By wyeliminować ściąganie na egzaminach, dr Aleksander Cieśliński z Uniwersytetu Wrocławskiego stosuje rewizję. Studenci rozpinają krawaty, studentki kolejne guziczki w dekolcie, a pomocnicy wykładowcy zaglądają im pod ubranie w poszukiwaniu ściąg. – Nie ma do tego prawa – mówi były minister sprawiedliwości i wykładowca Zbigniew Ćwiąkalski. – Może to jednak jakiś sposób – zastanawiają się studenci.
By przyłapać studentów, wrocławski wykładowca prawa najchętniej rozebrałby swoich uczniów do naga. Jak przyznał w rozmowie z "Gazetą Wrocławską", tak daleko posunąć się jednak nie może, więc przed egzaminem wraz z pomocnikami jedynie zagląda pod ubrania studentów i studentek. – Zostaliśmy przeszukani przez asystentów prowadzącego egzamin. To było dla nas uwłaczające, mimo że kobiety sprawdzały kobiety, a mężczyźni mężczyzn – opowiadała wrocławskim dziennikarzom jedna ze studentek przeszukanych przed poprawką z prawa Unii Europejskiej.
Dr Aleksander Cieśliński tymczasem dumnie podkreślał, że tak specyficzną metodę zapobiegania ściąganiu na egzaminie opracował sam. A fakt, że dwoje studentów nie chciało się poddać rewizji, uważa za sukces potwierdzający jej skuteczność. Poza tym wykładowca Uniwersytetu Wrocławskiego podkreśla, że problemem nie jest to, czy studentom przeszkadza rewidowanie ich przed egzaminem, a powszechne korzystanie przez nich ze ściąg i urządzeń, dzięki którym w zdaniu testu może pomoc im ktoś z zewnątrz.
"Kto nie ściąga jest frajerem"
Wbrew pozorom, ściąganie to problem także dla studentów. – Studenci są bardzo kreatywni i w środowisku studenckim jak nie ściągasz tylko się uczysz uczciwie to jesteś frajerem. A później z murów uczelni wychodzą niedouczeni absolwenci – mówi Marta, studentka Uniwersytetu Wrocławskiego. Jej zdaniem, pomysły dr. Cieślińskiego są więc do zaakceptowania. – Niestety uważam, że kładziony jest za mały nacisk na uczciwość na studiach. Studenci ściągają na potęgę, a wykładowcy przymykają na to oko. Tylko, że studenci nie rozumieją, iż w ten sposób sami sobie szkodzą, a wykładowców to nie obchodzi. Bo w ogóle mało ich obchodzi, poza własną pracą naukową – dodaje studentka.
A jak jest na innych polskich uczelniach? – Nie będziemy się odnosić do wydarzeń na tamtym uniwersytecie, komentować tej sytuacji – odpowiedział rzecznik prasowa Uniwersytetu Jagiellońskiego Katarzyna Pilitowska. Nie chciała też zdradzić, jak ze ściąganiem radzą sobie wykładowcy w Krakowie.
Oceniać kolegów z Wrocławia nie chcą też na Uniwersytecie Gdańskim. – Mogę tylko powiedzieć, że nie słyszałam o tego typu praktykach na Uniwersytecie Gdańskim. Choć wiadomo, wykładowcy mają jakieś swoje sposoby, by wyeliminować ściąganie – mówi dr Beata Czechowska-Derkacz z UG.
Żaden z tych sposobów nie przypomina jednak metody dr. Cieślińskiego z Wrocławia. – Mimo, że jestem osobą, która sama nie ściąga, to uważam taki sposób za uwłaczający studentom. Bo to godzi we wszystkich, zwłaszcza tych uczciwych, a uważam, że są oni większością – mówi Paweł, student IV roku administracji na WPiA UG. Z drugiej jednak strony, chłopak podkreśla, że jeśli problem ze ściągającymi był we Wrocławiu rzeczywiście bardzo poważny, to być może wykładowca zrobił dobrze. – Sam mam dosyć sytuacji, gdy ja się uczę i dostaję 3+, a ktoś inny po prostu przychodzi na egzamin z ulicy i dostaje 5, bo dobrze usiadł i mógł ściągać – tłumaczy.
Wykładowca nie ma prawa zaglądać w dekolt
Założenie, że cel uświęca środki całkowicie odrzuca jednak studiująca wraz z Pawłem Angelika, które stanowczo zaznacza, że nie do przyjęcia byłby dla niej egzamin, który zaczyna się od przeszukania. – To nie do zaakceptowania, żeby ktoś zaglądał mi w dekolt nawet w imię wyeliminowania tych, którzy idą na łatwiznę – mówi studentka.
I co ciekawe, jej opinie podziela także praktyk, wykładowca prawa z wieloletnim doświadczeniem, prof. Zbigniew Ćwiąkalski. – Jestem zdecydowanym przeciwnikiem odpisywania, szczególnie w przypadku studentów prawa. Uważam, że to oszustwo, które kwalifikuje się do wszczęcia postępowania dyscyplinarnego, ale jednak są jakieś granice, do których wykładowca może się posunąć, by temu przeciwdziałać. Na pewno nie jest metodą przeszukiwanie studentów czy studentek – ocenia były minister sprawiedliwości.
Zbigniew Ćwiąkalski podkreśla, że prawo wyraźnie mówi, kto i kiedy może kogoś innego przeszukiwać. W przepisach nie ma ani słowa o nauczycielach akademickich. – Skoro nie mogą tego robić nawet ochroniarze w supermarkecie, to tym bardziej nie wykładowca – stwierdza. Dodaje jednocześnie, że pracując na uczelni nie zauważył, by studenci ściągali masowo. – To marginalne zjawisko, dotyczące może 10 proc. studentów. Studenci wolą ze sobą konkurować, niż ściągać – podsumowuje.
Mogę tylko powiedzieć, że nie słyszałam o tego typu praktykach na Uniwersytecie Gdańskim. Choć wiadomo, wykładowcy mają jakieś swoje sposoby, by wyeliminować ściąganie.
Marta
studentka Uniwersytetu Wrocławskiego
Studenci są bardzo kreatywni i w środowisku studenckim jak nie ściągasz tylko się uczysz uczciwie to jesteś frajerem. A później z murów uczelni wychodzą niedouczeni absolwenci.
prof. Zbigniew Ćwiąkalski
wykładowca akademicki, były minister sprawiedliwości
Są jakieś granice, do których wykładowca może się posunąć, by przeciwdziałać ściąganiu. Na pewno nie jest metodą przeszukiwanie studentów, czy studentek przed egzaminem