Z ostatnich wypowiedzi przywódców Polski można wywnioskować, iż liczą oni na rychłe wygaszenie pandemii koronawirusa. Na diametralnie inny scenariusz przygotowuje się tymczasem rząd w Wiedniu. Od 17 listopada do co najmniej 6 grudnia Austriacy mają żyć w warunkach twardego lockdownu.
W Austrii już od połowy października funkcjonował tzw. lekki lockdown. Wówczas gabinet kanclerza Sebastiana Kurza uznał, iż zamknąć należy obiekty gastronomiczne, rozrywkowe i kulturalne. To nie doprowadziło jednak do wyhamowania zakażeń.
Aktywnych przypadków w Austrii jest aktualnie prawie dziesięciokrotnie więcej niż w najgorszym okresie pierwszej fali pandemii. Od początku października szybko przybywa także ofiar śmiertelnych. Ostatnimi czasy walkę z COVID-19 każdego dnia przegrywa kilkudziesięciu Austriaków.
W porównaniu z Polską (gdzie notuje się 20 razy więcej aktywnych przypadków niż wiosną, a codzienne umierają setki pacjentów) te dane mogłyby wyglądać na wręcz "optymistyczne". Jednak mająca 9 mln mieszkańców Austria nie chce ryzykować pogorszenia sytuacji. Rząd Kurza chce więc wrócić do najostrzejszych rozwiązań z wiosny 2020 roku.
Już od 17 listopada Austriacy mają de facto zostać zamknięci w domach. Opuszczenie miejsca zamieszkania ma być dozwolone jedynie w szczególnych przypadkach takich, jak cele zawodowe, niezbędne zakupy, poszukiwanie pomocy medycznej, opieka nad bliskimi i regeneracja psychiczna lub fizyczna.
Skorzystanie z większości usług będzie niemożliwe, gdyż austriackie władze zamrażają działalność tych przedsiębiorców, którzy nie zaspokajają podstawowych potrzeb społeczeństwa. Wszyscy pracownicy, którzy mają taką możliwość, mają wykonywać swe obowiązki zdalnie. Tak daleko idące obostrzenia mają obowiązywać w Austrii co najmniej do 6 grudnia.
Jak informowaliśmy w naTemat.pl, inne podejście do zagrożenia koronawirusowego prezentuje rząd PiS. – W tym tygodniu, pierwszy raz od dwóch miesięcy, liczba zakażeń zaczęła spadać. Nie musimy wprowadzać narodowej kwarantanny – oznajmił Mateusz Morawiecki w miniony czwartek. Premier dodał, iż zauważa "pierwszy sygnał stabilizacji".