Turyści w letnich ubraniach, których musiał w weekend ratować GOPR w Beskidach, najprawdopodobniej byli entuzjastami metody hartowania ducha i ciała Wima Hofa. Czy jest bezpieczna i o co tak naprawdę w niej chodzi, pytamy Macieja Szyszkę, fizjoterapeutę i trenera oddechu, który był jednym z pierwszych Polaków chodzących zimą w krótkich spodenkach w góry.
Jest to metoda składająca się z trzech podstawowych elementów: ekspozycji na zimno, medytacji i oddechu. Chodzenie w samych szortach przy niskiej temperaturze lub wchodzenie do zimnej wody jest narzędziem do ćwiczenia tych elementów.
Metoda ta zakłada dużą elastyczność w działaniu. Zarówno trening oddechowy, jak i zimno, można zastosować w różnej formie. Może to być coś bardzo ekstremalnego, ale równie dobrze może to też być zimny prysznic. Możliwości jest dużo, więc można powiedzieć, że jest to rozwiązanie dla każdego.
Czyli mówiąc o metodzie Wima Hofa, nie mówimy tylko o chodzeniu w samych szortach zimą w górach?
To jest po prostu najbardziej widowiskowy element tej metody, ale to, co z punktu naukowego jest najistotniejsze to to, że ta metoda odpowiednio praktykowana obniża stany zapalne organizmu.
W obecnych czasach jest to ważne tym bardziej, że ilość zanieczyszczeń w jedzeniu, w powietrzu, w naszym otoczeniu jest bardzo duża, dlatego też słabo się regenerujemy. Stan zapalny jest prekursorem praktycznie każdej choroby.
Ta metoda jest bardzo przydatna w przypadku osób, które mają choroby autoimmunologiczne. Wspiera również leczenie zaburzeń mentalnych np. stanów depresyjnych czy stresu pourazowego. To działanie jest udowodnione.
Wszystkie aspekty związane z ekspozycją na zimo miały zwrócić uwagę świata na to, co to zimno daje, a nie na sam fakt chodzenia po górach, w krótkich spodenkach.
Żeby to było skuteczne, trzeba wdrożyć wszystkie 3 elementy?
One się wspierają i w połączeniu są bardziej skuteczne, ale każdy z nich działa również osobno.
To jest bezpieczne?
Trzeba pamiętać jedną rzecz: nie substancja, ale dawka świadczy o truciźnie. Tej zasady musimy się w tym przypadku trzymać. Zimno może być bardzo dobrym bodźcem stymulującym, powodującym duży wyrzut adrenaliny i dopaminy.
Adrenalina obniża stany zapalne w organizmie, a dopamina motywuje nas do działania, jest motorem napędowym. Każdy powinien nauczyć się z tego korzystać, ale może nie każdy w takiej ekstremalnej formie, jak próbują niektórzy. To akurat może nie być dla każdego.
Jestem pewna, że gdybym poszła teraz w góry w krótkich spodenkach, mogłabym trafić do szpitala w stanie hipotermii, z odmrożeniami itd. Co w takim razie dzieje się z organizmem człowieka, który korzysta z metody Wima Hofa, że coś takiego się nie dzieje?
To są efekty systematycznego wystawiania się na zimno. Pewne przygotowania, które poczyni się adaptując do niskich temperatur, wpływają na zmiany fizjologiczne w organizmie, np. narasta większa ilość brunatnej tkanki tłuszczowej, co oznacza to, że organizm wydajniej gospodaruje energią.
Jeśli ktoś nie wypracował takich mechanizmów, to oczywiście organizm nie potrafi jeszcze tak skutecznie korzystać z tej tkanki tłuszczowej. Taka osoba nie będzie czuła się dobrze.
Poza tym jest jeszcze cały aspekt mentalny, bo mając kontakt z zimnem systematycznie budujemy wiarę w swoje możliwości. Potencjał każdy ma podobny, ale nie każdy potrafi go wykorzystać. Pamiętajmy jednak, że ci, którzy pokazują, że mentalnie nie mają granic, to często osoby bardzo dobrze wytrenowane.
Mimo wszystko zapytam, jak długo powinno się przygotowywać do wyjścia w spodenkach w góry?
Ciężko powiedzieć, bo jest to bardzo indywidualna sprawa. Wszystko zależy od tego, kto i w jakim momencie zaczyna. Powiedzmy jednak, że jeśli ktoś będzie się przygotowywał przez rok, to zyska dość dobrą wiedzę w tym temacie.
Można przygotowywać się całą zimę, ale też latem korzystać z zimnej wody np. wanny wypełnionej lodem. Warto też zacząć chodzić w góry w lżejszych warunkach np. we wrześniu lub w październiku. Można wtedy poznać trasę, sprawdzić po jakim terenie się idzie i jakie są odległości. Taka wiedza minimalizuje jakiekolwiek problemy.
Wiele osób podkreśla, że ta metoda oznacza przekraczanie własnych granic, ale czy przy tym przekraczaniu własnych granic nie można zapominać o słuchaniu własnego organizmu? Ciało wysyła pewne sygnały, kiedy coś jest nie tak.
Powiem szczerze, że nie wiem, dlaczego niektórzy mówią o przekraczaniu granic, bo nie jest to ideą tej metody. Chodzi bardziej o aktywację swojego potencjału, tego, co w nas drzemie. Tego właśnie chciał jej autor, Wim Hof. Pokazywał, że ludzie są w stanie poradzić sobie z wieloma problemami, zbliżając się do natury.
Owszem, słuchanie, czy to swojego ciała, umysłu, czy drugiej osoby, jest jednak bardzo istotne, a jest to z jakichś powodów zanikająca umiejętność. A jeszcze słuchanie w sposób aktywny i zaangażowaniem, to już w ogóle rzadkość.
Od czego się zaczyna praktykowanie tej metody?
Na początek najważniejszy jest chyba trening oddechu.
Nie jest to jednak, nazwijmy to, zwykły oddech?
To jest oddech, który łączy w sobie dwa aspekty: szybki oddech i wstrzymywanie powietrza. Pierwszy element składa się z 30 szybkich oddechów, intensywnych, i generuje w organizmie jakąś formę stresu, a wstrzymywanie powietrza uspokaja.
To m.in. poprawia koncentrację, uodparnia na stres i potrafi zmniejszyć ból. Trening oddechu zrobiony w odpowiedni sposób przed wejściem do wody, będzie wpływał na mniejsze odczuwanie zimna. Oddech jest tak ważny w naszym życiu, a tak mało eksponowany.
Po ostatnim weekendzie, kiedy ratownicy górscy musieli pomagać osobom, które w letnich ubraniach wchodziły na Babią Górę, mówi się, że jest to "nowa moda" i to moda, która niesie za sobą spore ryzyko.
Im więcej osób się za coś bierze, tym istnieje większe prawdopodobieństwo, że coś może się przytrafić. Im większa ilość, tym mniejsza jakość.
Każdy, kto chodzi w góry, wie z czym to się wiąże. Myślę, że są 3 najistotniejsze zasady, trzeba znać trasę, którą się idzie, wiedzieć, jak ta trasa wygląda w konkretnych warunkach, trzeba wiedzieć z kim się idzie i znać warunki pogodowe. Jeśli te 3 czynniki się spełni, to wtedy można powiedzieć, że ktoś podejmuje ryzyko w świadomy sposób, ale jeśli nie ma się o tym pojęcia, to po prostu się nie wie, co się robi.
Ta metoda nie polega na tym, żeby ryzykować. chodzi o to, żeby być optymalnie przygotowanym do warunków, które cię czekają. Wiesz na co się decydujesz. Ja już wielokrotnie szedłem w gorszych warunkach niż osoby, którym goprowcy pomagali w ten weekend.
Zdarzało mi się chodzić w samych spodenkach przy temperaturze -30 st. Celsjusza i to z grupami liczącymi po 130 osób. Wszyscy weszli i nikomu nic się nie stało. I tak chodzę już od 4 lat.
Cały czas myślę jednak o perspektywie ratowników górskich...
Nie jestem ratownikiem górskim, więc ciężko mi powiedzieć cokolwiek o ich perspektywie. Jednak z mojej wygląda to tak, że na przestrzeni 5 lat słyszałem o trzech sytuacjach, kiedy ratowano osoby w krótkich spodenkach, a ubranym trzeba pomagać pewnie po kilka razy dziennie.
Dam przykład z życia. Robiąc duże akcje nie da się nie mieć kontaktu z goprowcami. Niektóre wyjścia były przez nich nawet zabezpieczane, bo wszystko oficjalnie zgłaszaliśmy. Ich misją jest pomagać i będą ratować wszystkich.
Czym innym jest jednak pomaganie komuś, kto zgłasza takie działania i podejmuje wszelkie kroki, aby było bezpiecznie, a czym innym, gdy ktoś nie zachowa się odpowiednio i zbagatelizuje jakieś elementy.
Ci ratownicy, którzy byli świadkami naszych wyjść i widzieli w jakich warunkach się to dzieje, to do samego końca nie mogli uwierzyć, że to jest możliwe. Mało tego, znam goprowców, którzy robią takie rzeczy, bo to też dla nich dobry trening.
Ale jednak mamy takie zestawienie: góry, zima, mróz i spodenki… Na coś takiego patrzy się, jak na brawurę. Chodzi po prostu o rozwagę.
Będę uciekał od oceniania osób, które wchodziły na Babią Górę, bo mam za mało danych. Osoby, które dołączają do akcji, którą organizuję w grudniu, a nie wystartowały z treningami poprzedniej zimy, tylko zaczęły w kwietniu lub w maju, muszą systematycznie brać zimne prysznice.
Większość ludzi wchodzi do wanny wypełnianej lodem. Poza tym trzeba medytować, oddychać i biegać, żeby być gotowym fizycznie. Od września należy biegać już tylko w krótkich spodenkach.
Wszystko wymaga przygotowania. W góry trzeba też iść z kimś, kto robił to wcześniej. Jeżeli pokaże mi pani osobę i warunki pogodowe, to mniej więcej jestem w stanie powiedzieć, czy ona się tam dostanie, czy też nie, czy raczej powinna zrezygnować.
Jeśli ktoś ma wiedzę, to w stanie wyłapać pewne symptomy, które wskazują na to, że coś zaczyna się dziać złego. Tylko one pojawiają się bardzo stopniowo i można je bardzo łatwo przeoczyć.
Czy był ktoś, komu odradzał pan wyjście w góry?
Zdarzały się takie osoby, które były słabo przygotowane fizycznie. W przypadku każdego wyjścia, w którym bierze udział około 100, 150 osób, trafiają się jedna lub dwie takie osoby. Zazwyczaj zostaję z nimi i wchodzę jako ostatni. Było też i tak, że z jedną z dziewczyn pokonywaliśmy 4 km w 3 godziny przy -30 st. C.
Nawet gdy wchodzi się w góry zimą w spodenkach, to trzeba mieć ze sobą w plecaku np. ciuchy i termos z czymś ciepłym?
Zawsze trzeba mieć coś, żeby się szybko ubrać, ale trzeba też wiedzieć, kiedy się ubrać. Jest kilka takich rzeczy, które powinny się znaleźć w plecaku. Po prostu warto być wyposażonym, jak w góry, bo jest to przecież wyjście w góry, jak każde inne. Trzeba mieć dobre buty, raki, gogle, zapasowe rękawiczki.
Często noszę ze sobą pełno niepotrzebnych rzeczy, ale zawsze je noszę, na wszelki wypadek. Robię ekstremalne rzeczy, więc nie podjąłbym się tego bez tych elementów, bo wiem, jakie jest to niebezpieczne, wiem, co może się stać.
Spotyka się pan z takimi reakcjami, jak pukanie się w głowę osób, które słyszą o takich zimowych wyjściach?
Jeśli robi się cokolwiek, co odbiega od przyjętych norm, to się z tym spotyka. Ja jestem przyzwyczajony do takich rzeczy i daje mi to energię do działania.
Do końca będę się pozytywnie na ten temat wypowiadał, bo to jest bardzo dobra rzecz w obecnych czasach, tylko czasem trzeba się zastanowić i schować ego do kieszeni.