Ta sprawa wywoła poważne napięcie w i tak już bardzo trudnych relacjach między obu Koreami. W poniedziałek zaginął południowokoreański pracownik nadzoru łowisk, który patrolował okolice granicy morskiej pomiędzy krajami. Dziś już wiadomo, że został zabity przez północnokoreańskich, a jego ciało zostało spalone.
Dziennikarz zajmujący się tematyką społeczną, polityczną i kryminalną. Autor podcastów z serii "Morderstwo (nie)doskonałe". Wydawca strony głównej naTemat.pl.
Kim Dzong Un wyraził żal z powodu zastrzelenia urzędnika z Korei Południowej przez swoich żołnierzy. Północnokoreański przywódca zapewnił, że Pjongjang podejmie środki, by przeciwdziałać takim incydentom w przyszłości – takie informacje przekazał pałac prezydencki w Seulu.
Władze w Seulu wezwały wcześniej rządzących na północy, by podjęli "odpowiedzialne działania" w tej sprawie. Prezydent Korei PołudniowejMun Dze In ocenił zastrzelenie urzędnika jako "szokujące" i "niewybaczalne".
Ofiarą jest 47-letni urzędnik nadzoru łowisk. Mężczyzna zaginął w poniedziałek w czasie patrolu w pobliżu granicy morskiej pomiędzy krajami.
"Korea Północna przekazała, że straż graniczna strzelała do intruza z Korei Południowej zgodnie z obowiązującymi instrukcjami. Oddano do niego ponad 10 strzałów" – podała południowokoreańska agencja prasowa Yonhap, powołując się na informacje z pałacu prezydenckiego w Seulu.
Ciało zastrzelonego urzędnika zostało oblane łatwopalną cieczą i spalone. Pjongjang tłumaczy, że odbyło się to zgodnie z instrukcją, w związku z obostrzeniami wynikającymi z pandemii koronawirusa.
Agencja Reutera przypomina, że to pierwsze zastrzelenie osoby cywilnej w konflikcie między obu Koreami od 2008 r. Wówczas zabito 53-letnią turystkę, która podczas wędrówki w góry przypadkiem weszła na teren wojskowy.