Ona – piękna, młoda, próżna i (w domyśle) głupia. On – wybitny umysł po prestiżowej uczelni, za to nieszczególnej prezencji i bez doświadczenia z kobietami. Tak mniej więcej można streścić zawiązanie akcji programu "Beauty and the Geek", bodajże najmocniej żerującego na stereotypach reality show w historii telewizji. Właśnie ruszyły castingi do polskiej edycji programu, gdzie w roli "kujonów i frajerów" produkcja ma zamiar obsadzić jedną z najlepiej zarabiających grup zawodowych w Polsce.
Dziennikarka, najczęściej piszę o trendach, mediach i kobietach. Czasem bawię się w poważne dziennikarstwo, czasem pajacuję. Można się pomylić.
Odgrzewany telewizyjny kotlet sprzed 15 lat wreszcie trafi do Polski
Mowa o programie "Beauty and the Geek", który w Stanach doczekał się pięciu sezonów, z których ostatni wyemitowano w 2008 roku
Polska będzie 23. krajem, w którym powstanie lokalna wersja reality show. Nie podano jeszcze do wiadomości dla której stacji
O opinię na temat formatu zapytaliśmy programistów, czyli jedną z grupy zawodowych na której udział liczą producenci
Pracownik Endemol Shine Polska, który wrzucał informację o castingu do programu "Beauty and the Geek" na grupy z pracą dla informatyków, chyba nie do końca wiedział, jak to się skończy.
Post zachęcający programistów, ludzi nauki, pracowników start-upów i gamerów do "przeżycia przygody życia i wygrania dużych pieniędzy" w oka mgnieniu wylądował na kilkunastu fanpage’ach, przeważnie prześmiewczych. Był też ostro krytykowany na grupach.
Pan pozna panią
Oto największy producent telewizyjny w kraju stojący za takimi formatami jak "Twoja twarz brzmi znajomo" Polsatu czy "Master Chef" TVN-u zaczyna rekrutację panów "odnoszących sukcesy w swoich dziedzinach, którzy chcieliby zaimponować zdobytą wiedzą pięknym kobietom".
Co muszą mieć panie? Ano urodę i młodość (kategoria wiekowa, ustalona tylko dla kobiet to 18-25). Szokujące? Bez przesady, programy rozrywkowe rządzą się swoimi zasadami, a jedną z nich bywa wyjściowe wrzucenie uczestników do jakiejś kategorii.
Tyle że kategorie w "Beauty and the Geek" znacznie wykraczają poza starą jak świat parę "odnoszący sukcesy mężczyzna i piękna kobieta" (Książę i Kopciuszek), jak można by wnioskować po oficjalnym ogłoszeniu na stronie Endemol Shine.
Pierwszą wersję programu wyprodukował w 2005 roku Ashton Kutcher z dwójką koproducentów. W luksusowej willi zamieszkało siedem par utworzonych z "pięknej" i "kujona". Wśród dziewczyn znalazła się przedstawicielki takich zawodów jak: modelka bielizny, cheerleaderka, kelnerka czy aspirująca celebrytka. Prowadzący powitał je słowami: "łączą was dwie rzeczy – jesteście piękne i żadna z was nie wie, jak to jest dostać 1600 punktów na egzaminie SAT (maksymalny wynik na amerykańskim odpowiedniku matury – przyp. red.)"
Wśród chłopaków był student medycyny robiący specjalizację z neurologii, programista, pianista, ale i faceci charakteryzowani przez producentów hasłami takimi jak "całował się trzy razy" czy "nigdy nie był na randce".
Taki tam amerykański film dla nastolatek w wersji reality show, gdzie ktoś zapomniał o baseballistach, więc sparował drużynę cheerleaderek z postaciami stereotypowych "frajerów". I tu pojawia się pierwszy problem. Kategoria "frajerów" z amerykańskiego liceum to nie jest puzzel, który pasuje do rzeczywistości, nawet tej licealnej.
IT casting couch
Ogłoszenie o castingu do programu wrzucono na grupę skupiającą osoby pracujące w branży, w której zwykły specjalista zarabia co do zasady więcej niż menadżer średniego szczebla w innych sektorach. O pomysł na reality show zapytałam więc wymarzonych uczestników programu Endemol Shine – programistów.
Tomek jest tuż przed 30., w związku. Dobre liceum, studia informatyczne na publicznej uczelni, gdzie na jedno miejsce było kilkudziesięciu kandydatów. Już w pierwszej pracy jego pensja przekraczała równowartość dwóch średnich krajowych, jeździł na konferencje do Stanów, był na kontrakcie w Singapurze.
Nie chce się chwalić obecnymi zarobkami, ale z rozmowy wynika, że właśnie kupił za gotówkę swoje pierwsze mieszkanie. Gros jego rówieśników nie ma nawet zdolności kredytowej. O tym, że powstaje polska wersja programu "Beauty and the Geek" już słyszał. Temat pojawił się na grupach zawodowych.
– Może 20 lat temu robienie dziwaków z facetów zajmujących się informatyką miałoby ręce i nogi na potrzeby programu rozrywkowego. Nikt nie wiedział, czym dokładnie się zajmujemy, już sam pomysł pracy wyłącznie na komputerze był w Polsce dość egzotyczny. Ale bycie programistą stało się dziś cool – jest masa szkoleń i kursów dla osób, które chcą się przekwalifikować, blogi i podcasty na ten temat. Do tego akcje promujące obecność kobiet w IT, których systematycznie przybywa – mówi Tomek.
Pytam, czy czuje się obrażony albo oburzony pomysłem obsadzenia jego kolegów po fachu jako "loserów". Mówi, że już prędzej rozbawiony, ale po namyśle dodaje:
– Nie lubię powielania stereotypu nerda-prawiczka od którego są dwa kroki do nerda-incela, który boi się kobiet, albo i ich nienawidzi. To, że dorosły facet nie miał żadnego typu relacji z kobietami, nie wynika z tego, że lubi grać na PS i jest fanem "Gwiezdnych Wojen", ale raczej z jakichś poważnych problemów ze sobą.
Zastanawiam się głośno, czy "ładne i młode" są poza zasięgiem geeków. Tomek śmieje się i mówi, że jeśli rozpatrujemy tu typ modelki z Instagrama bez zainteresowań, wykształcenia ani zawodu, to raczej jest na odwrót – to prędzej geek będzie poza jej zasięgiem. Jego zdaniem próżne, powierzchowne dziewczyny oprócz sześciopaku lubią też pięciocyfrowe wypłaty. Program na pewno zobaczy – z ciekawości.
Kilka lat starszy Mateusz, również programista, "Beauty and the Geek" oglądać nie zamierza. Szkoda mu czasu, ale bardziej chyba nerwów.
– To podwójna patologia – powielanie i sztuczne wyjaskrawianie stereotypów jest tanią sztuczką dla leniwych producentów i manifestacja kompletnego braku kreatywności. Do tego część osób, które decydują się na udział w tego typu programach, nie jest świadoma, jak zostaną potem pokazane. I nie mówię tylko o geekach, których pewnie będą przedstawiać jako loserów. Sądzę, że producenci już zacierają rączki, żeby tak zmontować wypowiedzi tych piękności, żeby wyszły na skończone kretynki.
Dopytuję Mateusza o stereotyp geeka-incela, o którym wspominał wcześniej Tomek.
– Dowód anegdotyczny: zawsze miałem mieszane damsko-męskie towarzystwo, mam dziewczynę, wcześniej miałem inną, a w pracy, w zespole samych inżynierów informatyków jestem jedynym, który nie ma jeszcze żony. Na pewno programiści nie są grupą zawodową, która potrafi się dobrze ubrać, ale badań korelujących powodzenie u płci przeciwnej z ocenami z matematyki nie widziałem – śmieje się Mateusz.
Randka czy wyzwanie?
Ciekawą kwestią jest też, czy producenci polskiej wersji programu zdecydują się na popularny ostatnio ("Love Island", "Hotel Paradise" czy nawet "Sanatorium miłości") format randkowy. W amerykańskim "Beauty and the Geek" piękne i kujoni tworzyli po prostu rywalizujące ze sobą zespoły.
Kobiety przygotowywały partnerów do udziału w konkurencjach takich jak "zdobywanie numeru nieznajomej", zakupy, moda czy urządzanie imprez, zaś uczestnicy szkolili swoje piękności między innymi w poszukiwaniu informacji w bibliotekach, fizyce, przemawianiu publicznym, a także przygotowywali je do quizu wiedzy dla…piątoklasistów.
Pomimo wywalającego wskazówki żenadometru spiętrzenia stereotypów, program jakimś cudem bronił się jako całość. Niektóre z zajmujących się dotychczas przede wszystkim dbaniem o wygląd dziewczyn z autentycznym zainteresowaniem uczyły się nowych rzeczy, zaś tytułowi geekowie odkrywali, że ich partnerki są nie tylko atrakcyjne, ale też inteligentne, choć niekoniecznie w mierzalny akademicko sposób.
Zderzenie dwóch światów wyjaskrawiało stereotypy, ale jednocześnie je przełamywało, w miarę, jak robili to sami uczestnicy. I niewykluczone, że podobnie stanie się w przypadku polskiej edycji programu, chociaż powściągnęłabym optymizm.
Poza kilkoma produkcjami TVP w polskich reality shows próżno szukać autentyczności, o przełamywaniu stereotypów i reprezentacji nie wspominając. I trudno powiedzieć, czy chodzi tu o pilnowanie słupków oglądalności, czy raczej o ciasne umysły twórców.
Pierwsze edycje "Big Brothera" cieszyły się popularnością, bo były nowością, ale nie tylko dlatego. Widzowie mogli oglądać naturalnie zachowujących się ludzi, a nie zmanierowanych celebrytów in spe zrekrutowanych na Instagramie.
Dałabym uciąć sobie rękę, albo chociaż mały palec u stopy, że "Love Island" z uczestnikami z różnych środowisk i branży bez trudu przebiłoby wyniki wcześniejszych edycji. Podobnie "Hotel Paradise" dla wykształconych w średniej kondycji fizycznej, którzy dla odmiany nie zainwestowaliby wygranej w operacje plastyczne.
Albo i "Beauty and the Geek", gdzie zamiast programowo próżnych laluń i zdziwaczałych kujonów zobaczylibyśmy młode lekarki, chemiczki i inżynierki, które musiałby się dogadać z grupą adonisów z siłki. Powyższe pomysły gratis. Chętnie obejrzę coś innego.
Formaty telewizyjne się starzeją. Trudno wyobrazić sobie przy pełnych sklepach sukces programu dla majsterkowiczów Adama Słodowego albo powodzenie "Randki w ciemno", w czasach, gdy aplikacje randkowe są zainstalowane w co trzecim singielskim telefonie.
W przypadku "Beauty and the Geek" zestarzał się jednak nie tyle sam program, co stereotyp "dziwaka od komputerów, komiksów i gierek". W 2021 w "Cyberpunk" gra pół świata, komiksy wraz z kasowym hitami o superbohaterach trafiły do mainstreamu, a stabilności zawodowej programistom można tylko pozazdrościć.
Pozostaje trzymać kciuki, żeby "przegrywami" nowego programu nie okazały się bogu ducha winne dziewczyny, które zgłoszą się na casting skuszone zapewnieniami o czekającej je "przygodzie życia".