"Firefly Lane" to nie tylko historia burzliwej przyjaźni. Po tym serialu zadasz sobie ważne pytanie
Alicja Cembrowska
11 lutego 2021, 17:24·5 minut czytania
Publikacja artykułu: 11 lutego 2021, 17:24
"Firefly Lane" to serial z gatunku "nie dzieje się nic, a dzieje się wszystko". Historia dwóch przyjaciółek dotyka bowiem tematów codziennych. To wybory, decyzje, rozterki, które mogą wydawać się banalne czy wręcz głupkowate, do momentu aż nas nie dotyczą. Pozornie to zatem idealny serial obyczajowy, żeby sobie popatrzeć i się za bardzo nie zmęczyć... Pozornie.
Reklama.
"Firefly Lane" to serial o przyjaźni Tully i Kate. Można go obejrzeć na Netflixie.
Opinie na jego temat są podzielone, jednak na uwagę zasługuje mało cukierkowe pokazanie kobiecej relacji i nieunikanie ciemnych stron, które kryją się za wielką przyjaźnią.
Serial pokazuje również, jak wychowanie wpływa na nasze dorosłe życie.
Sam serial nie jest dziełem wybitnym. Wyrafinowany widz mógłby uznać, że narracja jest chaotyczna (chociaż łatwo się w niej odnaleźć), a Sarah Chalke grająca Kate nie była najlepszym wyborem na castingu. Mógłby denerwować się rozszarpanymi wątkami, czy tendencyjnymi plot twistami. Mógłby nawet zwrócić uwagę na wciskanie beznadziejnych detali, jak wymienianie się ciuchami pomiędzy przyjaciółkami, które mają całkowicie inne sylwetki.
Jeżeli jednak skupimy się trochę bardziej na psychologicznej warstwie "Firefly Lane", to okazuje się, że wcale nie jest tak płytko, jak się wydaje po pierwszych, dosyć cukierkowych, ujęciach.
Nie oceniaj, poczekaj...
Reżyserka Maggie Friedman, postanowiła pokazać widzowi relację Tully (Katherine Heigl) i Kate w trzech czasach: gdy dorastają, studiują i podejmują pierwszą pracę i "współczesną", gdy są po 40. Mam wrażenie, że ten zabieg nie miał na celu jedynie "opowiedzenia historii". Serial stał się dzięki temu studium przypadku.
Bez konkretnych wydarzeń, które wydarzyły się w przeszłości, nie bylibyśmy w stanie zrozumieć zachowania bohaterek. Zdaje się, że reżyserka mówi: "Wiem, że łatwo oceniać, ale patrz na to. I co? Nadal uważasz, że masz rację?".
Dziewczęta poznają się w wieku nastoletnim i z początku można się nabrać, że obejrzymy kolejny "nastoletni klasyczek" o kujonce, która przez wielkie okulary spogląda z podziwem na "nową" – buntowniczą, zaczepną, wolną i ekscentrycznie ubraną Tully.
Tully jednak nie traktuje Kate jak kozła ofiarnego, nie dołącza do śmiejących się z niej rówieśników. To całkiem normalnie i naturalnie rodząca się znajomość. Drobne kłamstewka, rozmowy o chłopakach i całowaniu, golenie nóg, przeglądanie pism, wagary. Na każdym kroku dostajemy dowody na ogromne różnice charakterologiczne dziewczyn. Gdyby miał być to związek – nie przetrwałby tygodnia. Gdyby był to film związku romantycznym, bez skrupułów skrytykowałabym go za powielanie destrukcyjnego mitu o "wielkiej miłości, która zniesie wszystko".
Przeciwieństwa się przyciągają?
Nie będę jednak zaskoczona, jeżeli ktoś uzna, że mimo wszystko jest to serial o toksycznej przyjaźni – może to być jedna z dróg interpretacyjnych, bo niestety łatwo odnieść wrażenie, że Kate jak była zakompleksioną i niepewną swojej wartości dziewczynką, tak jest taką kobietą. Spuszcza wzrok, znosi bolesne ciosy w milczeniu. Tego nauczyła się w domu. Ma być grzeczna i miła.
Tully natomiast ma plan i jak czołg dąży do celu, zmiatając po swojej drodze wszystko i wszystkich. Jest ambitna, bezkompromisowa i rozrywkowa. Na każdym kroku słyszy, że ma w sobie ogień, że przyciąga ludzi swoim urokiem osobistym i dzięki temu dużo osiągnie.
Obie postaci są jednak bardzo złożone i trudno jednoznacznie określić Kate nieśmiałą, a Tully pewną siebie. Kate potrafi tupnąć nogą, Tully w subtelny sposób zdradza swoją kruchość i zranienie.
Pytanie jednak, które nieustannie krążyło mi po głowie to: "Jak bardzo wychowanie i obserwowanie rodziców wpływają na relacje budowane w dorosłym życiu?". Naturalnie pomyślałam o teorii przywiązania brytyjskiego lekarza i psychoanalityka Johna Bowlby'ego. Dotyczy ona negatywnego wpływu utraty obiektów znaczących (mama, tata, opiekun) na rozwój dziecka.
Teoria więzi głównie kojarzona jest z dziećmi, jednak z czasem badacze zaczęli stosować ją również w terapiach dorosłych. W efekcie badań Cindy Hazan i Phillipa Shavera okazało się, że dorośli w swoich romantycznych związkach wykazują podobne wzorce przywiązania, co dzieci do rodziców.
Styl przywiązania w relacji romantycznej
Oczywiście współczesna psychologia nie skupia się na znalezieniu jednej odpowiedzi czy jednego źródła danych zachowań i reakcji, dlatego musimy przyjąć, że dom rodzinny jest jednym z czynników, wpływających na nasze dorosłe życie. Historie Kate i Tully to studium łączenia się tych czynników – wychowania, doświadczeń z rówieśnikami, związków miłosnych, ale również wpływów kulturowych (dziewczyny dorastały w latach 70., a studiowały w 80.).
Jednym z głównych założeń teorii przywiązania jest to, że każdy z nas jest z góry zaprogramowany na określony sposób zachowania w romantycznej sytuacji. Nie oznacza to jednak, że zmiana stylu nie jest niemożliwa – zmienia się on średnio u jednej na cztery osoby w okresie czterech lat. Uświadamiając sobie te wzorce, można je również korygować.
Wyróżniamy trzy style: bezpieczny (dobra informacja jest taka, że zalicza się do niej nieco ponad 50 proc. populacji), lękowy (20 proc.), unikający (25 proc.). Pozostałe osoby należą do rzadkiej kategorii stanowiącej połączenie stylów lękowego i unikającego.
Style różnią się pod względem postrzegania bliskości i wspólnoty z drugim człowiekiem, sposobu radzenia sobie z konfliktami, podejścia do seksu, umiejętności komunikowania pragnień i potrzeb, oczekiwań od partnera i relacji. Trzeba jednak podkreślić, że osoby z każdej grupy potrzebują bliskości – tylko różnie to okazują (strategie protestacyjne) lub... różnie jej unikają (strategie dezaktywacyjne). I to właśnie obserwujemy w "nudnym serialu o kobiecej przyjaźni".
Potulna okularnica i zagubiona dziewczynka
W Firefly Lane na pierwszy rzut oka mamy zestawione przeciwieństwa. Typowo amerykański dom z idealną gospodynią i ojcem, który ogląda mecze, a z okazji rocznicy ślubu daje żonie poręczny odkurzacz. Teoretycznie jest to rodzina zwykła, "normalna", spokojna, wręcz nudna.
Do domu naprzeciwko wprowadza się Tully, która nie zna swojego ojca, a pierwsze lata spędziła z babcią. Potem siłą zostaje odebrana przez matkę – hippiskę, która ma problem z narkotykami i alkoholem.
Nie jest jednak tak, że historie dziewcząt są czarno-białe. Chociaż z początku łatwo pokazywać palcem i mówić, kto jest "be" w tej opowieści, to kolejne wątki coraz bardziej ten palec cofają. Sposób prowadzenia narracji sprawia, że pojawia się zrozumienie, a nawet współczucie.
W Kate dostrzegamy nie tylko potulną okularnicę i oddaną przyjaciółkę, ale też kobietę, która potrafi głośno powiedzieć, jakich błędów nie chce popełnić. W relacjach z mężczyznami bywa onieśmielona, umie jednak to przełamać i wskoczyć w seksi majteczki.
Tully twierdzi, że nie szuka stabilnego związku. Wpada w relacje seksualne i po osiągnięciu spełnienia bez skrupułów wyprasza ze swojego wielkiego mieszkania absztyfikantów. Co rusz wychodzi z niej jednak mała dziewczynka emocjonalnie porzucona przez mamę – niczym refren pojawiają się sceny zagubienia w tłumie czy leżenie w pozycji embrionalnej (to również częsta pozycja osób, które udają silne).
Wcale nie taka zabawna historyjka
Konstrukcja "szukania źródła problemu" jest również wspierana przez montaż (sceny się przenikają, świetny jest również montaż skojarzeń). Każdy odcinek niejako rozpracowuje jeden wątek. Reżyserka pokazuje dorosłe kobiety, których zachowanie może wydać nam się niedorzeczne, by za chwilę zdradzić jedno zdarzenie z ich przeszłości i zapytać raz jeszcze: "Co TERAZ myślisz o wściekłości Tully i niekonsekwencji Kate?".
Włączyłam Firefly Lane, oczekując zabawnej historii dwóch przyjaciółek. Jest to jednak serial raczej gorzki niż słodki – co w tym przypadku nie jest zarzutem, a raczej zaskoczeniem. Kobieca przyjaźń coraz częściej staje się tematem dla filmowców i cieszę się, że przestaje być pokazywana tylko z perspektywy picia drineczków i obgadywania facetów. Oczywiście, że to robimy, ale poza tym płaczemy, przeżywamy dramaty, stawiamy czoła przeciwnościom, martwimy się o bliskich, kłócimy się, obrażamy i ranimy.
Bo człowiek to suma stanów, emocji i doświadczeń. I nieraz jedno wydarzenie może wpłynąć na całego jego przyszłe życie.