Jarosław Kaczyński jako wicepremier ds. bezpieczeństwa chciał, by policja uznała strajki kobiet za nielegalne i rozpędziła je siłą. Sprzeciwili się temu szef MSWiA Mariusz Kamiński oraz komendant główny Jarosław Szymczyk, który po 11 listopada ma zrezygnować ze służby – podaje "Gazeta Wyborcza".
W mediach od blisko 20 lat, w naTemat pracuję od 2016 roku jako dziennikarz i wydawca
Napisz do mnie:
rafal.badowski@natemat.pl
Jak nieoficjalnie podaje "Wyborcza", duże działania policji zaplanowane były na 25 października, czyli pierwszą niedzielę po ogłoszeniu decyzji Trybunału Konstytucyjnego ws. aborcji. Policjanci mieli uznać demonstracje za nielegalne, a następnie je rozpędzić.
Ale w niedzielę rano na odprawie z udziałem Jarosława Szymczyka komendanci wojewódzcy dowiedzieli się, że mają działać w "sposób wyważony i ostrożny", by nie doprowadzić do zamieszek.
Jak podaje "Wyborcza", szybkiej rozprawy z protestującymi chciał wicepremier ds. bezpieczeństwa Jarosław Kaczyński. Jak wiemy, prezesowi PiS podlegają obecnie MSWiA, MON oraz Ministerstwo Sprawiedliwości.
– Kaczyński przeżywa szok kulturowy, siedzi w Alejach i słucha podszeptów Brudzińskiego czy Terleckiego. No jest w PiS stado wariatów, którzy chcieliby armatek wodnych na protestujących – powiedział jeden z rozmówców gazety z partyjnej centrali PiS.
Komendant główny Jarosław Szymczyk wyjaśniał potem, że w kwestii protestów po wyroku TK ws. aborcji polska policja prowadzi odpowiednie działania. – Do tej pory zatrzymaliśmy blisko 80 osób w związku z agresywnymi zachowaniami podczas protestów. Prowadzimy ponad 100 postępowań w sprawie dewastacji obiektów – tłumaczył w Polskim Radiu.
Szymczyk za swoją postawę ma stracić stanowisko. Decyzję o odejściu ma ogłosić po 11 listopada – czytamy w "GW".