Jeśli myśleliście, że tyrada Jarosława Kaczyńskiego w Sejmie, zniszczenie legitymacji poselskiej Moniki Wielichowskiej i przepychanki policji z wicemarszałkiem Włodzimierzem Czarzastym były szokujące, to późniejsze wydarzenia ze stolicy jeszcze je przebiły. Funkcjonariusze otoczyli protestujących na Placu Powstańców i użyli wobec nich gazu. W ruch poszły też pałki teleskopowe.
Strajk Kobiet miał przeprowadzić blokadę Sejmu w związku z próbą wprowadzenia zakazu aborcji embriopatologicznej, jednak PiS wyprzedził te plany otaczając parlament barierkami oraz tysiącami funkcjonariuszy policji i Żandarmerii Wojskowej. W związku z tym protestujący ruszyli w kierunku ścisłego centrum Warszawy.
Policja odcinała protestującym kolejne ulice uniemożliwiając przejście, jednak reagowała na bieżąco na zachowanie demonstrujących, bo nie był znany cel marszu Strajku Kobiet. Ostatecznie Strajk Kobiet przeszedł przed siedzibę państwowej TVP na Placu Powstańców – to było jedyne znaczące dla protestujących miejsce, do którego drogi nie odcięli im funkcjonariusze.
Ale po upływie godziny i tam już zaroiło się od policji. Funkcjonariusze szczelnie otoczyli kordonem plac i nie pozwalali nikomu się z niego wydostać. Protestujący chcieli się rozejść i kilkukrotnie próbowali odepchnąć policjantów, żeby ci pozwolili im opuścić Plac Powstańców, ale bezskutecznie.
Funkcjonariusze użyli gazu pieprzowego i granatów hukowych. Wśród protestujących wybuchła panika, bo nagle okazało się, że są między nimi zamaskowani policjanci, którzy zaczęli wyciągać pojedyncze osoby z tłumu. Protestujący pomylili ich z narodowcami. Policjanci używali pałek teleskopowych i gazu wobec tych, którzy chcieli pomóc zatrzymanym.
Ucierpiały liderki Strajku Kobiet, m.in. Marta Lempart, która negocjowała z policją i blokowała przejście do jednego z mężczyzn, którego ta chciała zatrzymać. Gazem potraktowano także posłankę na Sejm RP Magdalenę Biejat, gdy ta szła w stronę funkcjonariuszy pokazując im legitymację poselską.
Swoje oburzenie na zachowanie policji wyraził w nocy na Facebooku Rafał Trzaskowski. "Gaz łzawiący przeciwko protestującym kobietom? Naprawdę, Policjo? Użycie środków przymusu bezpośredniego musi być uzasadnione, proporcjonalne. I musi być ostatecznością. W mojej ocenie użycie ich wobec pokojowej demonstracji kobiet i młodzieży nie miało podstaw. Bo policjantów było dużo więcej niż protestujących" – napisał prezydent Warszawy.
"Przedstawiciele miasta byli obecni na miejscu i obserwowali sytuację. Jako prezydent Miasto Stołeczne Warszawa apeluję o powstrzymanie się przed nieuzasadnionymi działaniami i oczekuję wyjaśnień. Służby miejskie sprawdzają nagrania monitoringu" – dodał.
Ci, którzy chcieli opuścić Plac Powstańców mogli to zrobić jedynie przez punkt kontrolny, w którym policja spisywała wszystkich i wystawiała mandaty. Mieszkańcy ulicy Wareckiej starali się pomóc niektórym protestującym. Otworzyli podwórko i wystawili drabiny, by dać im możliwość przedostania się poza obszar otoczony przez służby.