamiaru. – To, że nie się nie dopasowaliśmy to jedno, ale ja po prostu wychodzę z założenia, że przez ten najcięższy okres usamodzielnienia muszę przejść sam. – wyjaśnia.
Jeden koordynator, trzydzieści rodzin
W przypadku rodziny z Pucka padają oskarżenia, że zabrakło nadzoru. Pracownik Centrum Pomocy Rodzinie wyjaśnia nam jednak, że każda rodzina zastępcza jest pod kontrolą specjalnego koordynatora. Ma on – przynajmniej z założenia – stały kontakt z dziećmi, jeżeli podopieczni się skarżą lub sam koordynator widzi, że coś jest nie tak, istnieje możliwość zabrania dziecka z takiej rodziny.
Prezes fundacji Happy Kids, Aleksander Kurtasiński twierdzi, że wprowadzona na początku tego roku nowelizacja ustawy o pomocy społecznej zburzyła dotychczasowy system opieki społecznej, a nowy nie został jeszcze odpowiednio przygotowany.
– Najgorszy przykład to wprowadzenie koordynatora, który ma pod sobą trzydzieści rodzin i po prostu nie jest w stanie odwiedzać ich regularnie. To stanowczo za mało. Poprzedni system nie był dobry, ale pozwalał chociażby na dokładniejsze szkolenie, kontrolę i nadzór – mówi w rozmowie z naTemat.pl.
Z tymi zarzutami nie zgadza się zupełnie Magdalena Kochan, posłanka z sejmowej Komisji Polityki Społecznej i Rodziny, która tłumaczy, że ustawa była przygotowywana w pełnym porozumieniu z samorządami i stroną społeczną. – Mówienie, że pogorszyliśmy sytuację rodzin zastępczych jest całkowicie pozbawione podstaw. Postać końcowa ustawy to efekt kompromisów. Wszystkie strony zostały wysłuchane i miały wpływ na jej kształt – przekonuje.
Może, ale nie musi
Posłanka wyjaśnia, że dawniej rodzice, którzy otrzymywali dziecko właściwie od tego momentu mogli liczyć wyłącznie na siebie. – Dobrą wolą centrów pomocy było wspieranie i organizowanie tych rodzin w jakiekolwiek grupy samopomocowe – tłumaczy posłanka Platformy Obywatelskiej.
Jedną z nowości jest także zmiana w systemie wprowadzania koordynatorów. Jak mówi nam polityk, do tej pory było to zadanie obligatoryjne, a od 1 stycznia 2012 roku stało się fakultatywne. Nie mogąc zrozumieć, jak ta zmiana ma pomóc w kontroli rodzin zastępczych dopytuję o to posłankę. Przecież wcześniej "musieli", teraz "mogą, a nie muszą".
– Ten przepis powstał na wyraźną prośbę strony samorządowej. Bogatsze powiaty mogą realizować to w całości, biedniejszych na to nie stać. Koordynator pieczy zastępczej nie zastępuje rodziców, jest tylko osobą, która wspiera i służy pomocą jeżeli takiej potrzeba. Najlepiej spychać wszystko na ustawodawcę. Tragedie, jak ta w Pucku, mogą zdarzyć się wszędzie, zarówno wśród rodzin biologicznych jak i zastępczych. Wszędzie trafiają się ludzie kompletnie nieodpowiedzialni – wyjaśnia Kochan i dodaje, że samorządu wprowadzające zapisy są na bieżąco monitorowane.
Często miałem uczucie, że głównym powodem, dla którego zdecydowali się mnie adoptować była mimo wszystko kwestia finansowa
Magdalena Kochan
z sejmowej Komisji Polityki Społecznej i Rodziny
Tragedie, jak ta w Pucku, mogą zdarzyć się wszędzie, zarówno wśród rodzin biologicznych jak i zastępczych. Wszędzie trafiają się ludzie kompletnie nieodpowiedzialni.