Nikt chyba nie lubi jeździć samochodami poprzedniej generacji. To uczucie, kiedy sąsiad ma nowszy model niż ty tego samego auta – to musi być dosłownie wyniszczające. Tymczasem do redakcji naTemat na testy trafił Hyundai Tucson. Nie dość, że w wersji N-Line, to jeszcze to... odchodzący model. Ale może jednak nie warto czekać na nowy?
Ten trochę niepozorny SUV – choć może akurat nie z takim czerwonym lakierem – to najpopularniejszy model Hyundaia w Polsce. Ba – w 2019 roku to było szóste najczęściej wybierane auto przez klientów indywidualnych w naszym kraju.
Innymi słowy – mówimy o aucie, które klienci uwielbiają. Ale skoro na horyzoncie jest nowy model, to czy warto jeszcze interesować się starym?
1. Tak, bo to proste i niezawodne auto
To będzie trochę przewrotne. Osobiście uważam, że egzemplarz, który widzicie na zdjęciach, to kompletne nieporozumienie. Absurdalny przerost formy nad treścią, samochód, który nigdy nie powinien wyjechać z fabryki.
Na zdjęciach widzicie bowiem Hyundaia Tucsona w wersji N-Line. N-Line, czy coś jak choćby… S-Line od Audi. To normalne, cywilne auto, ale ze sportowym wyglądem – a w koreańskiej marce te najbardziej sportowe modele mają literkę N, jak choćby mój ukochany Hyundai i30N.
I auto rzeczywiście wygląda dobrze. Czerwony lakier w połączeniu z czarnymi akcentami (i felgami!) robi doskonałe wrażenie. Ale kiedy spojrzycie na wydech (zdjęcie poniżej), zaczynacie się orientować, że coś tu nie gra.
Ten biedny kawałek rury do pozbycia się spalin, nieprzystający zupełnie do odjechanego wyglądu auta, to tak jakby pochodna układu napędowego. A mamy tu sześciobiegową skrzynię manualną i… wolnossący silnik 1.6 o mocy 132 KM. Moment obrotowy? 161 Nm.
A ponieważ mamy do czynienia z mimo wszystko dość dużym i ciężkim SUV-em…. Tak proszę państwa, to auto nie jedzie. Przyspieszenie do 100 km/h na godzinę trwa wieczność, a wyprzedzanie tirów w trasie to zabawa dla ludzi o mocnych nerwach.
Tylko że… to żaden problem. Jak ktoś chce mocniejszy silnik, to przecież jest w ofercie. Wtedy ten sam czerwony Hyundai Tucson będzie naprawdę dynamiczny. Ważne, że chociaż w tej marce klienci wciąż mają wybór.
A wielu klientów chce prostego, bezawaryjnego auta. Wolnossący, niewysilony silnik daje jakąś gwarancję. Serio, największym szaleństwem jest tutaj bezpośredni wtrysk paliwa. I tyle. Nie bardzo jest co się zepsuć, a manualna przekładnia – całkiem precyzyjna i z gałką żywcem przeniesioną z i30N – też raczej nie powinna nikogo narazić na koszty.
Aha – ślamazarny, wolnossący silnik nie sprawia bynajmniej, że spalanie jest jakieś… satysfakcjonujące. W dużej mierze z powodu krótkiego zestopniowania biegów na autostradzie spalanie sięga dziesięciu litrów. Albo i więcej. W mieście też trzeba się liczyć z podobnymi wartościami, jeśli chcemy jeździć dynamicznie. A w tym aucie próba dynamicznej jazdy to jednak gaz w podłogę.
Szkoda także, że bazowa wersja jest dostępna tylko z bazowym zawieszeniem. A to jest dość miękkie, także nieprzystające do charakteru auta. Ale to już moje subiektywne odczucie. Tutaj zabrakło możliwości wyboru.
2. Jest wygodny i prosty w obsłudze
Jeśli kogoś przeraża postępująca tabletyzacja samochodów, to powinien zerknąć na tego Tucsona, a nie na tego przyszłego. Tutaj wciąż większość opcji jest dostępna dzięki dużym, fizycznym guzikom. Żeby włączyć czy wyłączyć któregoś z asystentów bezpieczeństwa nie trzeba grzebać w wielopoziomowym menu. Wszystko jest pod ręką.
Ergonomia jest tu więc na najwyższym poziomie, a sam kokpit jest narysowany zgrabnie. Do tego to naprawdę wygodne auto. Fotele z przodu są bardzo wygodne, wręcz półkubełkowe. Także na kanapie nie brakuje miejsca, a obicia są wykonane ze skóry i zamszu. Wygodnie, przytulnie.
Uzupełnieniem jest rozsądny bagażnik – 513 litrów. A po złożeniu kanapy już 1503 litry. Zresztą Tucsonem wybraliśmy się w trzy osoby na weekend i to raczej z dużą ilością bagaży, włącznie z grillem. I wszystko się pięknie zmieściło.
3. Cena kusi
Tucson nie jest drogi, głównie dzięki tej wolnossącej jednostce i manualnej skrzyni biegów, ale jednak. Cennik otwiera się od 91 300 zł, a przy obecnych rabatach można go mieć za nieco ponad 80 tysięcy zł. To naprawdę mało jak za auto tych wymiarów.
Wersja N-Line oczywiście jest droższe i to o ponad 32 tysiące. Ale wtedy mamy już praktycznie kompletne wyposażenie – podgrzewane fotele, kanapa i kierownica, 2-strefowa klimatyzacja, kamera cofania, tempomat, kluczyk zbliżeniowy, inteligentne światła i tak dalej. Jest nawet chłodzony schowek.
W tej cenie dostajemy więc kompletne, wygodne i dość tradycyjne auto. A że rusza się jak mucha w smole? Nie wszystkim się zawsze wszędzie śpieszy.
Hyundai Tucson N-Line 1.6 GDI na plus i minus:
+ To ładne auto + Ergonomiczne i wygodne wnętrze + Niewygórowana cena - 1.6 GDI nie ma żadnej dynamiki (choć zapewne będzie bezawaryjny) - Multimedia tracą myszką