17-latek został zatrzymany w czwartek przed Sądem Okręgowym w Warszawie. Wtedy odbyła się demonstracja w obronie aktywistki, zatrzymanej pod koniec października podczas jednego z protestów kobiet.
W mediach od blisko 20 lat, w naTemat pracuję od 2016 roku jako dziennikarz i wydawca
Napisz do mnie:
rafal.badowski@natemat.pl
W piątek rzecznik KSP Sylwester Marczak przekazał, że ujęto łącznie 10 osób. Wśród nich jest 17-latek Jan Radziwon, któremu policja postawiła zarzut naruszenia nietykalności cielesnej jednego z funkcjonariuszy.
W mediach społecznościowych pojawił się film, na którym widać brutalną interwencję policji przed Sądem Okręgowym w Warszawie. Przebieg całego zajścia Radziwon relacjonował w rozmowie z dziennikarzem TVN24 Andrzejem Morozowskim.
– Nie mogę mówić o szczegółach w związku z dobrem sprawy, natomiast mogę powiedzieć, że uciekałem przed policją i zostałem brutalnie rzucony na ziemię. Z krzykiem: "szmato, na ziemię", zostałem od razu zakuty w kajdanki – opowiedział.
Co działo się przedtem? Radziwon wraz z grupą protestujących blokował przejazd busa oklejonego antyaborcyjnymi hasłami.
– Jeden z "prolajfowców" zadzwonił po policję, a gdy policja się pojawiła, to my się usunęliśmy z drogi i zaczęło się zagęszczać, zaczęło się pojawiać coraz więcej ludzi. Policja zaczęła nas otaczać i robić krąg, robić kocioł. Wtedy jedna z koleżanek próbowała stamtąd wyjść i została dość brutalnie popchnięta, prawie się przewróciła. W pewnym momencie zaczęła uciekać. W pewnym momencie, nie myśląc za wiele, zacząłem biec – opowiedział w rozmowie z TVN24.
– Zostałem po prostu rzucony na ziemię, kilku funkcjonariuszy się na mnie rzuciło, przycisnęli mnie twarzą do ziemi, dusiłem się, nikt się nie przedstawił. Nawet nie wiem, czy to był policjant, bo stał z policją, ale nie był umundurowany. Nikt mi nie przedstawił żadnych zarzutów, za co mnie zatrzymują – mówił. 17-latek zapewnia jednak, że będzie dalej uczestniczył w demonstracjach.