Natasza Urbańska (od teraz występująca jako Natasza, nazwisko poszło w odstawkę) wypuściła pierwszy singiel z płyty, która ma być największym punktem zwrotnym w jej karierze. Posłuchajmy, co artystka ma do powiedzenia na temat autentyczności i niezależności, prężenia się na ściankach i desperackiego zdobywania popularności na Facebooku oraz Instagramie. A wszystko to w kontekście pandemii, która wywróciła świat do góry nogami. Tak, będzie i legendarne "Rolowanie".
Redaktor Centrum Produkcyjnego Grupy na:Temat, który lubi tworzyć wywiady z naprawdę ciekawymi postaciami, a także zagłębiać się w rozmaite zagadnienia związane z (pop)kulturą, lifestyle'em, motoryzacją i najogólniej pojętymi nowoczesnymi technologiami.
Na początek kwestia formalna: ponoć od niedawna nie wolno nazywać cię Urbańską. Trzeba mówić Natasza, po prostu Natasza...
To jedna z form zakomunikowania światu, że oto idzie nowe: to efekt pewnej rewolucji, która zaszła we mnie, stawiam na nową muzykę, stąd nowy wizerunek, zupełnie nowy pomysł na siebie. Tak jest przejrzyście, konkretnie.
Dojrzałam i dotarłam do punktu, w którym nie patrzę wstecz. Nareszcie zdobyłam się na odwagę i odcinam grubą kreską wszystko. Chociaż, zaznaczę, że to nie oznacza ucieczki od przeszłości.
Wszystko, nad czym pracowałam, rozwijało mnie, pozwoliło dotrzeć do punktu, w którym jestem dziś. Mówimy tutaj o długich latach odkrywania w sobie nowych możliwości, nieustannych poszukiwań artystycznych.
To, co robię teraz, jest naturalną konsekwencją tego, co przeszłam. Po prostu w pewnym momencie trzeba było powiedzieć sobie – chcę nauczyć się czegoś nowego, stworzyć swój świat muzyczny, a co za tym idzie, wychodzę ze strefy komfortu.
To dla mnie naprawdę ostry zakręt, wykonałam odważny ruch, dzięki któremu odnajduję swoją tożsamość muzyczną i zupełnie nową energię. Współtworzę teksty i muzykę, sama produkuję nową płytę, mogę wpływać na wszystko, co robię. To świetne, niezwykle inspirujące i budujące uczucie.
Mam déjà vu – przecież zaliczałaś już metamorfozy, próbowałaś odcinać metkę i wychodzić z szufladki. Najgłośniejszą z tych prób był singiel "Rolowanie" z roku 2014... Dziś wiesz już na 101 procent, że znalazłaś idealny patent na siebie?
Patrząc na wszystko z dzisiejszej perspektywy, to zdecydowanie w 101 procent. Przychodzi czas na zmiany, nie wiem, co przyniesie przyszłość, jak będę patrzyła na rzeczywistość i na siebie, za kilka lat.
Wracając do rzeczy, o których wspomniałeś – słowo, niczego, co zrobiłam, nie traktuję w jako porażki czy bolesnej lekcji życia. Były to po prostu kolejne kroki, moja wizja artystyczna; tak czułam, tak chciałam.
"Rolowanie"? Do dziś uważam, że to naprawdę sztosowy numer. Gdy go słyszę, na ustach pojawia się szeroki uśmiech, chociaż wywołał wręcz gigantyczną falę hejtu.
Ten wylał się na mnie zewsząd. Ludzie albo szydzili, albo oburzali się na zasadzie: "No, gdyby taki kawałek nagrała Maria Peszek, byłoby bardzo spoko. Ale Urbańska? No jak ona śmiała"!? Czy zabolało? Oczywiście.
Jednak chodzi wyłącznie o to, że reakcje były niewspółmierne do sytuacji. Wszystko to sprawiło, że zaczęłam zastanawiać się nad granicami wolności artystycznej; nad tym, dlaczego jednym pewne rzeczy wolno, a innym już nie.
No ale tego rodzaju sytuacje nauczyły mnie, że należy być odważnym jako artysta, nie bać się ryzyka i tworzyć. Nie myśleć w kategoriach: a co, jeśli się to ludziom nie spodoba? I dziś też mam odwagę pokazać nową twarz. Robię, co chcę – nie idę na absolutnie żadne kompromisy, jestem autentyczna.
Wiesz, że takich momentach pojawiają się komentarze w stylu: "aha, mamy ją! Właśnie przyznała, że wcześniej była nieautentyczną, sztucznie wykreowaną marionetką"?
Owszem, przez wiele lat skupiałam się głównie na opanowaniu warsztatu, aby w profesjonalny sposób móc łączyć taniec, śpiew i aktorstwo. Scena to mój żywioł, jestem artystką, dla której wszystko zaczęło się w teatrze muzycznym. Tak więc moją rolą było jak najlepsze wykonywanie zadań, ról, które mi powierzano.
No a czy aktorom naprawdę powinno się zarzucać, że ograniczają się jedynie do rzeczy tworzonych i reżyserowanych przez innych? Naprawdę jestem wdzięczna, że mogę być częścią niesamowitych widowisk muzycznych takich jak "Polita" w Studiu Buffo. To ważne, aby czuć, że bierzesz udział w czymś wyjątkowym.
To, co robiłam, zawsze było autentyczne; tego chciałam, to mnie rozwijało jako artystkę i sprawiało ogromną frajdę. Musiało minąć wiele lat, zanim uznałam, że jestem gotowa do tego, aby iść dalej, próbować zupełnie nowych możliwości i szukać przestrzeni do ich realizacji.
Pamiętasz jakąś wyraźną cezurę, która dzieli te dwa etapy?
Nie, wszystko było procesem stopniowym, mocno rozciągniętym w czasie. Nie wszystko udało się zrobić ot tak, od razu. Artystów, z którymi mogłabym rozpocząć nowy etap, szukałam naprawdę długo.
Tak więc pisałam do szuflady, co jakiś czas wypuszczałam piosenki, sześć lat temu wydałam płytę "One". Wielki przełom nastąpił dopiero w momencie, gdy trafiłam na producentów mojej płyty, czyli Sampler Orchestrę.
Chodzi tu o ekipę artystów, którzy zrozumieli, czego chcę. Pomimo tego, że pochodzimy z zupełnie innych światów, łączy nas podobna wrażliwość. W maju ubiegłego roku zaczęliśmy pracować nad moim nowym albumem, który będzie zwieńczeniem tych wieloletnich, mozolnych i cierpliwych poszukiwań.
Na dobry początek wypuściliście singiel "Nieuchronne". Na ile ten utwór – mówiący o relacjach międzyludzkich w czasach wielkich zmian na świecie i wszechobecnego chaosu – powinienem osadzać w obecnej sytuacji?
Tekst bazujący na moich obserwacjach świata powstał na długo przed pandemią koronawirusa. Od pewnego czasu z coraz większym smutkiem obserwowałam to, jak nowe technologie oddalają od siebie ludzi.
W centrach handlowych widziałam rodziny i grupki przyjaciół, którzy w teorii spędzali czas wspólnie, a jednak skupiali się wyłącznie na tym, co dzieje się na wyświetlaczach smartfonów. Żyli wyłącznie rzeczami, z których zdecydowana większość tak naprawdę jest nieistotna, niepotrzebna.
Wydaje nam się, że szczęście zależy od lajków na Facebooku albo serduszek na Instagramie, a nie tego, czy utrzymujemy wystarczająco dobre relacje z innymi w świecie realnym. Przenieśliśmy się do szybkiej i agresywnej rzeczywistości wirtualnej, a człowiek stojący tuż obok nie interesuje nas w ogóle.
Niestety, COVID-19 tylko pogłębił ten problem. Nastały straszne czasy, w których znacznie trudniej pielęgnować relacje z innymi "twarzą w twarz", więc tym chętniej zanurzamy się internecie. Ten proces przeraża mnie również, gdy patrzę na świat sztuki. Świat stanął na głowie, zatraciliśmy się.
A ty? Zaliczyłaś refleksję typu: "chyba zatraciłam się w pogoni za sławą, za blichtrem salonów, brylowaniem w mediach i błyskiem fleszy"?
Naprawdę poważne refleksje pojawiły się w roku 2008, gdy na świat przyszła moja córka. Siłą rzeczy musiałam zwolnić, wycofać się. Jednak po pewnym czasie zaczęła pojawiać się presja, którą zna każdy artysta – że dosyć tego lenistwa, muszę wrócić i pojawiać się na ściankach, bo całkowicie wypadnę z obiegu.
Zaczęłam się buntować. Pomyślałam: "przecież to chore i puste"! Wiesz, obowiązki zawodowe zabierały mi mnóstwo czasu, a tu jeszcze musiałam wieczorami odwiedzać tzw. salony.
Kurczę, przecież wolałabym zostać w domu, poczytać książkę albo obejrzeć bajkę z Kaliną. To o wiele fajniejsze i znacznie bardziej wartościowe niż te ścianki i przebieranki.
Okej, fajnie wyjść i spotkać znajomych z branży, jednak świadomość, że w tym czasie mogłabym przecież spędzać czas z córką, widzieć i mieć wpływ na to, jak dorasta, zaczęła mnie strasznie męczyć.
Stwierdziłam, że z pewnymi rzeczami można albo wojować, albo je zignorować i układać życie po swojemu. No i wybrałam drugą opcję – świata nie zmienię, pozostaje żyć w zgodzie z samą sobą, dbając o te relacje, które są dla mnie najważniejsze. Nic na siłę.
Wracając do tego, jak zmienia się świat: sądzisz, że z obecnej sytuacji wyciągniemy jakieś naprawdę mądre wnioski i nie zapomnimy o wcielaniu ich w życie natychmiast po tym, jak skończy się lockdown?
Cóż, z jednej strony wierzę w ludzi, a wiara owa wzrasta w chwilach takich, jak chociażby Strajk Kobiet. Kiedy po raz kolejny musimy walczyć o podstawowe prawa . potrafimy się solidaryzować; udowadniać, że działając wspólnie, jesteśmy cholernie silne. Zwłaszcza wspierane przez naszych mężczyzn.
Jednak serce mi pęka, gdy widzę, jak mocno skłóconym, podzielonym narodem jest Polska. W ludziach jest przerażająco wiele agresji, a znalezienie zdrowego rozsądku graniczy z cudem.
Tak więc pojawiają się niezbyt pozytywne przemyślenia dotyczące tego, na ile realne jest przewartościowanie pewnych rzeczy, które rozpoczęła pandemia. Czy wyciągniemy odpowiednie wnioski? Czy zatrzymamy się na chwilę, żeby zastanowić się, dokąd zmierza świat?
W każdej sytuacji kryzysowej ludzie zaczynają się zastanawiać, czy zło, którego doświadczają, w dłuższej perspektywie przekuje się na coś dobrego; na zmianę sposobu myślenia, nasze przyzwyczajenia, podejście do świata oraz innych ludzi.
Zwłaszcza, że – nawiązując do tego o czym rozmawialiśmy wcześniej – lockdown jeszcze bardziej uzależnił nas od internetu, social mediów...
Nie wiem, jak to będzie, mogę wyłącznie gdybać. Życzyłabym sobie, aby choć część z nas zmieniła podejście do rzeczywistości i zaczęła żyć bliżej siebie.
Wszyscy jesteśmy dziś zmęczeni tym strachem oraz niepewnością. Z jednej strony chodzi o stres wywołany informacjami na temat zwiększającej się liczby zakażonych. Z drugiej o niepewność finansową, niepewność jutra. Nie mówię tu wyłącznie o artystach, bo kryzys dotknął wielu branż.
Nawet jeżeli do tej pory koronawirus nie zburzył czyjegoś życia zawodowego i sytuacji finansowej, to przecież przed nami jeszcze sporo wielkich przemian. A te wiszą nad nami jak widmo, stają się koszmarem, który po prostu musi wywołać traumę.
Pewne zadry pozostaną w ludziach już na zawsze, nawet jeżeli po jakimś czasie się zabliźnią. Staram się jednak na przekór wszystkiemu myśleć pozytywnie, wysyłać dużo dobrej energii wraz z moją muzyka. Życzę wszystkim zdrowia i odrobiny optymizmu.