Donald Trump może powoli pakować się z Białego Domu, ale i tak odniósł małe zwycięstwo w wyborach. Do Kongresu dostali się bowiem jego "wyznawcy" z ruchu QAnon, którzy opierają się na teoriach spiskowych i ostrzegają przed "tajną wojną", wytoczoną przeciwko prezydentowi USA.
Ta wiadomość dla wielu może zabrzmieć jak żart, ale faktem jest, że o ruchu QAnon robi się coraz głośniej także w Europie. Jego zwolennicy chętnie uczestniczyli w wiecach wyborczych Donalda Trumpa.
Warto jednak wyjaśnić, o czym w ogóle mówimy. Niektórzy mogą pomyśleć, że to zwykła grupa zapaleńców popierających prezydenta. W rzeczywistości mówimy o społeczności, której teoriami zainteresowały się już amerykańskie służby.
Ruch QAnon – co to jest?
Dla QAnon jedynym politykiem, któremu warto ufać jest Donald Trump, który ich zdaniem pod przykrywką prezydenta USA wykonuje ściśle tajną misję, aby zapobiec zamachowi stanu dokonanemu przez liberalną elitę, w tym Baracka Obamę, Hillary Clinton, Joe Bidena i George’a Sorosa.
QAnon, bo taką nazwę przyjął ruch zainspirowany działalnością tajemniczego użytkownika 4chana, twierdzi, że świat rządzony jest przez tzw. "głębokie państwo" (ang. deep state), do którego należą m.in. pedofile-celebryci, sieć 5G, pandemia koronawirusa, obowiązkowe szczepienia, a także sataniści. Dokładniej pisaliśmy o tym w naTemat już we wrześniu.
Spiskowe domysły QAnon wzięła pod lupę FBI, która określiła je jako "rosnące zagrożenie dla bezpieczeństwa i wewnętrzne zagrożenie terrorystyczne". To powinno wystarczyć, by publicznie skrytykować QAnon, ale Trump w czasie kampanii wyborczej ani razu nie pokusił się o to, by przyznać służbom rację.
Zwolennicy QAnon w Kongresie
Jak się okazuje, teorie kontrowersyjnego ruchu mają dużą siłę oddziaływania, bo pewne jest, że ludzie mniej lub bardziej powiązani z QAnon dostali się do Kongresu. Jak zauważają niektóre amerykańskie media, w listopadowych wyborach wygrało "myślenie konspiracyjne".
Do Izby Reprezentantów dostały się dwie republikanki popierające QAnon: Marjorie Taylor Greene z Georgii, a także Lauren Boebert z Kolorado. W sumie było podobno 14 kandydatów wyrażających poparcie dla QAnon.
Marjorie Taylor Greene to polityczna debiutantka, ale zdążyła zasłynąć z agresywnych komentarzy w sieci. Twitter zresztą oznacza jej posty jako treści, które mogą wprowadzać w błąd. 46-latka oskarżała George'a Sorosa o współpracę z nazistami, krytykowała ruch Black Lives Matter i podważała obowiązek noszenia maseczek w czasie epidemii koronawirusa.
Z kolei Lauren Boebert już w maju wyrażała nadzieję, że teorie głoszone przez QAnon są prawdziwe. Co prawda nie przyznała wprost, że je popiera, ale cieszyła się, że ktoś chce sprawdzić, czy przeciwko Trumpowi toczy się "tajna wojna".
"The Atlantic" podkreśla, że tylko najłatwiejszy scenariusz zakładałby koniec QAnon wraz z zakończeniem prezydentury Trumpa. "W światopoglądzie zdominowanym przez przekonanie, że elity demokratyczne sfałszowały system, zwycięstwo Bidena nie będzie zaprzeczeniem, ale kolejnym dowodem skandalu" – czytamy.
Trump w czasie liczenia głosów jeszcze poniekąd mobilizował QAnon do tworzenia nowych teorii. Prezydent apelował o wstrzymanie liczenia głosów w Pensylwanii, bo – jak twierdził – i tak widać, że ma tam przewagę. Wtedy zwolennicy QAnon zaczęli sugerować, że przywódca robi to specjalnie, by skupić "oczy świata" na "twierdzy głębokiego państwa". Czyli ich zdaniem na tych, którzy chcieliby wykończyć Trumpa.
QAnon nieustannie rozpowszechnia swoje teorie w mediach społecznościowych. "Wiedzieliśmy, że lewica zrobi wszystko, co w jej mocy, aby to opóźnić" – pisała jedna z użytkowniczek Instagrama odnośnie zliczania głosów.
"Trump wygrał i próbują polegać na fałszywych kartach do głosowania. To nie zadziała. Trump wiedział, że to zrobią, jest przygotowany" – twierdził inny użytkownik popierający QAnon. Nie wszystkie podobne wpisy są długo dostępne w sieci. Część z nich znika razem z profilami zwolenników ruchu. "The Atlantic" wybrał jednak kilka najciekawszych.
To, że QAnon będzie mieć swoich ludzi w Kongresie, idealnie podsumowano na łamach portalu "Axios". "Marginalne forum internetowe, zbudowane na bezpodstawnych oskarżeniach, zyskuje przyczółek w głównym nurcie politycznym Stanów Zjednoczonych" – czytamy.
Jedno jest pewne: QAnon działa już nie tylko w internecie. Swoich przedstawicieli będzie mieć w Kapitolu. I nie jest to teoria spiskowa, tylko decyzja wyborców.