Reklama.
Wielka jak fadroma, grubas, wieloryb, cycki, jak melony, nie jedz tyle... Takie oto "żarciki" rówieśników sprawiły, że Patrycja Stranc chciała się zmienić. Jednak zamiast zadowolenia i miłości do samej siebie, otrzymała zupełnie inny bagaż.
Bulimia, lęk przed brakiem akceptacji, kompulsywne objadanie się, "certyfikat ukończenia wszystkich modnych diet, suplementów i ćwiczeń", nienawiść do siebie, izolacja, lęk przed wychodzeniem z domu, poczucie wstydu.
Kobieta przez wiele lat była przekonana, że wygląd jest najważniejszy, więc nie ważne w, jaki sposób traci się wagę, bo ważny jest tylko efekt.
"Program społeczny do walki z nadwagą i otyłością, w którym brałam udział od 13. roku życia. Dzięki niemu w wieku dojrzewania przeszłam na dietę 300 kcal dziennie, jedząc kanapkę na śniadanie, malutki obiad i... nic" – przyznaje.
W kolejnej odsłonie cyklu "Spokojna głowa" Patrycja Stranc szczerze opowiada, jak udało jej się wyjść z tej pułapki i kiedy zaczęła naprawdę dbać o siebie.
Dziś stara się wspierać osoby, które wciąż uzależniają szczęście od wyglądu i również cierpią. Droga do wyzdrowienia jest jednak bardzo trudna, tym bardziej, że żyjemy w kulturze diet. Zaznacza też, że zrzucenie wagi nie jest żadnym remedium na to, co wdrukowujemy sobie do głowy.
"Ile bym nie schudła, czułam się pusta w środku, gruba i niewystarczająca" – zaznacza dietetyczka, która specjalizuje się w problemie kompulsywnego objadania i poczucia winy.