Karuzela śmiechu przyspieszyła. Tym razem jadą na niej jednak nie Madonny, ale bogu ducha winne morsy. I miejmy nadzieję, że arktyczne ssaki mocno zapięły pasy, bo szkoda byłoby, żeby pospadały. Nie robią nikomu nic złego, ale mors-shaming dla niektórych okazów może mieć siłę rażenia harpunnika.
Dziennikarka, najczęściej piszę o trendach, mediach i kobietach. Czasem bawię się w poważne dziennikarstwo, czasem pajacuję. Można się pomylić.
Oprócz kwarantanny narodowej mamy i nowe narodowe hobby – morsowanie
W ciągu ostatniego roku częstotliwość zapytania "jak zacząć morsować" wzrosła w wyszukiwarce Google o 250 proc.
Przy okazji wzrosło coś jeszcze – liczba ludzi pokazujących w mediach społecznościowych, jak morsują. A że gdzie akcja, tam reakcja, równorzędnym trendem stało się wyśmiewanie lodowatych kąpieli
Ostatnie tygodnie to wysyp żartów z morsujących. Zjawisko świetnie podsumowuje mem "Cztery rzeczy, których nie można zrobić bez internetu". Co to za rzeczy? Zakupy online, pisanie bloga, sprawdzanie maila no i rzecz jasna morsowanie.
Wykpiwani są nie tyle ludzie, którzy nie bacząc na astronomiczną zimę zrzucają ciuchy, żeby taplać się w bajorach, co ich przemożna potrzeba pochwalenia się online wyczynem.
Zważywszy, że ciąża samic trwa 16 miesięcy i kończy się jednym, małym morsiątkiem, w 2020 roku morsy rozmnożyły się w tempie trudnym do wyjaśnienia. Żeby się o tym przekonać, nie trzeba być nawet oceanologiem ani też polarnikiem. Wystarczy mieć konto na Facebooku i/lub Instagramie.
Na tym ostatnim oznaczenie #morsowanie z dopiskiem "2019" zostało użyte ponad 1000 razy, czyli tyle samo, co w zaledwie dwa tygodnie 2021 roku. Z kolei zeszły rok to ponad pięć tysięcy wpisów tego typu (i to tylko biorąc pod uwagę morsy z zacięciem kronikarskim, które użyły hasztagu z datą).
Facebook podobnych zakresów liczbowych nie podaje, więc żeby wytropić ślady pramorsów-influencerów, trzeba się trochę naliczyć. Optymistycznie zaczynam poszukiwania od 2014, ale okazuje się, że jeszcze nie zdążyły dotrzeć do Polski z Arktyki. Podobnie w następnym roku.
Jeziorka Czerniakowskie i wybrzeża Bałtyku zaczęły kolonizować zaledwie pięć lat temu. Wówczas na Facebooku oznaczyły się dwie pierwsze parki dostojnych ssaków. W 2017 roku, wbrew wiedzy o rozmnażaniu morsów, było ich już osiem. Rok później – 32, zaś w 2019 można było doliczyć się już 55 postów o morsowaniu.
W pandemicznym 2020 było ich tak dużo, że poddałam się po przekroczeniu setki. I choć to zaledwie wierzchołek góry lodowej, bo i nie każdy mors oznacza datę swoich harców, o korzystaniu z hasztagów nie wspominając, daje jako takie pojęcie o skokowym przypływie popularności morsowania.
Wbrew pozorom, morsy były nad Wisłą wcześniej niż Facebook i to jako stwory rdzennie polskie, jako że i określenie "morsowanie" nie jest tłumaczeniem. Zimowe kąpiele na świeżym powietrzu to po angielsku "polar bear plunge", czyli po prostu zanurzenie niedźwiedzia polarnego.
W 1975 założono pierwszy w kraju Gdański Klub Morsów. Z kolei w latach 90. pokazywano je od czasu do czasu pod koniec programów informacyjnych, na prawach ciekawostki nieróżniącej się szczególnie od materiałów, w których donoszono, co nowego słychać w fokarium na Helu.
Mimo że mityczne "budowanie odporności" i "wyrzut endorfin", o których rozpisują się dziś morsy-influencerzy, nie były nigdy pilnie strzeżonym sekretem morskich ssaków, jeszcze dekadę temu zbyt wielu chętnych na kąpiele na mrozie nie było.
I tutaj dochodzimy do pierwszego aspektu beki z morsowania, czyli "jak to tak można podążać ślepo za chwilową modą". Jeśli obedrzemy go z negatywnie kojarzącego się hasła "chwilowa moda", okaże się, że mamy do czynienia z argumentem z – jakże nieprzysłowiowej – d***.
Dziwacznym wyrazem paranoicznego przywiązania do status quo, w myśl którego, jeśli nie robiłeś czegoś "przed innymi", sam fakt, że zaczynasz, naraża cię na śmieszność. Trochę jak w gimnazjum, które może i już nie istnieje, ale długie lata dobrze określało stan umysłu.
Skoro Kasia miała pierwsza buty z brokatową podeszwą, Basia mieć ich nie może, no chyba, że chce zostać wyśmiana. Skoro Marek słuchał Taco Hemingwaya od dwóch lat, logiczne, że Darek zaczynając w 2021 będzie gorszy. Podoba mu się, czy nie – w gimbaziarskiej mentalności nigdy nie będzie "prawdziwym fanem".
Jasne, że morsowanie jest trendem, podobnie jak było nim pieczenie chleba na zakwasie podczas pierwszego lockdownu. Jedni spróbują raz, innym spodoba się na tyle, że butle z zakwasem będą towarzyszyły im przez najbliższe 20 lat. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nigdy nie połasił się na modny akurat gadżet/krój spodni albo nie włączył serialu na Netflixie, tylko dlatego, że wszyscy go oglądali.
Kolejnym, nieco głębiej wbitym w jedwabiste cielsko morsa harpunem, jest szydera z przymusu chwalenia się zimowymi kąpielami. Przeglądając instagramowe samice morsów rzeczywiście można uśmiać się pod nosem.
Jak kraj długi i szeroki zamierają nad wodą lub też w niej w identycznych pozach, lecz nie bądźmy nazbyt surowi. Koniec końców to jeden gatunek. Influencerki też fotografują się w lustrach na jedną modłę. Ot, prawa biologii.
A teraz żarty na bok – media społecznościowe lwiej części użytkowników służą do chwalenia się, określanego dyplomatycznym terminem "dzielenie się życiem ze znajomymi".
W przypadkach niechodzących masowo po ludziach jak zaręczyny, zmiany pracy czy bohomazy bąbelków czynnik chwalipięctwa przemyka niepostrzeżenie. Co innego, gdy widzimy szereg podobnych postów. Wtedy w mózgu zapalają się wszystkie kontrolki. Czerwony alarm. Wykryto chwalenie się!
Na szczęście morsy, jak na ssaki obdarzone dość kuriozalnym fizis przystało, cechują się dużym poczuciem humoru. Członkowie największej warszawskiej grupy dla morsujących w przerwach od instruowania nowicjuszy i skrzykiwania się na schadzki nad bajorem, przerzucają się co lepszymi żartami, których podobnie jak samych morsów znacząco przybyło po nowym roku.
I choć beka z nowego ulubionego hobby Polaków ma szanse powstrzymać zalew fotek prężących się bohaterów, którzy pokonali mróz, niewykluczone, że przy okazji zniechęci do spróbowania zdrowej kąpieli potencjalne morsiątka.
Biorąc pod uwagę tempo w jakim przyspiesza ta karuzela śmiechu, wkrótce możemy spodziewać się fanpage'a "Morsujesz? Nie idę z tobą do łóżka". Oby był tak skuteczny, jak pierwowzór, dzięki któremu nie wzrosło w Polsce czytelnictwo.
Cytując klasyka internetu: od bierdolta się od morsów, od ich morsowania i od nich. Bo być może w pandemii wszyscy powinniśmy być morsami.
Chcesz podzielić się historią albo zaproponować temat? Napisz do mnie: helena.lygas@natemat.pl