W żadnym z niedzielnych meczów w "polskiej" grupie Ligi Narodów nie padła bramka. To oznacza, że po trzech z sześciu meczów wszystkie zespoły nadal mają realne szanse na awans.
Polska zremisowała wczoraj 0:0 z Włochami. Choć obie strony miały swoje okazje do zdobycia gola, remis jest raczej sprawiedliwym wynikiem. Można jednak czuć lekki niedosyt, bo drugi z wczorajszych meczów – Holandia-Bośnia i Hercegowina – zakończył się takim samym rezultatem i w przypadku zwycięstwa nad Italią nasza kadra wskoczyłaby na pierwsze miejsce w grupie.
Inni też mogą być rozczarowani po wczorajszych spotkaniach. Gdyby Holendrzy pokonali wczoraj na wyjeździe Bośnię i Hercegowinę, przy bezbramkowym remisie w Gdańsku objęliby prowadzenie w grupie. Mieliby na koncie sześć punktów, co dawałoby punkt przewagi nad Włochami, dwa nad Polakami oraz aż pięć nad wczorajszymi rywalami. Dla Bośniaków w praktyce oznaczałoby to wypadnięcie z gry o awans.
Zresztą bądźmy szczerzy, piłkarzom z Bałkanów i tak ciężko będzie wyprzedzić trzech wyżej notowanych rywali i zameldować się w finałowej czwórce. Trzeba im jednak oddać, że choć przystępowali do rozgrywek z pozycji outsidera, tanio skóry nie sprzedają. Nie dali się pokonać Włochom i Holendrom, przegrali nieznacznie tylko z Polakami. Pamiętajmy jednak, że w meczu z naszą kadrą nie wystąpili w najmocniejszym zestawieniu.
Włosi? Oni również mogą pluć sobie w brodę, bo gdyby wczoraj pokonali kadrowiczów Brzęczka, mieliby przed sobą autostradę do awansu. Z drugiej strony – punkt w starciu z Polską, zwłaszcza na wyjeździe, też należy szanować. Tak czy siak, w połowie rywalizacji to Italia otwiera stawkę.
A jak przedstawiają się szanse naszej kadry? Bez dwóch zdań Polska wciąż jest w grze o pierwsze miejsce. Pokonanie w środę Bośniaków jest obowiązkiem. Przy zwycięstwie nasza reprezentacja może nawet objąć prowadzenie w grupie, co zapewniłoby jej pole position przed kluczowymi listopadowymi meczami – z Holandią i Włochami.