Czy posłanka Jadwiga Emilewicz powinna zrzec się mandatu po tym, jak przyłapano ją na łamaniu obostrzeń epidemicznych? Sama zainteresowana jest zdania, że taka kara byłaby zbyt surowa. Zamiast tego była wicepremier proponuje pręgierz.
Przypomnijmy: była wicepremier wybrała się z synami na narty w czasie, gdy rząd Zjednoczonej Prawicy ogłosił, że stoki są zamknięte, a dzieci mają spędzać ferie w domu. Nie powstrzymało to jednak byłej wicepremier od wyjazdu z rodziną. Gdy sytuacja wyszła na jaw za sprawą TVN24, została szeroko opisana przez wszystkie główne media.
Członkini klubu PiS ujawnia, że po wybuchu skandalu nie mogła sobie poradzić z liczbą nadchodzących połączeń i sms-ów. Dlatego na trzy dni wyłączyła telefon i odcięła się w ten sposób od otoczenia. - A zdarzyło mi się to pierwszy raz w czasie pięciu lat pracy w administracji rządowej - zauważyła Jadwiga Emilewicz.
Polityczka przekonuje, że rozumie wściekłość społeczeństwa wywołaną podwójnymi standardami. Jednak nie zamierza oddać mandatu poselskiego. - Złożenie mandatu byłoby nieadekwatne do skali przewinienia - ocenia posłanka klubu PiS i podkreśla, że nie złamała prawa.
Jaką karę w takim razie uważa za odpowiednią? - Na pewno zasłużyłam na publiczny pręgierz, pod którym zresztą mnie i moją rodzinę postawiono - kwituje Emilewicz. Niedawno pisaliśmy o tym, że wypad na narty w środku epidemii prawdopodobnie kosztował posłankę możliwość powrotu do rządu, o którą miała zabiegać.
Co to jest pręgierz?
Posłanka Emilewicz mówi o pręgierzu w znaczeniu metaforycznym. Jednak to słowo ma także całkiem namacalny desygnat. Wikipedia definiuje pręgierz jako słup stojący przeważnie przed ratuszem dawnych miast, służący do wymierzania kar. "Do pręgierza wiązano oszustów dla pokazania ich ludowi, i winowajców, skazanych na hańbę publiczną" - czytamy w internetowej encyklopedii.