Co nowego u najsłynniejszej polskiej projektantki wnętrz i dekoratorki? Ano program "Totalne remonty Szelągowskiej". Dziś Dorota opowie, co nowego słychać u naszych rodaków – jak chcą mieszkać, czy mają na sumieniu wiele "estetycznych grzechów głównych" i co zmieniła pandemia COVID-19. Nie zabraknie także wątków dotyczących kobiet kastrujących psychicznie mężczyzn oraz przemocy domowej.
Redaktor Centrum Produkcyjnego Grupy na:Temat, który lubi tworzyć wywiady z naprawdę ciekawymi postaciami, a także zagłębiać się w rozmaite zagadnienia związane z (pop)kulturą, lifestyle'em, motoryzacją i najogólniej pojętymi nowoczesnymi technologiami.
Jak często zdarza ci się wzruszyć, myśląc: "ależ ci moi rodacy mają piękne wnętrza"?
Wiesz, co u rodaków wzrusza mnie najbardziej? Umiejętność łączenia się, współdziałania i pomagania sobie w momentach, gdy wokół dzieją się rzeczy złe. Ale już ze wspólnym cieszeniem się z sukcesów Polacy mają zdecydowanie większy problem; no, może oprócz tych rzadkich momentów, gdy nasza reprezentacja w piłce nożnej odnosi jakiekolwiek triumfy. Wtedy ekscytujemy się tak, jakbyśmy znów mieli Orły Górskiego (śmiech).
Wzrusza mnie również to, że na lepsze zmienia się nasz gust. Tak, wiem, może to zabrzmieć nieco egoistycznie, bo przecież od lat jestem jednym z trybików, które kreują to wyczucie smaku, podejście ludzi do organizowania swoich czterech kątów.
Programy pokazujące, jak fajnie odświeżyć albo wyremontować dom czy mieszkanie, podbiły nasze stacje telewizyjne jakieś pięć albo sześć lat temu. No i w tym czasie Polacy zaczęli z wielkim zapałem odmieniać swoje wnętrza.
Sytuacja wygląda już idealnie? Nasze "estetyczne grzechy główne" – np. umiłowanie PRL-owskich boazerii, tudzież pasteli rodem z lat 90. – przeszły już do historii?
Jest o niebo lepiej, naprawdę. Jeżeli chodzi o nasze grzechy, na pierwszym miejscu postawiłabym raczej skłonność do chomikowania rzeczy całkowicie zbędnych. Dotyczy to każdej sfery – od przechowywania zupełnie niepotrzebnych sprzętów, aż po ubrania.
Często zdarza się, że gdy wchodzę do czyjegoś mieszkania, widzę siedem drylownic do wiśni, dwadzieścia kompletów pościeli z kory i stosy spranych, porozciąganych i poszarzałych koszulek. Z jednej strony ludzie z tych rzeczy nie korzystają, ale z drugiej – nie chcą wyrzucić, no bo przecież "są jeszcze dobre", wyrzucenie czegokolwiek jest dla nich wręcz niewyobrażalne.
To oczywiście efekt historii naszego kraju. Przypomina mi się historia babci mojej przyjaciółki, która po przetrwaniu II wojny światowej do końca życia nosiła w torebce suchy kawałek chleba i odrobinę cukru.
Później nadeszła komuna i Polacy przyzwyczaili się, że trzeba kupować wszystko, co tylko uda się zdobyć; tak na wszelki wypadek, bo przecież później już nie będzie. Później, nawet gdy dana rzecz nam się nie podobała i nie była do niczego potrzebna, nie wolno było się jej pozbywać. W efekcie nasze mieszkania są zagracone, w składy przedmiotów zbędnych zamieniamy każdy zakamarek, włączając w to balkony.
No i ciągle narzekamy, że… mamy zbyt mało miejsca do przechowywania. Dlatego staram się, aby każdy remont zaczynał się od solidnego remanentu, pozbycia się rzeczy niepotrzebnych, bo jeżeli masz porządek i możliwie dużo przestrzeni w mieszkaniu, wszystko układa się lepiej i w głowie. Na szczęście widzę, że Polacy coraz chętniej decydują się na tak radykalne – w ich mniemaniu – kroki.
Rzecz kolejna: wielu rodaków uważa się za speców od wszystkiego i dzięki swoim – złudnym – umiejętnościom stara się oszczędzać pieniądze. Po co zatrudniać projektanta wnętrz? Przecież sam zrobi to równie dobrze. Skucie glazury albo wymiana kaloryfera? Również nie zamówi specjalisty, no bo przecież ten jedynie zedrze z niego skórę albo wręcz ucieknie z zaliczką.
Bardzo często widzę efekty takiego podejścia: niedoróbki i fuszerki, których naprawa okazuje się naprawdę droga. A przecież wszystko można było zrobić od razu porządnie i znacznie taniej; przecież projektanci mają zarówno zaufane ekipy, jak i zniżki na materiały budowlane.
No i jeszcze coś: Polacy lubią robić wszystko na pokaz. Wydadzą absolutnie każde pieniądze na rzeczy, które widzą inni. Zastaw się, a postaw się – ta zasada w naszym narodzie nie ginie. Jeżeli dana część domu jest widoczna dla przechodniów albo osób, które nas odwiedzają, ma być oszałamiająca.
A co z przestrzeniami, w których sami przebywamy najczęściej? Tam może panować syf totalny, no bo przecież "nikt nie widzi". Wszystko to przypomina dom z najdroższymi, najbardziej efektownymi firanami – niech ludzie spoglądający na nasze okna padają z zachwytu! A to, że za owymi zasłonami mąż pierze żonę i dzieci? To już inna sprawa, przecież tego "nikt nie widzi".
Ale żeby nie było zbyt smutno, opowiem ci o czymś, co mnie naprawdę cieszy. Otóż naprawdę zrozumieliśmy, że dziś każdy, niezależnie od zarobków, ma naprawdę sporo możliwości dokonywania fajnych zmian. Zaledwie parę lat temu, przeprowadzając remont, dawałam klientowi następujący wybór: może być albo ładnie, albo tanio. Innej opcji po prostu nie było.
Później Chińczycy zalali nasz rynek produktami naprawdę gustownymi, a przy tym niedrogimi, tak więc sytuacja zmieniła się diametralnie. Dotyczy to zarówno rozmaitych bibelotów, jak i większych przedsięwzięć remontowych.
Pierwszy przykład z brzegu: do niedawna było tak, że jeżeli kupiłeś budżetowe panele podłogowe, już z kilometra sprawiały wrażenie straszliwej tandety. Teraz? Za naprawdę niewielkie pieniądze możesz dostać coś, co ma realistyczną fakturę, do złudzenia przypomina prawdziwe drewno.
No ale owa chińska ekspansja napędza rozpasany konsumpcjonizm. Skoro mamy tak łatwy dostęp do tanich przedmiotów, kupujemy je na potęgę. W efekcie nasze zakupy są mniej etyczno-ekologiczne, niż w czasach PRL-u…
Pewnie, zdarza się, że Polak wchodzący do jakiegoś Pepco, jest oszołomiony ogromem taniego asortymentu, tak więc zaczyna kupować rozmaite pierdoły. Jednak nie wydaje mi się, aby skala takich zachowań była gigantyczna, a do tego – wiem, narażę się teraz wielu osobom – wychodzę z założenia, że jeżeli jakieś drobiazgi mają sprawić nam radość, kupujmy je.
Oczywiście zachowując jakiś umiar i robiąc to z jakimś fajnym pomysłem. Bardzo podoba mi się pewien trend z zachodu, w którym wnętrza zmieniają się w zależności od pór roku. W szafie albo piwnicy trzymamy pudło, w którym są różne pokrowce na kanapę, dywaniki i koce. Np. gdy nadchodzi zima, wyciągam rozmaite żółte akcesoria, które kojarzą mi się ze słońcem.
Pamiętajmy, że owo etyczno-ekologiczno-antykonsumpcyjne podejście do świata możemy realizować nie tylko poprzez radykalne ograniczenie zakupów. Świetną metodą jest również nadawanie rzeczom drugiego życia. Spójrz, mam na sobie sweter z H&M, który kupiłam sześć lat temu. Na razie mi się nie znudził, ale kiedy to nastąpi, puszczę go w obieg, niech cieszy kogoś innego.
Tak samo mogą krążyć używane meble. Zamiast robić to, o czym rozmawialiśmy przed chwilą, czyli chomikować go w piwnicy lub garażu, wystaw go tam, skąd ktoś będzie mógł go sobie zabrać albo sprzedaj za parę groszy.
Skoro o zachowaniach etycznych mowa: to nowe życie możemy dawać nawet rzeczom takim, jak futra naturalne. Znajdź je w sklepie z używaną odzieżą i przerób np. na świetne poszewki na poduszki. To jest prawdziwy recycling! Masz skórzane buty? Dbaj o nie tak, aby służyły przez wiele lat. Zdarza mi się też kupować na kilogramy stare paski ze skóry, które przerabiam na uchwyty do mebli. Moim zdaniem na tym właśnie polega prawdziwa ekologia.
Wracając do wątku dotyczącego zmian, które następują w Polakach: mamy coraz lepszy dostęp do rozmaitych inspiracji i korzystamy z nich bardzo chętnie. Magazyny wnętrzarskie, strony internetowe, zdjęcia na Instagramie i Pintereście – to wszystko sprawia, że nasi rodacy zapragnęli mieszkać ładnie. Natomiast dzięki programom telewizyjnym i kanałom na YouTube zorientowali się, że podobne efekty można osiągnąć szybko i niedrogo.
No a dokładanie do tego swojej cegiełki jest czymś rewelacyjnym. Wiesz, praca w telewizji z założenia jest czymś jałowym… "Dzisiejsze gazety wyściełają jutrzejsze kosze na śmieci" – te słowa, które w filmie "Notting Hill" Hugh Grant wypowiada do Julii Roberts, świetnie pokazują, na czym zazwyczaj polega praca w mediach.
Liczy się efekt osiągnięty tu i teraz, a za chwilę nikt nie pamięta już naszej pracy. Mam to szczęście, że w moim przypadku jest inaczej: przeprowadzam remonty, czyli dokonuję zmian, które są namacalne i naprawdę odmieniają czyjeś życia, a efekty mojej pracy cieszą kogoś latami. Przy okazji zachęcam innych do podobnych przedsięwzięć.
Przecież to, jak mieszkamy, czym się otaczamy, ma wprost niewiarygodny wpływ na nasze samopoczucie oraz podejście do świata. Tak było zawsze, a COVID-19 sprawił, że jest to istotne jeszcze bardziej. Zostaliśmy poddani próbie. Gdy wybuchła pandemia, ludzie zaczęli spędzać w domach znacznie więcej czasu, niż kiedykolwiek wcześniej.
Nagle każdy z nas musiał zweryfikować pewne rzeczy, bo przecież to, jak dobrze czuje się w tych przestrzeniach, ma gigantyczny wpływ zarówno na jego samopoczucie, jak i na relacje z domownikami. Dlatego naprawdę powinniśmy zadbać o to, aby było nam komfortowo, lekko i przyjemnie.
Pełna zgoda, pamiętajmy jednak, że znaczna część Polaków nie dysponuje metrażami, które umożliwiają dokonywanie cudów.
Ależ nie mówię o dokonywaniu cudów, nie zacznę ściemniać, że np. na 30 metrach kwadratowych da się stworzyć idealne warunki dla trzyosobowej rodziny, gdzie dorośli mogą naprawdę wygodnie pracować, a dziecko uczyć się. Chodzi mi raczej o małe zmiany, które mogą wywołać wielkie efekty.
Masz pomarańczową ścianę, która denerwuje cię od kilkunastu lat? A więc przestań na nią narzekać, zbierz się wreszcie w sobie, kup jakąś ładną farbę i zacznij działać! Czas spędzany w mieszkaniu od razu stanie się o niebo przyjemniejszy.
Zauważyłam, w ten sposób zaczęło działać mnóstwo rodaków. Cóż, o ile wcześniej żona mogła prosić męża o to, żeby naprawił albo poprawił coś w mieszkaniu, ten zawsze miał miliard wymówek, latami wykręcał się brakiem czasu. Później przyszedł lockdown i… nagle zabrakło mu argumentów, po prostu musiał się ogarnąć (śmiech).
Obserwacja dotycząca moich sąsiadów: gdy tylko zniesiono największe obostrzenia, masowo zabrali się za remonty, tak więc tabuny ludzi zaczęły kotłować się w sklepach budowlanych…
No właśnie, bo wszystko polega na tym, aby działać z głową. Widzisz, w pewnym momencie postanowiłam zrobić sobie dwutygodniową kwarantannę, i jak się okazało, że wszyscy jesteśmy zdrowi, to wzięłam dzieci i wyjechałam z Warszawy na Warmię, do mojego domu, który stoi w tzw. pośrodku niczego. Okazało się, że zakupy spożywcze mogę zamawiać u pewnej właścielki sklepu, która w czasie lockdownu zaczęła dostarczać zamówienia pod wskazany adres.
Postanowiłam też odświeżyć sypialnię i zrobić mały remont, z którym do tej pory zwlekałam. Udało się, chociaż nie wychyliłam nawet nosa z domu – po prostu zamawiałam wszystko przez internet. Tak więc jeżeli się chce, to można; nie trzeba zachowywać się niedopowiedzialnie jak ludzie, o których wspomniałeś. Wystarczy smartfon albo komputer i odrobina pomyślunku.
To wręcz nieprawdopodobne, jak zmienił się świat. Należę do pokolenia urodzonego jeszcze za Żelazną Kurtyną i wszystko, co znajdowało się poza nią, było czymś tajemniczym, nieznanym. Pamiętasz książkę o przygodach Kubusia Puchatka i mapę Stumilowego Lasu? Za jej granicami nie było już niczego, wielka biała plama. Podobnie wyglądała ówczesna Polska, była takim właśnie Stumilowym Lasem.
Potem wszystko się skurczyło; otwarto granice, zaczęliśmy coraz częściej korzystać z samolotów i komunikatorów internetowych. A przecież w czasach mojego dzieciństwa wielkim wydarzeniem było nawet zamawianie rozmowy międzymiastowej i oczekiwanie – czasami parogodzinne – na połączenie.
Tak więc świetnie, jeżeli nauczymy się korzystać z pewnych dobrodziejstw współczesnej technologii również po to, aby lepiej, bezpieczniej i mądrzej przebrnąć przez pandemię, w którą właśnie się zmagamy.
Niedawno moja trzyletnia córka zapytała: "mamusiu, a pamiętasz, jak byłam mała i nie było jeszcze koronawirusa"? Takie rzeczy uświadamiają człowiekowi, że obudził się w nowej rzeczywistości, że musi dostosować się do zupełnie nowych realiów.
Na co jeszcze wpłynęła owa rzeczywistość?
Chociażby na rynek nieruchomości. Wiesz, że jeszcze parę miesięcy temu mieszkania na parterze były niemal niesprzedawalne? Teraz zrobił się na nie totalny "hype", zwłaszcza, jeżeli mają nawet najmniejsze ogródki. COVID-19 sprawił, że w ten sposób ludzie kupują sobie przynajmniej namiastkę wolności. Rzeczy kolejne: Polacy rzucili się na ROD-y, czyli ogródki działkowe oraz ziemię, nawet tę bez prawa do zabudowy; stawiają na niej domy na zgłoszenie, takie do 35 metrów kwadratowych.
Efektem wielkich zmian, z jakimi mamy do czynienia, jest też mój nowy program. Pamiętam, że jakiś czas temu siedzieliśmy sobie z Piotrkiem Kuźniakiem, producentem moich programów, zastanawiając się, jak stworzyć format, który będzie czymś zupełnie świeżym i dostosowanym do sytuacji, w której znalazł się świat. W pewnym momencie zaczęliśmy rozmawiać o tym, że przecież owa pandemia pokazała, ile w nas, Polakach, jest dobra; tej wspomnianej na początku umiejętności wspierania się w chwilach naprawdę trudnych.
No i w ten sposób narodziły się "Totalne remonty Szelągowskiej", w których ludzie zgłaszają kandydatury swoich sąsiadów i znajomych wyróżniających się tym, że poświęcają naprawdę sporo czasu i energii na pomaganie innym; osobom od nich uboższym, schorowanym… To właśnie takim ludziom przeprowadzamy remonty, chcąc pokazać, że dobro powraca. Chodziło o dobry program na złe czasy, pozytywny i pokazujący, że wspaniali ludzie są wokół nas.
Chciałbym porozmawiać o pewnych seksistowskich stereotypach; chociażby o tym, że wchodząc do jakiegoś domu, ponoć od razu widzi się tzw. kobiecą rękę. Czy przedstawiciele mojej płci naprawdę nie potrafią urządzić wnętrza ciepło, przytulnie i gustownie?
Zacznę o pewnej rzeczy, którą uświadomił mi niegdyś wybitny psycholog Andrzej Wiśniewski: generalizując, kobieta lubi zmianę, co przekłada się również na skłonność do częstego modyfikowania wnętrz. Natomiast jeżeli facetowi przestawisz ulubiony fotel o centymetr, poczuje dyskomfort i zacznie się gubić, bo jego poczucie bezpieczeństwa budowane jest na rzeczach stałych.
Natomiast cała reszta podziałów ze względu na płeć jest moim zdaniem kompletną bzdurą. Widziałam naprawdę dużo polskich mieszkań i gwarantuję, że mężczyźni również potrafią ogarnąć przestrzeń tak, aby była naprawdę ciepła.
Kluczem nie są tutaj jakieś wrodzone predyspozycje, ale wychowanie. Pamiętajmy, w tradycyjnych rodzinach dziewczynkom powtarza się, że przyszłości mają stać się piastunkami ogniska domowego; dbać o to, aby w domu było przytulnie i pachnieć obiadem.
Wiele kobiet świetnie się w tym odnajduje, inne robią to, bo muszą, jeszcze inne – coraz częściej – stają okoniem. Podobnie jest w drugą stronę: chłopcom wpaja się, że ich rolą będzie przyniesienie do domu pieniędzy, naprawienie kranu i przykręcenie półek. Inne czynności, np. sprzątanie albo gotowanie, są "babskie". No i dla jednych tego rodzaju rozgraniczenia są czymś normalnym i fajnym, dla innych strasznym.
Stereotyp kolejny: "mężczyźni są większymi bałaganiarzami". Jednym z dowodów na poparcie owej tezy mają być legendarne skarpetki, które ponoć rozrzucają po podłogach wyłącznie przedstawiciele twojej płci. Cóż, przyznam się, że w taki właśnie sposób zachowuję się ja i córka, natomiast synowi zdarza się to znacznie rzadziej (śmiech).
No a skoro rozmawiamy o rozmaitych podziałach, to powinniśmy wspomnieć o remedium na wszystko, czyli partnerstwie. Ludzie powinni po prostu dzielić się wszystkimi obowiązkami, działając w sposób elastyczny, dostosowany do ich talentów i tego, co danej osobie sprawia mniejszy lub większy problem.
Pod tym względem Polacy zasługują na ocenę celującą czy zaledwie mierną?
Tego rodzaju podejście wchodzi pod polskie strzechy, choć wszystko dzieje się powoli, stopniowo. Na szczęście zmiany widać na każdym kroku. Pamiętam rozmowę z ludźmi z Castoramy, którzy opowiadali o tym, jak mocno zmienia się decyzyjność podczas zakupów. Do niedawna było tak, że to facet przyjeżdżał np. po drzwi, chodził i wybierał je, krążąc ze smutną, wkurzoną miną.
Nie chciał tego robić, no ale przecież to jego męski obowiązek. W tym czasie jego kobieta przeglądała ofertę poduszek i jakichś tam drobiazgów, które mają upiększać dom. Natomiast dziś coraz częściej widać sytuacje odwrotne. Jednak powtórzę: wszystko to dzieje się powoli.
O tym, jak wiele pracy przed nami świadczy pytanie, które często zadają mi dziennikarze: "a pani to NAPRAWDĘ potrafi posługiwać się tymi wszystkimi elektronarzędziami"? Zakładają, że kobieta może co najwyżej markować pewne rzeczy przed kamerą. W takich momentach opadają mi ręce i zastanawiam się, co odpowiedzieć. Kurde, kto wam wmówił, że to czynności, którym podoła wyłącznie rosły, silny facet!? Ludzie! Po prostu wciskam guzik i jadę wyrzynarką, co w tym trudnego"?
Albo sytuacje w drugą stronę: osoby, które wiedzą, że naprawdę "umiem w rozmaite prace remontowe", są zaskoczone tym, że świetnie gotuję. No bo jak to? Skoro Szelągowska jest dobra w tych "męskich" zajęciach, to przecież z automatu nie powinna ogarniać pichcenia, które jest przecież domeną kobiet. Wkurza mnie to okrutnie.
Rozumiem, że cieszy cię to, iż coraz więcej dziewczyn zakłada firmy remontowe albo przeprowadzkowe, postanawia pokazać swoją siłę w tym świecie opanowanym przez samców?
Może cieszyć, lecz wyłącznie do momentu, w którym nie chodzi o udowadnianie czegoś na siłę, dla zasady. Nigdy nie lubiłam podejścia: "muszę pokazać tym facetom, że jestem od nich lepsza; utrę mężczyznom nosa na ich własnym podwórku". Przecież to idiotyzm. OK, jestem niepoprawna politycznie, ale nie oszukujmy się – przecież to, że kobiety zajmujące się budowlanką albo stolarstwem są wielką rzadkością, z czegoś wynika.
Statystyczna kobieta ma ciało słabsze od statystycznego mężczyzny, a więc wykonanie tej samej pracy fizycznej będzie dla niej czymś znacznie cięższym. Kropka. Jeżeli nie podoba się nam ten fakt, złóżmy reklamację do Boga albo Matki Natury, choć to i tak niczego nie zmieni. Ale zamiast szamotać się w ten sposób, lepiej przyjąć pewne rzeczy do świadomości, pogodzić się z nimi i działać w sposób racjonalny.
Znam dziewczyny pracujące w ekipach remontowych, które wspaniale radzą sobie w tej branży, przy czym skupiają się na wykorzystywaniu swoich indywidualnych talentów i umiejętności – zajmują się projektowaniem wnętrz albo czynnościami niewymagającymi ponadprzeciętnej siły fizycznej, np. malowaniem.
Żadna z nich nie rzuca się na jakieś wyzwania typu: "pokażę dwumetrowemu facetowi, że przeniosę dwadzieścia worków cementu szybciej niż on, w ten sposób wykastruję go psychicznie". I to jest świetne, bo takiej kastracji nie uważam za coś zabawnego.
A jest to rzecz naprawdę powszechna i nie chodzi mi tutaj wyłącznie o radykalne feministki. Wydaje mi się, że tego samego dokonuje również wiele kobiet konserwatywnych – niby wychowano je tak, aby czciły i pielęgnowały owego samca, a tymczasem, w sposób niemal niezauważalny, kastrują go na każdym kroku. Efekt? W relacjach czuć ogromne napięcie, które nakręca złe emocje i bardzo niefajne zachowania.
Ostatnimi czasy tak wiele mówi się np. o stosowaniu przemocy wobec kobiet. Świetnie, bo to problem, który znam doskonale, doświadczyłam go i jako dziecko, i jako osoba dorosła. Jednak wiem również o tym, że ofiarami bywają także mężczyźni. W takich sytuacjach mają o wiele większy problem z uzyskaniem pomocy. "No bo jak to? Miałbym pójść na policję i zgłosić, że bije mnie żona? Przecież tylko mnie wyśmieją".
Żyjemy w pozornym patriarchacie, w bardzo dziwnych czasach, a walka płci, wzajemne udowadnianie sobie, kto jest lepszy, a kto gorszy, jest nieprawdopodobną wręcz głupotą. Znacznie lepiej zapomnieć o jakiejkolwiek rywalizacji i skupić się na tym, aby być dobrym człowiekiem. Po prostu.