Uczniowie mówią, że oprócz maseczek nikt nie przestrzega zasad. Rodzice pieklą się, że nie mogą wejść do szkoły, czy przedszkola, przed placówkami stoją kolejki. Za nami pierwszy tydzień szkoły i pierwsze dni stosowania wytycznych MEN i Ministerstwa Zdrowia w praktyce. Oto, jakie absurdy widać już gołym okiem.
W Polsce zamknięto już kilka szkół, choć zapewniano, że będzie bezpiecznie. Uczniowie tłoczą się na korytarzach, choć mają zachować odstęp. MEN zalecił, by dzieci nie przychodziły chore, a i tak słychać, że już przychodzą z katarami. Uczniowie mieli nie wymieniać się długopisami, a i tak wszyscy wiedzą, że to się dzieje.
Czego nie dotknąć, wszędzie już po pierwszych dniach widać, że wytyczne MEN i MS to w praktyce farsa. Absurdów, które oburzają zwłaszcza rodziców, jest więcej. Już od momentu samej drogi do szkoły.
1. Jak dojechać do szkoły
Mieszkanka gminy Łyszkowice zawiadomiła media w Łowiczu, że jej 14-letnia córka nie mogła wejść z biletem miesięcznym do autobusu, którym dojeżdża do szkoły. "Po dotarciu na przystanek dziecko usłyszało, że nie zostanie zabrane, bo jest limit osób. I róbcie co chcecie! Ja w pracy, mąż także i jak dziecko ma się dostać do szkoły?" – pytała rozgoryczona.
Okazało się, że nie była sama. Łowicz24.pl opisał, że w takiej sytuacji było kilkudziesięciu uczniów w innych miejscach. "Niedoszli podróżni z tornistrami na plecach zostali na przystankach m.in. na ul. Czajki i Armii Krajowej w Łowiczu, a także w podłowickich miejscowościach: Mysłakowie, Jamnie czy Zawadach" - relacjonował.
Jak wiadomo, w komunikacji miejskiej obowiązuje limit pasażerów. Ale Łowicz znajduje się w czerwonej strefie, tu obowiązują jeszcze surowsze obostrzenia. Dyrektor MZS tłumaczył, że to nie on wprowadzał ograniczenia, ale zostały one narzucone odgórnie. "To nie jest tak, że nie chcemy wozić ludzi, bo mamy taki kaprys czy widzimisię. Jest kryzys covidowy i pewnych rzeczy nie przeskoczymy" – usprawiedliwiał kierowców.
Ale w szkołach, jak wiadomo, limitu nie ma. Uczniowie mogą siedzieć obok siebie w ławkach, ale w autobusie już nie.
2. Nikt nie przestrzega odstępu
To widzą wszyscy. Z rozmów z uczniami, relacjami znajomych i głosami rodziców na FB wynika jedno - nawet jeśli w szkołach mierzą temperaturę i dzieci noszą maseczki lub przyłbice, zalecanej odległości nie da się upilnować. To największa farsa i kpina z wytycznych MEN, Ministerstwa Zdrowia oraz Głównego Inspektora Sanitarnego.
Zarówno na korytarzach, jak i na powietrzu. Tu kiermasz podręczników w jednej ze szkół w Leżajsku na Podkarpaciu, z udziałem wielu klas.
Dlatego sporo osób pyta, jaki jest sens np. stania w kolejce przed szkołą, skoro w środku i tak jest normalnie, jak było?
3. Kolejki przed szkołami
Zdjęcia długich kolejek przed wejściem do szkół obiegły internet. W wielu szkołach w Polsce tak było. Część uczniów czekała na nauczycieli, część na mierzenie temperatury. Pogoda wtedy nie sprzyjała. "Jest bardzo brzydka pogoda, solidnie pada, a dzieci nie mogą wejść do szkoły, bo muszą, zgodnie z decyzjami pana dyrektora, czekać na przyjście nauczyciela aż ich wpuści do szkoły" – relacjonowali oburzeni rodzice.
Jak wiadomo, zgodnie z wytycznymi MEN, Ministerstwa Zdrowia oraz Głównego Inspektora Sanitarnego do szkoły mogą uczęszczać dzieci zdrowe. Ile z nich mogło się przeziębić już w pierwszych dniach, moknąc przez pół godziny przed szkołą lub przedszkolem?
"Masakra! Po 40 minutach stania, przeszliśmy połowę kolejki i ostatecznie zrezygnowałem. Wolę zostawić syna dzisiaj w domu niż potem biegać po lekarzach i aptekach" - denerwowała się jedna z mam w Lublinie.
4. "Tak wietrzą, że zaraz będą chorzy"
To niby drobiazg, ale niekoniecznie. Z jednej strony bardzo dobrze, że sale, zgodnie z zaleceniami, są wietrzone. Ale już nie brakuje skarg rodziców i uczniów, że w niektórych placówkach wietrzone są tak, że dzieci zaraz będą chore.
"Mój syn, 2 kl. LO, na przykład mówi ze dużo okien pootwieranych i zamknąć nie można. Ma się wietrzyć. Zimnica. Zmarzł", "U córki to samo. Zajęcia w kurtce przesiedziała. A klasy mają małe", "W klasach ciągle wietrzenie. Mój syn sam zmarzł jak nie wiem dzisiaj" – opisują.
Sami uczniowie opisują na TT: "Byłam jeden dzień tej szkole i już mam kaszel i z rana katar", "Wczoraj spędziłam z godzinę w szkole a dzisiaj mam kaszel i katar" itp.
5. Brak konkretnych wytycznych i chaos
Tu konkretne historie mówią za siebie. Minęło raptem kilka dni, a uczniowie już trafiają do izolatek i przebywają w nich, dopóki nie odbiorą ich rodzice.
"No to sobie popracowałam...Właśnie miałam telefon ze szkoły, że dziecko trafiło do izolatki, bo 3 razy kichnęło. I muszę je odebrać w ciągu godziny" – opisała już 2 września jedna z mam na facebokowej grupie dla rodziców. Okazało się, że w szkole nie ma pielęgniarki i nie wiedzą, co zrobić.
"Nie wiadomo czy dziecko ma pójść samo do tej izolatki czy nauczyciel ma zaprowadzić czy ktoś ma po nie przyjść. Chaos totalny. Najgorsze to sianie paniki i brak jednolitych procedur" – napisała.
Inna mama: "Właśnie dzisiaj miałam telefon ze szkoły. Musiałam odebrać dziecko. Oczywiście zdrowy. Zachrypnięty lekko no bo krzyczy przez ten dystans"]
Tyle, że jednocześnie słychać, że są szkoły, w których nic się nie dzieje, gdy ktoś kichnie. "To ja chyba żyję w innym wymiarze, u młodej w szkole wszystko odbywa się tak jakby nie było pandemii" – zdziwiła się jedna z matek. – U nas ktoś kaszlał i nikt nie zareagował – opowiadała znajoma uczennica.
6. Znów plany lekcji grozy
Wiele szkół opracowało plany lekcji, by uczniowie z różnych klas nie mieli ze sobą za dużo kontaktu i w ten sposób ryzyko zakażania było mniejsze. Efekt? Czasem gorszy niż było przed pandemią. A przynajmniej bez poprawy z powodu rygoru sanitarnego.
W normalnych warunkach to nienormalne, by uczeń miał po 8, 9, a nawet 10 lekcji dziennie i więcej czasu spędzał w szkole niż jego rodzic w pracy. A co dopiero w czasie pandemii?
Bardzo dużo rodziców skarży się, że lekcje kończą późno. "2 klasa technikum codziennie od 9 45 do 18 30 niestety przez koronę plany lekcyjne się pozmieniały na gorsze" – pisze jeden rodzic.
MEN głowił się nad wytycznymi, ale już widać, które praktycznie nie działają. Punkt "Używaj tylko swoich przyborów szkolnych" w starszych klasach jakby nie istniał, i ze strony uczniów, i nauczycieli.
– W pierwszych dniach szkoły nie wszyscy mieli podręczniki, nauczycielka powiedziała, że możemy się podzielić, może być jeden na ławkę. A sama, np. nie może dawać dzieciom kserówek - opowiadała znajoma. Młodzież też dzieli swoimi obserwacjami w sieci.