Fachowca, który zniknął z ich balustradą, szukali przez rok, skład budowlany zapomniał o ich zamówieniu, z kolei ekipie budowlanej projekt budowy wydawał się zbędny, wszystko robili po swojemu. Taką prawdę na temat budowy domu można znaleźć na Instagramie, na profilu "Na ch***j mi była ta budowa". Karolina, jego twórczyni, szczerze opowiada o kosztach takiej inwestycji.
"Na ch***j nam była ta budowa" – skąd to się wzięło? Przyznaję, że właśnie dlatego zajrzałam na profil, bo zaintrygowała mnie jego nazwa.
Wzięło się to po prostu z życia. Niestety był to tekst często przez nas powtarzany. Na początku profil miał inną nazwę. Któregoś dnia pod jednym ze zdjęć dodałam hasztag "na ch***j nam ta budowa". O dziwo, wzbudził on spore zainteresowanie. Wtedy pomyślałam, że zmienię nazwę profilu właśnie na taką. Wyskoczyła mi informacja, że przez dwa tygodnie mogę wrócić do poprzedniej i tak zamierzałam zrobić. Ale po dwóch tygodniach profil już tak się rozkręcił, że jednak o powrocie nie było mowy. Okazało się, że ta nazwa bardzo się spodobała, a wiele osób się z nią utożsamiało.
Jest to tekst bardzo dosadny. Ale kiedyś powiedziałam i dalej się z tym zgadzam: "Razi cię wulgaryzm z nazwie mojego profilu? To znaczy, że jeszcze się nie budowałeś". Czy zmienię nazwę profilu, gdy się przeprowadzimy? Zdecydowanie nie. Zostawię ją na pamiątkę tego czasu, bo jest to przecież kawał historii naszej rodziny, ale też ku przestrodze dla innych. Wydaje mi się, że nazwa jest po prostu bardzo szczera i uczciwa.
Tak, daje. Jeżeli nasza budowa trwałaby przez kilka miesięcy czy pół roku, to pewnie nie byłoby takiej nazwy i pewnie nie miałabym takiej opinii o tym czasie. Ale ta budowa trwa już ponad 3 lata. Jesteśmy osobami w miarę młodymi, kilka lat temu wzięliśmy ślub i mamy dwójkę małych dzieci.
Mój syn ma niespełna 3 lata, dlatego właściwie stawianie domu trwa całe jego życie. Głównym problemem jest to, że szkoda nam tego czasu. Mogliśmy go poświęcić naszym dzieciom. Są w takim wieku, że bardzo potrzebują rodziców, a prawda jest taka, że kontakt z tatą mają utrudniony. Praktycznie nigdy go nie ma, bo jest albo w pracy albo na budowie.
Teraz jest trochę lepiej, bo w budowanym domu mamy już ciepło, więc popołudnia spędzamy razem. Z tym, że tata coś robi, a ja zajmuję się dziećmi. Był jednak taki czas, że dzieci tego taty nie widziały, bo przyjeżdżał z pracy, jadł obiad i jechał na budowę.
Później doszło do tego, że nawet nie wracał na ten obiad. Dzieci nie chciały go wypuścić, a i on chciał się z nimi choć chwilę pobawić. W efekcie denerwowaliśmy się tym, że mamy godzinę obsuwy. A nie chcieliśmy tracić czasu.
Czyli hasło "bohater domu" nabiera zupełnie innego znaczenia.
Zdecydowanie. Może nie mówię tego mojemu mężowi zbyt często, ale mam wielki podziw dla niego, że jemu się chce. To trwa już bardzo długo, a on poza tym, że jest na budowie, to ma pracę do której dojeżdża 70 km w jedną stronę. Dla niego dzień zaczyna się o 5 rano, a kończy bardzo późno.
Tak wygląda nasz tydzień od poniedziałku do soboty. Niedziele spędzamy razem, zazwyczaj po prostu siedząc w domu. Od 4 lat nie byliśmy na wakacjach, nie wyjechaliśmy nigdzie na weekend. W tym roku obiecaliśmy dzieciom, że z okazji urodzin córki pojedziemy do ZOO. Nie udało się.
Bywało tak, że w niedzielę rano mąż mówił "jedziemy", ale widziałam, że jest bardzo zmęczony, więc wolałam, żebyśmy zostali w domu i odpoczęli. Wydaje mi się jednak, że kiedy tam zamieszkamy, to może jakoś o tym zapomnimy, a dzieci nie będą rozpamiętywać tego czasu i tego, że taty z nimi nie było.
Czas, a raczej jego brak, to jednak nie jedyny problem w trakcie budowy domu?
Dodatkowym problemem na budowie są oczywiście finanse. Na początku wydawało się nam, że skoro złapaliśmy pana boga za nogi i dostaliśmy kredyt na budowę, to wszystko jest cudownie. Mamy kredyt, wybudujemy szybko dom, wprowadzimy się i przestaniemy wynajmować mieszkanie, bo to też jest dodatkowy koszt.
Kredyt wzięliśmy tylko na stan deweloperski, w nadziei, że chwilę to potrwa, a w międzyczasie coś zdołamy jeszcze odłożyć. Planowaliśmy wykończyć najpierw dół, żeby tam się wprowadzić, a górę później. Nie chcieliśmy brać strasznie dużego kredytu, choć i ten jest dla nas bardzo duży.
Kiedy zaczynaliśmy budowę, ceny materiałów budowlanych bardzo poszybowały w górę, więc szybko się zorientowaliśmy, że pieniędzy nie starczy nam nawet na stan deweloperski. I rzeczywiście dosyć szybko się skończyły. Było dużo wydatków, których bank nie przewidział, a to właśnie bank robił kosztorys, więc zaufaliśmy. Mój mem pt. "Czy można dobrać kredytu" to taki trochę śmiech przez łzy. Na szczęście jesteśmy już na finiszu i obyło się bez dobierania.
Do tego doszły problemy związane z fachowcami?
Często powtarzamy: "Może kiedyś będziemy się z tego śmiać, ale w tym momencie absolutnie nam nie jest do śmiechu". Czas budowy to jest sinusoida uczuć. Na początku, po wielu miesiącach starań dostajesz pozwolenie na budowę, co u nas poszło dość sprawnie, choć nie obyło się bez potknięć.
Później przyjeżdża geodeta, ekipa budowlana, koparka zaczyna kopać… Wtedy następuje eksplozja uczuć i wielka ekscytacja. Wtedy też wrzucamy hasztagi #zaczynamyprzygodężcycia czy #jużniedługonaswoim.
Kiedy widzę na grupach budowalnych, że ktoś wrzuca zdjęcie z koparką z takimi tekstami, to absolutnie się nie śmieję, a jest mi strasznie żal tych ludzi, bo znam to uczucie i też tak miałam. W tamtym czasie nie spodziewałam się jednak, że to “niedługo”, nie będzie tak niedługo i że dojdzie do tego mnóstwo problemów.
Taką naszą „ulubioną” anegdotą z tych czasów jest historia o pustakach. Przyjechała ekipa, zrobiła nam fundamenty, mieliśmy zamówione pustaki. Byliśmy umówieni tak, że ze składu budowlanego będą je dowozić codziennie, żeby nie było takiej sytuacji, że trzeba przenosić je w inne miejsce.
Pierwszego dnia dowieźli je, ekipa postawiła z tego, co miała. Następnego dnia czekali na dostawę, my też byliśmy na budowie, też się niecierpliwiliśmy, ale wciąż jej nie było. Zadzwoniliśmy do składu budowlanego i powiedziano nam, że nie mają więcej pustaków. Po prostu zapomnieli zamówić, a następny transport miał być dopiero za miesiąc.
Wypiliśmy kawę z naszymi majstrami, po czym oni pojechali na inną budowę. My oczywiście znaleźliśmy inny skład budowlany. Pustaki przywieźli za 2 tygodnie, ale nasza ekipa wróciła i tak dopiero za miesiąc, bo skoro zaczęli inny dom, to też nie mogli go zostawić w trakcie. To była pierwsza sytuacja, która dała nam do zrozumienia, że to wcale nie musi być takie proste.
Pierwsza, ale jak szybko się okazało, nie była jedyna...
Ekipa budowlana niekoniecznie była zainteresowana projektem. Robili tak, jak robią zazwyczaj. Dlatego mąż przyjeżdżał z pracy, jechał na budowę z lampką czołówką, mierzył wszystko, sprawdzał np. czy szerokość drzwi jest taka, jak w projekcie.
Mieliśmy podpisaną umowę z hydraulikami. Ci którzy przyjechali w pierwszym roku budowy zrobili wszystko dobrze. Hydraulikę robi się jednak na różnych etapach, więc gdy pojawili się w następnym roku, to okazało się, że są to zupełnie inni ludzie niż poprzednio. Gdy mąż przyjechał i zobaczył, co zrobili, to się załamał, bo były to wielkie błędy.
Właściciel tej firmy przeprosił i przyznał się do tego, że po prostu nie ma pracowników. Ci którzy byli wcześniej wyjechali z kraju, dlatego teraz przyjmuje do pracy tych, którzy po prostu chcą pracować. Powiedział też, że przyjadą to poprawić, ale więcej nie pojawili się na naszej budowie. Natomiast mój mąż poprawił sobie to po swojemu i mówi, że jest bardzo dobrze.
Był jeszcze słynny pan od balustrady.
O tak! Pan Łukasz zapisał się wielkimi literami na kartach historii naszej budowy! Zrobił na nas bardzo dobre pierwsze wrażenie. Świetny facet, doradził, szybko zrobił balustradę, zamontował ją, ale po 3 tygodniach wyszła na niej rdza, co nie powinno się zdarzyć, bo zamówiliśmy porządną. Przez dwa miesiące prosiliśmy tego pana, żeby przyjechał, zabrał ją i pomalował jak należy.
Jednak po zabraniu balustrady, przestał odbierać od nas telefony. Trwało to rok. W między czasie wydaliśmy pieniądze na prawników, szukaliśmy go innymi drogami, na portalach społecznościowych. Wysłaliśmy mu pisma, pierwsze było z prośbą o zwrot balustrady, kolejne dotyczyło rozwiązania z nim umowy, chcieliśmy, żeby zwrócił nam pieniądze.
Zebraliśmy wszystkie dokumenty i zgłosiliśmy sytuację na policji. Właściwie położyłam już krzyżyk na tej sprawie, kiedy nagle po 2 miesiącach dostaliśmy przelew od tego pana.
Mówi się, że budowa domu to studnia bez dna, ale z tego, co słyszę, to trzeba też ponieść ogromny koszt emocjonalny. Siwych włosów, oczywiście metaforycznie, przybyło?
To nie jest nawet metaforycznie. Dopiero podczas budowy zaczęłam farbować włosy (śmiech). Człowiek nie potrafi odciąć się od tego, co się dzieje, zwłaszcza, że my naprawdę budujemy ten dom, naprawdę jesteśmy na budowie.
Mój mąż razem ze swoim tatą robią mnóstwo rzeczy sami. Być może zupełnie inne doświadczenia ma osoba, która zleca budowanie domu firmom, choć na pewno również ma dużo problemów. Skoro budujemy ten dom dla naszej rodziny, skoro będziemy go spłacać przez wiele lat, to chcemy, żeby był super zrobiony.
Jeśli widzimy, że coś jest nie tak, to jednak boli. Nerwów jest rzeczywiście bardzo dużo. Gdy przychodzi kolejny etap, kiedy ma pojawić się kolejny wykonawca, to naprawdę się tym stresujemy. My naprawdę przeżywamy tę budowę. Bardzo w tym stresie pomógł mi właśnie profil na Instagramie.
Tak okazało się, że nie tylko my mamy takie problemy. A wcześniej myślałam, że tylko my. I dzięki temu jest raźniej. Działa to w dwie strony. Często dostaję wiadomości, że np. udało mi się komuś poprawić humor po ciężkim dniu na budowie. I to jest świetnie uczucie! Nigdy bym nie pomyślała, że moim marudzeniem poprawię komuś nastrój! Czad!
Żartowała pani w jednym z postów, że budowa domu to pierwszy krok do rozwodu. Jest aż tak źle?
W jednym ze swoich wierszyków budowlanych pisałam: „Brak czasu dla siebie, kredytu nie starczy, mąż ciągle warczy, ciągłe kłótnie, ostre słowa, #nachujnambyłatabudowa…”.
Coś w tym chyba jest. Ten czas jest dla nas bardzo trudny, ale wydaje mi się, że po tym wszystkim będziemy naprawdę zgodnym małżeństwem. Widzę to choćby przy wykończeniówce.
Bardzo się ekscytowałam tym, że zaczynamy ten etap. Oczywiście dużo osób gasiło mnie w komentarzach, że właśnie teraz będzie najgorzej. Miałam jednak poczucie, i na razie mi się to dosyć sprawdza, że już tyle nerwów za nami, że tyle przeszliśmy na tej budowie, że nie chcemy już kłócić się o kolor płytek czy frontów w kuchni.
Wydaje mi się, że kompromis przychodzi nam dużo łatwiej niż przyszedłby 3 lata temu. Jesteśmy tak znerwicowani większymi rzeczami, że wybór fugi czy paneli, nie jest dla nas taki istotny.
Czy podczas budowy się kłóciliśmy? Pewnie. Ale bardziej to wynikało z takiego zmęczenia. Mąż ciągle w pracy lub na budowie. Ja wiecznie w domu z dziećmi. On potrzebował mojej pomocy, a ja jego. Tylko, że na to już brakowało i czasu, i siły.
Czy jest coś z czego nie chce pani zrezygnować za żadne skarby świata?
Naprawdę z wielu rzeczy zrezygnowałam, ale nie będę przeżywać, że np. nie mam deski na podłodze, choć to nam się marzyło. Wiedzieliśmy, że jest to poza naszym budżetem. Marzyła mi się też piękna kuchnia na wymiar, ale później stwierdziłam, że taka z Ikei też będzie fajnym rozwiązaniem, choć oczywiście ciężko mi powiedzieć to na pewno, bo siedzi ona jeszcze w kartonach.
Miałam problem z płytkami do wiatrołapu. Jakieś sobie upatrzyłam, ale zweryfikowałam to na Instagramie i już mi się tak nie podobały. Instagram to też jest niesamowite źródło informacji. O wiele rzeczy pytam i momentalnie jest dużo odpowiedzi. Ludzie się angażują.
Kiedy więc pojechaliśmy do sklepu i wypatrzyłam sobie inny model płytek do wiatrołapu, miałam zagwozdkę, bo znacznie przewyższały kwotę, którą zaplanowaliśmy na ten zakup. Jednak mój mąż stwierdził, że jeśli takie mi się podobają, to weźmy takie. Wydaliśmy na nie 3 razy więcej niż ustalaliśmy.
Nie chcę też rezygnować z pięknych schodów, ale w tym momencie nie mamy na to pieniędzy, więc zastosujemy tymczasowe rozwiązanie, a nasz plan zrealizujemy za jakiś czas. Aktualnie negocjuję z mężem drzwi z wiatrołapu do domu. Mnie się niesamowicie podobają, jednak mąż ma sporo wątpliwości. Tylko, że on chyba jeszcze nie wie, że tak łatwo z tego nie zrezygnuję.
Z tego, co widziałam, to podczas tej budowy odkryła pani w sobie nowe umiejętności, a nawet talenty. Myślę o renowacji mebli.
Na Instagramie widziałam dużo takich renowacji i chodziło mi to po głowie. Widziałam też stare meble i dostrzegałam w nich potencjał do odnowienia. Zaczęłam od jakichś grup na Facebooku, które się tym zajmują, a później już tradycyjnie pytałam na Instagramie, jak inni by się za to zabrali.
To, że mogłam coś zrobić samemu, daje to wielką satysfakcję. Odnowiłam np. fotele, które na śmietniku w Krakowie znalazła moja przyjaciółka. Kiedy będę widziała je w moim salonie, to będę wiedziała, że to jest coś takiego właśnie ode mnie.
Fizycznie bardzo nie udzielałam się w trakcie tej budowy, ale taki też jest podział obowiązków. Mąż zajmuje się budową, a ja ogarnianiem domu.
Dlatego teraz niesamowicie się cieszę, że mogę też dołożyć tę cegiełkę od siebie w postaci właśnie tych odnowionych mebli. Bo nie dość, że dzięki temu oszczędzimy trochę pieniędzy, to wydaje mi się, że nasze wnętrza będą ciekawe i z duszą. A o tym marzyłam. Nigdy nie chciałam wnętrz jak z katalogu.
Czy ma pani jakieś rady dla osób, które rozpoczynają budowę domu?
Jeżeli chodzi o rady, to mam to w wyróżnionych relacjach na Instagramie. Zaznaczyłam, że przed pierwszym dniem budowy trzeba kupić: beton, pustaki, karton melisy. Są też żarty, że trzeba poszukać dobrego psychologa itd. Natomiast jeżeli chodzi o konkrety, to radziłabym, żeby mierzyć siły na zamiary, żeby nie było tak, że buduje się wielki dom, a w pewnym momencie zaczyna się pęd, bo nie wiadomo skąd zdobyć na to pieniądze.
Dziś uważamy że nasz dom jest za duży, choć tę wielkość robią garaż dwustanowiskowy i pomieszczenie nad garażem. Przez garaż zrobiły się koszty, bo dom trzeba było ocieplić cały, a to plus elewacja to już duży koszt. Mogliśmy wybudować dom, a garaż kiedyś osobno. Trzeba zastanowić się, jak duży dom jest nam tak naprawdę potrzebny.
Czeka pani już na ten moment, kiedy nie będzie żałowała tego czasu i będzie mogła ze spokojem wypić kawę?
Wracając jednak do pandemii. W momencie kiedy zostałam zamknięta z dziećmi w mieszkaniu w czasie pierwszego lockdownu i siedzieliśmy na 40 metrach bez balkonu, gdzie naszą największą rozrywką było wyniesienie prania za blok, bo tam można je suszyć na ogólnodostępnych sznurach, to wtedy wiedziałam, że bardzo chce się przeprowadzić.
Widziałam też, że dzieci w nowym domu szczęśliwe, że mogą pobiegać, wrzucać kamienie do rzeczki. Nasze ostatnie usypianie dzieci polega na tym, że mówimy, co musimy zawieźć do nowego domu. Że będziemy przewozić łóżeczka, szafy, zabawki. Synek wieczorami pyta: "A poopowiadamy o nowym domu?". Dzieci są bardzo podekscytowane, ale do końca chyba nie ogarniają, że będziemy mieszkali w zupełnie nowym miejscu.
Tak, jak mówiłam na początku o sinusoidzie uczuć, to w tym momencie idzie to mocno w górę. Dosłownie dni nas dzielą od przeprowadzki! Malujemy ściany, kładziemy podłogi, wykańczamy łazienkę. Tak niewiele nas dzieli od tej pierwszej kawy w swoim domu.
Ona już niebawem, jednak nie jest tak, że z momentem przeprowadzki zakończy się ta budowa. Wiadomo, dom jest wybudowany, będziemy mieszkać, natomiast wykończenie poddasza, zrobienie tarasu, ogrodu itd. zajmie jeszcze sporo czasu. Więc będę miała co robić i o czym pisać.