Jill Biden to dr Jill Biden. Obroniła doktorat i chce, by tak ją tytułowano, kropka. Jednak fakt, że nowa pierwsza dama używa przedrostka "dr" nie wszystkim się podoba, co pokazał dziennikarz "The Wall Street Journal". Jego prześmiewcza opinia, która została uznana za seksistowską i umniejszającą osiągnięcia dr Biden, wywołała pod koniec ubiegłego roku w USA burzę. Czy niektórzy mężczyźni aż tak boją się silnych kobiet sukcesu, że przeszkadza im nawet słowo "doktor"?
Jill Biden, żona prezydenta Joe Bidena, to nowa pierwsza dama USA.
69-letnia wykładowczyni przedstawia się i tytułuje jako dr Jill Biden, co w grudniu ubiegłego roku zostało wyśmiane w złośliwym artykule dziennikarza Josepha Epsteina "The Wall Street Journal"
Opinia Epsteina została ostro skrytykowana oraz uznana za seksistowską. "Tym, co naprawdę niepokoi Epsteina jest fakt, że Biden jest kobietą, której ambicje zawodowe są dla niej na tyle ważne, że chce je kontynuować pomimo małżeństwa z najpotężniejszym mężczyzną w kraju" – stwierdził "The Guardian"
Pierwsza dama dr Jill Biden zamierza kontynuować swoją karierę zawodową i w odpowiedzi na tekst w "WSJ" zapowiedziała, że będzie walczyć o świat, w którym osiągnięcia dziewcząt nie będą umniejszane
Zresztą nazwa profilu na Instagramie (i we wszystkich innych serwisach społecznościowych) nowej pierwszej damy USA również brzmi "drbiden". W instagramowym biogramie czytamy: "Dr Jill Biden. Nauczycielka przez całe życie. Matka wojskowa. Babcia. Siostra. Żona Joe Bidena".
Nieoczekiwanie te dwa niepozorne słowa "dr" w odniesieniu do dr Jill Biden – nauczycielki angielskiego i wykładowczyni z ogromnym stażem w wielu placówkach edukacyjnych, która ma dwa tytuły magistra oraz obroniła doktorat – wywołały w USA burzę.
I prześmiewczo pisał dalej, zwracając się wprost do dr Biden: "Twój stopień naukowy to pewnie Ed.D., doktor pedagogiki, który zdobyłaś na Uniwersytecie Delaware dzięki rozprawie pod mało obiecującym tytułem: 'Powtarzanie studentów w Community College (dwuletnia szkoła wyższa – red.): spełnianie potrzeb studentów'. Pewien mądry człowiek powiedział kiedyś, że nikt nie powinien tytułować siebie "dr", dopóki nie przyjmie porodu. Pomyśl o tym, Doktor Jill i natychmiast porzuć tego doktorka".
Epstein – który przyznał, że sam doktoratu nie posiada, ale był nazywany doktorem, gdy był wykładowcą na Northwestern University – dodatkowo pogardliwie nazwał dr Jill Biden, 69-letnią kobietę z wyższym wykształceniem, byłą drugą damę USA i obecną pierwszą... "dzieciakiem" ("kiddo", inaczej "mała").
Nic dziwnego, że złośliwa opinia redaktora "The Wall Street Journal", która deprecjonowała osiągnięcia naukowe oraz doświadczenie żony Joe Bidena, spotkała się z ogromną krytyką i rozgniewała nie tylko wyborców Partii Demokratycznej (oraz została euforycznie przyjęta przez amerykańską prawicę).
"Seksistowskie bzdury"
"Co za protekcjonalne, seksistowskie, elitarne bzdury. Dr B. zdobyła doktorat z edukacji, więc nazywamy ją Doktorem. Tytuł, na który zasłużył tutaj pan Epstein, być może nie przystoi w tym mieszanym towarzystwie" – skomentowała ostro na Twitterze Kate Bedingfield, dyrektorka ds. komunikacji Joe Bidena.
Opinię felietonisty "The Wall Street Journal" – której wydawca gazety bronił, nazywając krytyków... "poddenerwowanymi" – skrytykowała również córka Martina Luthera Kinga Jr. A właściwie dr. Martina Luthera Kinga Jr. "Droga dr Biden: Mój ojciec nie był lekarzem, ale jego praca przyniosła ludzkości wielkie korzyści. Twoja też je przynosi" – napisała Bernice King.
"Ona nazywa się dr Jill Biden. Przyzwyczajcie się do tego" – stwierdziła z kolei wprost na Twitterze była pierwsza dama, sekretarz stanu USA oraz kandydatka na prezydenta Hillary Clinton, która wiele razy podczas swojej kariery politycznej sama przekonała się, że umniejszanie osiągnięć kobiet wciąż ma się w społeczeństwie (dalej patriarchalnym) dobrze.
Większość komentatorów – i w mediach, i w serwisach społecznościowych – nie owijała w bawełnę: złośliwy tekst Josepha Epsteina pokazał, że niektórzy mężczyźni boją się wykształconych, wpływowych i osiągających sukcesy kobiet oraz czują się przez nią zagrożeni. A takich kobiet jest obecnie na amerykańskiej scenie politycznej dużo, począwszy od pierwszej wiceprezydentki w historii USA Kamali Harris (która na debacie z wiceprezydentem Mike'm Pencem zmagała się z tzw. manterruption).
Mężczyźni boją się kobiet
Dlaczego więc jednej z tych kobiet nie umniejszyć, pisząc publicznie, że jej tytuł naukowy jest nic niewarty, a wręcz "komiczny"? Zwłaszcza że dr Jill Biden zapowiedziała, że nie zamierza przerywać swojej kariery i wciąż chce uczyć – co robiła zresztą również jako druga dama, gdy Joe Biden był wiceprezydentem w administracji Baracka Obamy. To już było dla "tradycjonalistów", którzy "znają miejsce kobiety", za dużo.
"Tym, co naprawdę niepokoi Epsteina jest fakt, że Biden jest kobietą, której ambicje zawodowe są dla niej na tyle ważne, że chce je kontynuować pomimo małżeństwa z najpotężniejszym mężczyzną w kraju" – ocenia Keli Goff w "The Guardian".
I kontynuuje: "Staje się to jasne w podsumowaniu jego tekstu, w którym pisze: 'Zapomnij o małym dreszczyku bycia Dr Jill i ciesz się większym dreszczykiem, które wywoła życie przez następne cztery lata w najlepszym mieszkaniu publicznym na świecie jako pierwsza dama Jill Biden'. (Epstein) nie zdaje sobie sprawy, że małżeństwo z potężnym mężczyzną może nie być tym, co u Biden lub jakiejkolwiek współczesnej kobiety powoduje największy dreszczyk emocji".
Dr Jill Biden nie chce być więc traktowana tylko i wyłącznie jako pierwsza dama. Chce kontynuować karierę i nie zamierza żyć w cieniu swojego wpływowego męża oraz być ładnym dodatkiem u jego boku. Tego symbolem jest właśnie owe "dr", które dla niej – i dla wielu innych kobiet – jest tak ważne.
Żona Joe Bidena podkreśliła to w rozmowie w programie "The Late Show with Stephen Colbert" w grudniu ubiegłego roku, kilka dni po ukazaniu się artykułu w "The Wall Street Journal". Nie ukrywała, że była to nieprzyjemna niespodzianka.
– Chodziło głównie o ton tego artykułu... Nazwał mnie "dzieciakiem". Mój doktorat to jedna z rzeczy, z których jestem najbardziej dumna. Ciężko na niego pracowałam – powiedziała. I dodała później: "Trzeba obierać trudniejszą drogę", dając do zrozumienia, że nie zamierza ugiąć się pod krytycznymi opiniami.
Zwłaszcza że dr Jill Biden naprawdę przeszła trudną drogę do zostania doktor na uniwersytecie. Wieloletna wykładowczyni na uczelniach typu community college wróciła na studia doktoranckie po skończeniu 50. roku życia, a w rejestrze studentów widniała jako Jill Jacobs. Wybrała swoje nazwisko panieńskie, aby nie postrzegano jej przez pryzmat jej znanego męża. Doktorat obroniła w wieku 55 lat.
Dr Jill Biden ma więc święte prawo używać tytułu doktora – nawet jeśli nie wszystkim się to podoba. "Razem zbudujemy świat, w którym osiągnięcia naszych córek będą celebrowane, a nie umniejszane" – pisała w grudniu ubiegłego roku na Twitterze na fali całej burzy o "dr".
Czy szykuje się rewolucja? Z dr Jill Biden i Kamalą Harris u steru nie ma innej opcji,