
Już w maju "Gazeta Wyborcza" pisała, że sprowadzone przez Ministerstwo Zdrowia testy z Korei Południowej nie nadają się do niczego. "Ich czułość określono na poziomie 15-20 procent" – brzmiały doniesienia, co oznaczało, że wynik takich testów na covid-19 jest zupełnie niewiarygodny. We wrześniu, mimo wszystko, resort postanowił te testy sprezentować szpitalom. No i zaczęły się kłopoty.
Wszyscy [dyrektorzy szpitali - przyp. red.] uważają, że są one bezużyteczne do testowania pacjentów i określania ich stanu zdrowia. (...) Po zapoznaniu się z tymi testami uznali, że nie ma sensu takiego nieporadnego narzędzia używać. Konsensus w naszych spółkach i SPZOZ-ach był taki, że te testy są bezużyteczne i trzeba je odesłać do ministerstwa.
O nieprawidłowościach związanych z tą transakcją informowali Dariusz Joński i Michał Szczerba. Parlamentarzyści w ramach kontroli poselskiej prześwietlili m.in. umowę z koreańską firmą PCL. Za pół mln testów z Korei strona polska zapłaciła 15 mln dolarów.
