Lecą na nich gromy. Ludzie wściekają się, że do sanepidu nie można się dodzwonić. Szkoły denerwują się, bo nie dostają decyzji w sprawie kwarantanny i zdalnego nauczania. Ataki, wyzwiska, agresja – w ciągu siedmiu miesięcy pracownicy sanepidów słyszeli ich mnóstwo. Oto jak pandemia wygląda z ich strony. – Już nie wyrabiamy. Ludzie chcą się zwalniać – słyszę.
Dyrektor Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Gdyni Tomasz Kiliński mówi, że od siedmiu miesięcy pracują 24 godziny na dobę przez 7 dni w tygodni. W dzień, w nocy, w weekendy. Przed pandemią pracowali tak jak urzędy – do 15:00. Od marca działają w systemie 24-godzinnym.
– Są osoby, które pracują po 12 godzin. A także takie, które przychodzą o 7:00 rano i non stop, od siedmiu miesięcy, wychodzą z pracy o 21:00. W sobotę i niedzielę również. Jest bardzo duże zmęczenie. Bardzo duże przeciążenie. W takim trybie można popracować przez miesiąc A my pracujemy tak już siódmy miesiąc. Nasi pracownicy wolą nawet wieczorami przychodzić do pracy niż obsługiwać telefon alarmowy w domu – stwierdza w rozmowie z naTemat.pl.
Pracownicy sanepidu dzwonią non stop
W tej stacji epidemiologicznej pracuje 80 osób. – 80 proc. naszych pracowników jest skierowana do sekcji epidemiologii, do walki z epidemią. W innych sekcjach, które normalnie działają i muszą załatwiać inne interwencje, zostały pojedyncze osoby – mówi.
Zaznacza, że jego stacja jest w lepszej sytuacji od innych, bo mają jeszcze laboratorium. – Przynajmniej część pracowników byłem w stanie przekierować do sekcji epidemiologii lub przynajmniej zrobić tak, że do godz. 11:00 pracują u siebie, a od tej godziny łapią za telefony i dzwonią w sprawie kwarantanny – relacjonuje nasz rozmówca.
– W małych stacjach jest dramatycznie. Proszę sobie wyobrazić, że przychodzi informacja, że w szkole są przypadki covid i trzeba dodzwonić się do rodziców 400 dzieci. Proszę powiedzieć, jak to zrobić? Wywiad z jedną osobą zajmuje co najmniej ok. 15 minut.
Pracownicy Sanepidu non stop wiszą na telefonach. To teraz jeden z głównych elementów ich pracy. Dzwonią w sprawie nałożenia kwarantanny. Do osób, które mają wynik dodatni. Odbierają zgłoszenia od ludzi – dodaje.
– To praktycznie call center. Ale trzeba też przygotować decyzje w sprawie kwarantanny. Trzeba uzupełnić wszystkie dane, wpisywać je do tabelek, których dziennie musimy raportować kilkanaście. Robi się to w nocy, gdy jest trochę luźniej. Po godzinie 22:00 staramy się już nie dzwonić, ale wtedy z kolei dzwonią do nas, bo jest większa szansa, żeby się dodzwonić. Telefony praktycznie cały czas są zajęte, a komuś może się wydawać, że my nie pracujemy, bo nie odbieramy telefonu – opowiada Tomasz Kiliński.
W sanepidach są już zmęczeni
Dyrektor Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Chrzanowie od razu uprzedza, że nie ma czasu na rozmowę. – Na okrągło odbieramy telefon za telefonem. Teraz, jak pani dzwoni to też pewnie ktoś próbuje się dodzwonić. Nie mamy nawet czasu na przejrzenie dokumentacji, która stale do nas przychodzili. Ale wciąż jesteśmy atakowani. Co więcej powiem? Mamy dość. Ludzie chcą się zwalniać albo iść na chorobowe. Są zmęczeni – mówi naTemat Wojciech Heitzman.
Jak bardzo? – Bardzo. Ja mam dość, a myślę, że pracownicy też – odpowiada.
W Chrzanowie pracuje 30 osób. Merytorycznych pracowników jest około 20. W epidemiologii jest sześć, reszta pomaga ze względu na pandemię. – W tej chwili jednej trzeciej pracowników nie ma, bo jest chora. Jeden pracownik jest zakażony, jest na kwarantannie. A część pracy bieżącej też przecież musimy wykonywać, czy jest to badanie wody, czy dotyczy np. żywności – mówi dyr. Heitzman.
Tu w weekendy też zwykle przychodzą do pracy: – Trzeba kiedyś robić opracowania, które lawinowo do nas przychodzą. Czyli zgłoszenia chorób lub dotyczące osób z kontaktu, wobec których trzeba wystawiać decyzje o kwarantannie. Decyzje wysyłamy mailowo. Rejestrujemy też tych pacjentów, którzy są zakażeni.
Dyrektor podkreśla: – Dziennie przychodzą setki dokumetów. Wszystkich pism i zgłoszeń, które trzeba obrobić. Tak jest bez końca.
Ludzie dzwonią z pretensjami
W innych, mniejszych sanepidach, nikt nie ma czasu rozmawiać. – Nawet nie mamy czasu herbaty sobie zrobić – słyszę od pracownika stacji na południu Polski. Tu pracuje niecałe 30 osób.
– Jest bardzo ciężko. Od rana do wieczora. Cały czas są zgłoszenia, musimy obdzwaniać ludzi. Często nawet z własnych telefonów, bo nie wyrabiamy. W domu też pracujemy, bo ta praca jest nie do obrobienia. Wszyscy zajmujemy się epidemią, ale część kolegów jest na zwolnieniach. Praktycznie człowiek cały czas jest w biegu. Taka jest prawda, że wszyscy robią wszystko. Jak trzeba dzwonić do 100 rodziców, to nie ma wyjścia. Siadamy i dzwonimy – mówi pracownica.
Opowiada, że oprócz telefonów, drukują też setki dokumentów, które tu wysyłane są pocztą. Przerabiają tony papierów. I użerają się z ludźmi, którzy bywają bardzo nieprzyjemni. Wszyscy odczuwają ataki ze strony pacjentów. – Są pretensje odnośnie kwarantanny, że bezprawnie posługujemy się podstawami prawnymi, które obowiązują. Pytają po co maseczki, dlaczego mają zostać w domu – mówią nasi rozmówcy.
– Niestety dość często wysłuchujemy nieprzyjemnych rzeczy od osób, które dowiadują się, że są objęte kwarantanną. Krzyczą, że nie podadzą swoich danych. To odbija się na ludziach. Jest mi przykro, jak patrzę na moich ludzi, którzy serce tu zostawiają. Zdarza się, że czasem ktoś im podziękuję. Częściej są reakcje obojętne. Ale często są agresywne, krzyki, jakby to była nasza wina, że jest epidemia – stwierdza dyrektor z Gdyni.
Jak mówi, ludzie dzwonią do nich ze wszystkim. – Że gdzieś nie noszą maseczek, że gdzieś nie ma płynu do dezynfekcji. Sprawdzamy to telefonicznie, pouczamy. W tej chwili nie jesteśmy w stanie, przy 20-30 takich donosach dziennie sprawdzić takich doniesień osobiście – mówi.
– A ludzie dzwonią też, że chcą do lekarza. Zajmowaliśmy już wszystkim. Załatwialiśmy karetki, transporty chorych, szukaliśmy szpitala, bo nikt nie chciał komuś pomóc. Był nawet przypadek, że na SOR wystawiono komuś skierowanie do sanepidu, żebyśmy my zajęli się pacjentem – podkreśla.
Pracownicy sanepidów nie wyrabiają
Pod adresem sanepidów lecą gromy. Wypominają ich pielgrzymkę na Jasną Górę.
Opisują, że z sanepidem nie ma kontaktu, obwiniają o opieszałość. Niektóre szkoły, w których był przypadek zakażenia, nie mogły doczekać się na decyzję sanepidu ws. kwarantanny. I same podejmowały decyzje o zamknięciu. Dyrektor jednej ze szkół w Krakowie dzwoniła aż 270 razy.
– Ludzie są niewydolni. Po prostu nie mogą wszystkiego przerobić. Jeśli dziennie zgłaszanych jest 10 czy kilkanaście placówek? Zakładam, że nie są w stanie tego zrobić – słyszę w jednej ze stacji epidemiologicznych w niedużym mieście, gdzie takiego problemu nie ma. Ale wyczuwa się zrozumienie dla innych.
Po prostu pracowników sanepidu jest za mało. A gdzie czas na inne czynności? – Przecież covid nie jest jedyny. Mamy zgłoszenia dotyczące innych chorób zakaźnych, zatruć pokarmowych. Teraz jest sezon na ekshumacje. Codziennie mamy zapytania w tej sprawie. Do tego dochodzi monitoring wody, trzeba sprawdzać jakość wody w wodociągach, na basenach – mówią pracownicy o innych obowiązkach, które normalnie muszą wykonywać.