Mam borderline i nie chcę być traktowana jako "ta zła". Tego o moim zaburzeniu nie wiecie
List czytelniczki
04 listopada 2020, 15:14·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 04 listopada 2020, 15:14
Dwa lata temu stwierdzono u mnie zaburzenie osobowości typu borderline. Diagnoza ta brzmiała dla mnie jak wyrok, nie mówiąc już o tym, że wcześniej słyszałam o BPD same przykre rzeczy. Teraz wiem, że z tą przypadłością da się żyć, choć społeczeństwo traktuje nas jako "super-złoczyńców". A my naprawdę nie gryziemy. W każdym razie nie zawsze.
Wizyty u psychologów oraz psychiatrów nie były mi obce. Pierwszy raz poszłam na terapię na pierwszym roku studiów. Wtedy musiałam łączyć naukę z pracą, więc psychicznie nie potrafiłam udźwignąć obowiązków, które – bądź co bądź – sama na siebie sprowadziłam. "W końcu nikt za mnie nie zbuduje CV" – myślałam.
Mimo cotygodniowych spotkań z psychologiem, nigdy nie usłyszałam od niego żadnej diagnozy, chociaż widziałam, że sporadycznie sięgał po notes i coś w nim zapisywał. Przez prawie rok terapii bałam się też o nią zapytać.
I tak przez lata bazowałam jedynie na przypuszczeniach, co tak naprawdę może mi dolegać. Później na jakiś czas "objawy" ustąpiły, by po obronie licencjatu znowu powrócić.
Bliscy mieli dość moich nagłych wybuchów złości o byle co, które po zaledwie kilku minutach potrafiły zmieniać się w śmiech pełen radości. Uważali to za co najmniej niepokojące. Dla mnie nie było w tym nic dziwnego. Wówczas sądziłam, że to całkowicie naturalne, iż potrafię z taką łatwością "radzić sobie" z różnymi stanami emocjonalnymi. Myliłam się.
Zaczęłam podejmować ryzykowne decyzje, odczuwałam zbyt silne i zarazem zbyt skrajne emocje jednocześnie, których nikt nie potrafił zrozumieć, o co obwiniałam oczywiście innych.
Rodzinie i chłopakowi udało się w końcu namówić mnie do powrotu na terapię. Początkowo chodziłam na nią tylko ze względu na nich. Moje wcześniejsze doświadczenia z terapią nie były przyjemne, stąd wzięła się niechęć do składania kolejnych wizyt w poradniach zdrowia psychicznego.
Tym razem jednak przełamałam się i zadałam specjaliście magiczne pytanie: "Co mi jest?". Odpowiedź była krótka. "Ma pani zaburzenie osobowości z pogranicza" – usłyszałam. I zamarłam w fotelu, bo wiedziałam, co ludzie mówią o BPD. Że to hardcore, że z takimi osobami nikt nie chce żyć, że lepiej od razu z nimi zerwać.
Gdy powiedziałam rodzicom oraz partnerowi o moim zaburzeniu, zaczęli obchodzić się ze mną jak z tykającą bombą. Robili to oczywiście z troski. Zgaduję też, że poczytali trochę o borderline'ie i się zwyczajnie wystraszyli.
Zgodnie z badaniem Joela Parisa z Uniwersytetu McGilla opublikowanym w 2019 roku w czasopiśmie "Medicana" zachowania osób z BPD wiążą się z samookaleczaniem i próbami samobójczymi, a 10 proc. pacjentów z zaburzeniami z pogranicza odbiera sobie życie.
Trzeba wziąć jednak pod uwagę, że borderline - tak jak inne zaburzenia i choroby psychiczne - ma wiele twarzy. Sama od czasu do czasu myślę o śmierci, ale nigdy nie targnęłam się na własne życie i nie mam tego w planach.
Wiele badań wykazało również, że ludzie z BDP mają większą skłonność do uzależnień od narkotyków i alkoholu. W tej kwestii stety-niestety jedyną moją słabością jest nikotyna.
Znajomi, których dobieram sobie raczej ostrożnie, twierdzą, że nie ma we mnie nic, co by wskazywało na to, iż zmagam się z zaburzeniem osobowości. Przez to też zaczęli kwestionować postawioną mi przez psychologów i psychiatrów diagnozę. Raz usłyszałam nawet, że nie mogę mieć borderline'a, bo nie zachowuję się jak Angelina Jolie, o której mówiono, że ma BPD i lubi bawić się nożami podczas seksu.
Z jednej strony znajomi poddają pod wątpliwość moje zaburzenie, z drugiej strony każde niepasujące im we mnie zachowanie oceniają pod kątem tego, że jestem "chora". To, że mam BPD nie znaczy, że nie potrafię racjonalnie myśleć.
I żeby nie było - nie uważam siebie za męczennika, bo swoje mam za uszami. Nie znoszę natomiast, gdy ludzie nie są konsekwentni w swojej ocenie i najpierw bagatelizują czyjeś problemy, a potem przy pierwszej lepszej kłótni wypalają z tekstem w stylu: "To przez bordera".
Osoby z pogranicza potrafią działać po wpływem impulsu i miewają napady niekontrolowanej agresji, ale w dyskursie na ich temat zapomina się o tym, że to ludzie pełni empatii, wrażliwcy, którzy w związku szukają poczucia stabilizacji. Gdy już kogoś kochamy, robimy to na zabój.
Jestem "borderowcem", ale nie różnię się niczym specjalnym od innych ludzi. Mam pracę, udany związek, dogaduję się z rodzicami. W tłumie nie zwrócilibyście na mnie uwagi. A mimo to czuję się jak wyrzutek, bo wiem, z jaką stygmatyzacją spotyka się moje zaburzenie.