
– Justynko, weź te grabie i idź popracuj na roli – słyszała, gdy była dzieckiem. Wtedy wolała bawić się w lesie, ale dziś jest za to wdzięczna. Poznała, czym jest ciężka praca i dziś Justyna Kowalczyk jest wybitnym sportowcem. Ale w programach rozrywkowych raczej jej nie zobaczymy. Nawet po zakończeniu kariery. – Jak będę chciała nauczyć się tańczyć, to wezmę prywatne lekcje – mówi w rozmowie z naTemat.
(śmiech) A czego więcej potrzeba sportowcowi do szczęścia? Jest też dobre jedzenie, wszyscy się bardzo starają. Cenię to.
Jasne. My - sportowcy - też jesteśmy tylko ludźmi. Ale mamy swoje priotytety. Impreza, to nieprzespana noc, czyli nieskuteczny trening następnego dnia, czyli osłabiony organizm. To jest taki łańcuszek przyczynowo - skutkowy. Choć w moim życiu jest też czas na zabawę, naprawdę. Lubię się bawić, wtedy, gdy nie muszę wykonywać ciężkiej pracy (w kwietniu i naprawdę okazyjnie w innych miesiącach).
Napisałaś na blogu w naTemat, że siłownia jest dla ciebie odpoczynkiem, bo można na chwilę przysiąść. Mocne.
Roboty będzie od groma. I rozruchy pełnowymiarowe i codzienne treningi wytrzymałościowe na nartkach (trzeba długo dojeżdżać) i popołudniowa masakra zazwyczaj podobnie obciążająca jak start na 30km. Jedyną nadzieją na odrobinę oddechu będzie siłownia, co jakiś czas wieczorem - zawsze można gdzieś przysiąść:) Nic nowego - prace lubię, ale w październiku zaczyna się SZOPKA!
A inne wartości wpojone w dzieciństwie?
Myślę, że miłość do sportu jednak by przeważyła. Nawet gdybym była druga czy trzecia, i tak pewnie poszłabym do szkoły sportowej. Ten tekst, o którym mówisz, to było z mojej strony chojractwo. Ale udało się.
Ciekawe przejście do innego tematu (śmiech). Rodzice dali mi w życiu swobodę. Dzięki nim mogę robić teraz to, co chcę. Sprawili też, że jestem osobą odważną, taką, która szczerze mówi to, co w danej sprawie myśli. Ale nie, nie sądzę, żebym chciała tutaj jakiejś sprawy sądowej. To raczej sprawa sumienia, bo wszystko odbywa się zgodnie z paragrafami.
Deksametazon, dobrze wymówiłem to słowo?
Na przestrzeni lat zmieniały się też twoje relacje z dziennikarzami. Choć z wiarygodnego źródła wiem, że wciąż ich nie lubisz.
To nie jest pytanie do mnie. Wiem, że obciążenia treningowe dziewczyn są dużo, dużo mniejsze. Jako osoba, która zawsze ciężko pracowała, uważam, że to jest główny powód.
Nie chce zer, nie chce tej całej pompy, sztuczności i poprawności. Chcę, żeby ta mała , odważna dziewczynka z zakasanymi rękawami wbrew czasom i okolicznościom w których przyszło jej żyć, nadal we mnie została;)
Zera na koncie, pompa, sztuczność i poprawność. To dlatego tak mało jest ciebie w kolorowych pismach?
Pisałam to znaczy, że tak właśnie myślę. Zera na koncie nie mogą być wartością samą w sobie. Moja bardzo marna obecność w mediach to świadomy wybór. Oczywiście, raz na jakiś długi czas nawet trzeba gdzieś być i staram się to wybierać bardzo rozsądnie. Za kilkanaście, kilkadziesiąt lat, kiedy nie będę się już ścigać, chciałabym, żeby myślano o mnie jako o dobrym sportowcu i normalnej, uśmiechniętej dziewczynie. No dobra, pyskatej też. A nie jak o gwieździe, której nagle zachciało się celebryckiego życia... To, co nazywa się show-businessem, kompletnie nie współgra z moim życiem i wartościami. A sztuczność i wymuszona poprawność, to dla mnie hipokryzja po prostu. Aż żal czas na to marnować.
Czytam. Są bardzo miłe i zauważyłam już, że mam grupkę stałych bywalców. Dziękuje im. To miłe, inspirujące. Ci, co mnie znają, wiedzą, jak bardzo to dla mnie jest ważne. Nigdy też nie sądziłam, że pisanie na blogu w naTemat przyjmie taki obrót. Zresztą niedawno uświadomiłam sobie jeszcze jedną rzecz…
JAKUB RADOMSKI

