Miała 31 lat, pochodziła z Indii, mieszkała z mężem w Irlandii. Savita Halappanavar usłyszała od lekarza w szpitalu, że jej dziecko nie przeżyje. Przez kilkadziesiąt godzin czekała, aż serce płodu przestanie bić, a lekarze odmawiali jej aborcji. Twierdzili, że Savicie nic nie grozi, ale kobieta nie przeżyła. 31-latka stała się ikoną walki o prawo do aborcji.
Savita Halappanavar była w ciąży, czekała z mężem na wymarzone dziecko. Ale wydarzyło się coś, czego boją się wszyscy ludzie oczekujący potomstwa – doszło do poronienia. Kilka dni później doszło do kolejnej tragedii – w szpitalu zmarła sama Savita. A wszystko z powodu zakazu aborcji w Irlandii.
Śmierć 31-letniej Savity stała się iskrą, która na nowo wznieciła irlandzką walkę o prawo do legalnego przerwania ciąży. Walkę, która zakończyła się sukcesem. W 2018 roku, po referendum przeprowadzonym wśród Irlandczyków, uchylono 8. poprawkę do Konstytucji – w tym katolickim kraju aborcja stała się dozwolona i legalna. Za odrzuceniem poprawki zagłosowało 66,40 procent obywateli Irlandii.
Savita stała się ikoną proaborcyjnego ruchu w Irlandii. Kiedy 25 maja 2018 roku Irlandczycy zagłosowali na "tak", mural przedstawiający zmarłą kobietę zamienił się w ołtarz. Ludzie kładli pod nim kwiaty, a na murze przypinali ulotki "Vote Yes", na których pisali wiadomości do Savity. "To dla Ciebie", "Nigdy więcej", "Przepraszamy, że zajęło nam to tak długo" – można było przeczytać na karteczkach.
"To właśnie nas czeka", "Będziemy następne", "Tak właśnie będzie" – pisały internautki na jednej z kobiecych grup na Facebooku pod postem o Savicie. Rok później, 29 października 2021 roku, mecenas Jolanta Budzowska poinformowała w mediach społecznościowych, że ciężarna kobieta, 30-letnia Izabela z Pszczyny, zmarła na skutek sepsy. Lekarze czekali na obumarcie płodu z bezwodziem, nie zdecydowali się na aborcję.
Dlaczego tragiczna historia Savity Halappanavar – głośna na całym świecie – niczego polskich władz nie nauczyła? Czy Izabela będzie polską Savitą?
Savita Halappanavar – wzorcowa imigrantka
Savita Halappanavar pochodziła z miasta Bagalkot w Indiach, kraju, w którym wciąż mieszkają jej pogrążeni w żałobie rodzice. Była dentystką. Swojego przyszłego męża Praveena Halappanavara poznała na internetowym portalu randkowym shaadi.com. Praveen był inżynierem, mieszkał w Galway w Irlandii, dokąd wyemigrował z ojczyzny. Pracował w firmie produkującej sprzęt medyczny.
Para pobrała się w 2008 roku, a Savita przeprowadziła się do Irlandii. Była radosna, uśmiechnięta, kochała ludzi i taniec, którego nauczyła się z telewizji. W lipcu 2012 roku otrzymała licencję i zgodę na praktykowanie zawodu stomatolożki w Irlandii. Kolejną dobrą wiadomością była ciąża – Savita i Praveen za kilka miesięcy mieli powitać na świecie swoje pierwsze, wymarzone dziecko.
21 października, osiem lat temu, Savita, która była w 17. tygodniu ciąży zgłosiła się do Szpitala Uniwersyteckiego w Galway. Skarżyła się na silny ból w dole pleców. Została odesłana z kwitkiem bez żadnej diagnozy. Ból jednak nie ustępował – Halappanavar wróciła do szpitala tego samego dnia. Mówiła, że czuje dziwny ucisk na dole, jakby "coś z niej wychodziło". Została przyjęta do szpitala. I wtedy zaczęło się piekło.
Koszmar Savity Halappanavar
– Doszło do poronienia, dziecko nie przeżyje – usłyszała Savita od ginekologa. 22 października, tuż po północy, Hindusce odeszły wody, ale płód nie wydostał się na zewnątrz. Okazało się, że doszło do poronienia niekompletnego – obumarcia płodu, po którym w macicy pozostały jego resztki.
Dzień później Savita poprosiła o przeprowadzenie aborcji. – To jest katolicki kraj – usłyszała od lekarza. Jej mąż zeznał potem, że ginekolog stwierdził, że nie może przeprowadzić aborcji, gdyż serce płodu nadal bije.
Stan kobiety stopniowo się pogarszał, ale lekarze nie zmieniali zdania – 31-latka, obolała i chora, musiała czekać, aż serce jej wymarzonego dziecka przestanie bić. Zeznawali potem, że byli pewni, że kobieta przeżyje i dostrzegli zagrożenia jej życia.
23 października Savita urodziła martwą dziewczynkę. Kobieta zapadła w śpiączkę, trafiła na oddział intensywnej terapii. Doszło do sepsy, czyli zakażenia krwi i niewydolności wielonarządowej. 28 października 2012 roku o godzinie 1:09 doszło do zatrzymania akcji serca – Savita Halappanavar zmarła.
Ikona ruchu praw kobiet w Irlandii
Koroner oświadczył, że śmierć Halappanavar nastąpiła w wyniku nieszczęśliwego wypadku medycznego. Zarząd Służby Zdrowia i irlandzka agencja Health Information and Quality Authority przeprowadziły dochodzenie.
Obie jednostki skrytykowały lekarzy opiekujących się Savitą za wcześniejsze niezdiagnozowanie sepsy i niedostateczne jej leczenie, a także m.in. za złe prowadzenie dokumentacji medycznej, słabą komunikację między personelem czy kiepski szpitalny system. System, który – jak warto podkreślić – był zależny od prawa, który groził lekarzom przeprowadzającym aborcję więzieniem.
W listopadzie mąż i przyjaciele Savity powiadomili o sprawie organizacje pro-choice w Galway. Wkrótce o sprawie dowiedziały się media, a w całym kraju – i za granicą – zawrzało. O tragicznej śmierci 31-letniej Hinduski mówiono w serwisach informacyjnych, pisano w gazetach i portalach internetowych, rozmawiano w talk-show. Irlandczycy współczuli pogrążonemu w bólu Praveenowi i jej rodzicom. Organizowano protesty w Galway i w Dublinie.
Mieszkańcy Irlandii byli oburzeni, że życie płodu okazało się ważniejsze, niż życie kobiety. Głos zabrał nawet irlandzki Kościół katolicki, który oświadczył, że "wierzy w równe i niezbywalne prawo do życia matki i jej nienarodzonego dziecka" i przekonywał, że nigdy nie nauczał, że dziecko ma "pierwszeństwo".
Walka o zniesienie 8. poprawki do konstytucji zakazującej aborcji rozgorzała w Irlandii i zakończyła się sukcesem – sześć lat później Irlandczycy świętowali pod muralem przedstawiającym uśmiechniętą Savitę.
Czy polski wyrok Trybunału Konstytucyjnego oznacza, że takich Savit i Izabel będzie w Polsce więcej? Aborcja w przypadku, gdy życie matki jest zagrożone, jest wciąż w naszym kraju legalna, ale historia obu kobiet pokazuje, że przecież i lekarze się mylą. Bo Savita i Iza miały przecież przeżyć.