Nie tylko antyterroryści z BOA, ale też funkcjonariusze CBŚ mieli być wysłani na ulice w związku ze Strajkiem Kobiet, który odbył się w ubiegłym tygodniu. "Gazeta Wyborcza" ujawniła nowe szczegóły dotyczące akcji cywilnych policjantów.
Chodzi o manifestację w ramach Strajku Kobiet, która odbyła się 18 listopada w Warszawie. Według informatorów "Wyborczej" miał to być pokaz siły na zamówienie Jarosława Kaczyńskiego. Prezes PiS i wicepremier ds. bezpieczeństwa oczekiwał od policji "bardziej stanowczych działań".
Sprawę zabezpieczenia protestów wzięli w swoje ręce "zwolennicy radykalnych rozwiązań". Na czele akcji zamiast dowódcy oddziałów prewencji stanął zastępca komendanta stołecznego policji ds. kryminalnych insp. Krzysztof Smela. Do pomocy miał szefa Samodzielnego Pododdziału Kontrterrorystycznego (SPKP) KSP komisarza Krzysztofa Funkiendorfa.
Ściągnięto nie tylko policjantów z Biura Operacji Antyterrorystycznych, ale też tych ze SPKP oraz funkcjonariuszy wydziału realizacyjnego Centralnego Biura Śledczego. Jak wyliczył dziennik, 18 listopada na stołeczne ulice wyszło grubo ponad 100 "tajniaków" z różnych formacji AT.
Co więcej, w tle ostatnich wydarzeń ma rozgrywać się walka o fotel komendanta głównego i awanse.
Warto zaznaczyć, że decyzja o skierowaniu policjantów z Centralnego Oddziału Kontrterrorystycznego BOA do "zabezpieczenia" manifestacji, może mieć fatalne skutki. Funkcjonariusze tej jednostki mogli zostać zdekonspirowani, o czym niedawno informowała "Rzeczpospolita".
Dla "tajniaków" zaangażowanych do akcji na protestach nie mają litości m.in. byli policjanci, o czym w naTemat pisała Katarzyna Zuchowicz.