Produkcja dzieci metodą weterynaryjną, handel dziećmi, wielokrotna aborcja, mrożenie dzieci na lata, wielka kasa dla klinik – to hasła, które znajdują się na grafikach fundacji Kai Godek "Życie i Rodzina". – Poczułam się ponownie upokorzona. Od lat nie było mi tak źle – mówi w rozmowie z naTemat kobieta, która urodziła się dzięki metodzie in vitro.
O grafikach, które od miesięcy można znaleźć m.in. na stronie Fundacji Życie i Rodzina, zrobiło się w ostatnich dniach głośno, ponieważ do mediów dotarła informacja, że fundacja szykuje się do kampanii pod hasłem "Stop in vitro".
Członkinie Ogólnopolskiego Strajku Kobiet w Szczecinie poinformowały, że plakaty i billboardy mają zawisnąć w całym kraju. Okazało się jednak, że nie jest to prawda. Wiadomość zdementowała sama Kaja Godek.
Nie zmienia to jednak faktu, że hasła i sama grafika nie są zmyślone i uderzają w osoby urodzone dzięki metodzie leczenia niepłodności metodą in vitro oraz pary, które zmagają się z chorobą. Plakaty te był wykorzystane w ubiegłym roku, gdy działacze chcieli pokrzyżować decyzję radnych w Lublinie o dofinansowaniu z budżetu miasta leczenia metodą in vitro.
Jakie emocje wzbudzają w pani takie plakaty i takie hasła?
Autorka strony “Nieumienie w życie”, rysowniczka: Wiele takich okropnych i szokujących wypowiedzi słyszałam wcześniej. Spotykam się z tym od wczesnego dzieciństwa, mniej więcej od 11. roku życia, czyli od momentu, kiedy zaczęłam świadomie zaglądać do internetu. I już wtedy takie podłości względem dzieci in vitro sprawiały mi wielki ból.
Przez kolejne lata jakoś się na to uodporniłam. Przecież wiem, że to są kłamstwa, powtarzanie z powodu złej woli, często też niewiedzy. Wydawało mi się zatem, że mnie w tej kwestii nic już nie ruszy. A jednak na samą myśl, że w całej Polsce mogłyby niebawem zawisnąć billboardy głoszące, że nie jestem naturalnym człowiekiem, że wyprodukowano mnie metodami weterynaryjnymi i że moi rodzice to zbrodniarze, poczułam się ponownie upokorzona. Od lat nie było mi tak źle.
Przeraża mnie wizja, że Polacy, którzy nic o in vitro nie wiedzą, poznają temat opisany w tak kłamliwy i niegodziwy sposób. I że jeśli nie da się teraz silnego odporu tej obskuranckiej kampanii hejtu, polski dyskurs o in vitro ogarnie mrok zabobonu. I znów cofniemy się do ciemnogrodu.
Kaja Godek zdementowała informację dotyczącą kampanii billboardowej, mówiła o fake newsie, ale w Internecie – na stronie Fundacji Życie i Rodzina – takie grafiki funkcjonują od miesięcy.
Tak, są tam od maja 2020, może nawet dłużej. Ja po raz pierwszy trafiłam na niego 26 maja, w Dzień Matki. To uderzyło w dwójnasób - ponieważ przed Dniem Matki jest Dzień Nie-Mamy, czyli kobiet, które zmagają się z niepłodnością, nie mogąc mieć dzieci mimo iż bardzo chcą.
Ich zmagania o stanie się matką to tytaniczna walka okupiona często ogromnym bólem, stresem i rozczarowaniami. Takich osób nie można piętnować plakatami, które poniżają ich pragnienia i tęsknoty. To hańba.
Urodziła się pani dzięki metodzie in vitro, dzięki staraniom rodziców, co in vitro oznacza dla pani?
Jedno trzeba powtarzać w Polsce zawsze i wszędzie: in vitro to jedyna skuteczna metoda leczenia niepłodności, jaką znamy. A niepłodność jest poważną chorobą, dotykającą jedną na pięć polskich par.
W skali każdego problemu medycznego jedna osoba na sto to już bardzo dużo, a tu mamy jedną parę – czyli dwie osoby! – na pięć. Cztery na dziesięć. Czterdzieści na sto. Czterdzieści procent Polaków cierpi z powodu niepłodności, swojej bądź partnera. To naprawdę olbrzymia liczba.
Ten problem ma jednak przede wszystkim wymiar osobisty i bardzo emocjonalny. Osoby, które są tym dotknięte, przeżywają koszmar. Posiadanie potomstwa jest jedną z naturalnych potrzeb człowieka, posiadanie rodziny również.
Nie mówiąc już o tym, że w naszej kulturze rodzina jest bardzo ceniona, gloryfikowana i przedstawiana jako jedyny słuszny model funkcjonowania, układania sobie życia. Skutki niepłodności są dla psychiki poszczególnych osób i dla psychiki związków międzyludzkich bardzo poważne. Mówimy o ogromnych tragediach na ogromną skalę.
Wielkim szczęściem jest zatem, że metoda in vitro istnieje. Pomaga parom walczyć z niepłodnością. Nieprawdą jest mówienie, że nie jest to metoda lecznicza. Często zdarza się, że pary po in vitro są w stanie spłodzić dziecko w sposób naturalny. Zresztą, nawet jeżeli by tak nie było, i tak nie można zaprzeczać, że in vitro jest leczeniem. Objawem niepłodności jest niemożność spłodzenia dziecka bądź zajścia w ciążę, in vitro jest w stanie ten objaw zniwelować. Jest tak samo lecznicze jak by-passy czy leki na nadciśnienie.
Rodzice nie ukrywali przed panią tego, że urodziła się pani dzięki tej metodzie?
Wiedziałam o tym od zawsze. Nie było czegoś takiego, jak "moment prawdy", nie było zdradzenia mi wielkiej tajemnicy. Dzieciaki często pytają, jak to wyglądało, kiedy się rodziły, ja też pytałam.
Wiedziałam, że moi rodzice przez długi czas starali się , bym pojawiła się na świecie i że dzięki metodzie in vitro im się to udało. Czyli od początku wiedziałam, że byłam chciana i wyczekana. I że moi rodzice bardzo mnie kochają. Wbrew temu zatem, co mówią obskuranccy religianci, dzieci urodzone dzięki in vitro nie cierpią z powodu braku ciepła rodziców.
Moja mama jest najbardziej ciepłą i kochającą osobą, jaką znam. Nigdy nie czułam się wykluczona, pozbawiona miłości rodziny, wręcz przeciwnie. Jedyni, którzy od zawsze próbują mnie wykluczać, to polscy biskupi i tacy fanatycy jak Tomasz Terlikowski czy Kaja Godek
Czy spotkała się kiedyś pani z bezpośrednią dyskryminacją?
Trzeba ustalić, co się rozumie przez bezpośredniość. Billboard uliczny atakuje bezpośrednio. Telewizyjna wypowiedź katolickiego duchownego atakuje bezpośrednio. Komentarz w internecie atakuje bezpośrednio. To ułuda, że takie akty nie czynią ludziom krzywdy, skoro nie są adresowane prosto w twarz konkretnej osoby. Są. Bo konkretne osoby czują się przez to szykanowane i poniżane.
Pierwszy raz zderzyła się pani z takimi wypowiedziami, gdy była dzieckiem?
Kiedy miałam lat może z dziesięć, kardynał Nycz łączył in vitro z szatanem. A biskup Pieronek porównywał dzieci in vitro do monstrum Frankensteina. Trudno nie czuć się poniżonym w takiej sytuacji. Jako nastolatka udzielałam kiedyś wywiadu o in vitro i było pod nim dużo komentarzy ad personam. To też było bolesne.
Teraz widzę, że szykuje się nowa fala nienawiści i choć osobiście jestem już na nią uodporniona, to martwię się o dzieci in vitro, które mają dziesięć lat lub są nastolatkami. To może bardzo źle na nie wpłynąć. Poczują się obce we własnym kraju. To niedopuszczalne.
Porównywanie osób urodzonych dzięki metodzie in vitro do towaru, do produktów, nazywanie ich powstania nieludzkim bądź nienaturalnym, mówienie, że in vitro to metoda weterynaryjna, czy sztuczny rozród ludzi jest jawną dyskryminacją. A teksty w stylu "in vitro jest nienaturalne, to handel dziećmi" są odczłowieczające. Sugerują, że dzieci z in vitro nie są pełnoprawnymi ludźmi. Że są nie takie, jak "normalna" reszta.
I nie ma żadnego znaczenia, że wypowiedzi konserwatywnych publicystów, polityków czy hierarchów Kościoła są okraszone formułką w stylu: trzeba szanować dzieci, ale potępiać metodę poczęcia. Bo to jest haniebna hipokryzja.
Akcja nienawiści wobec dzieci in vitro, ich rodziców i lekarzy zajmujących się niepłodnością, nie ma nic wspólnego z jakimkolwiek szacunkiem. Nie można powiedzieć "szanujemy was", a w następnym zdaniu stygmatyzować w nikczemny sposób.
Myślałam, że takie teksty, jak choćby mówienie o bruzdach na czole dzieci z in vitro (wypowiedź księdza Franciszek Longchampsa de Berier) mamy już za sobą. Widziałam jednak na pani profilu na Instagramie pytania o to, co odróżnia dzieci poczęte tą metodą od pozostałych.
Nic nie odróżnia. Między dziećmi z in vitro a dziećmi poczętymi w sposób naturalny nie ma żadnych różnic fizycznych i psychicznych. Badania nie potwierdzają, by dzieci in vitro miały jakiekolwiek większe skłonności do chorób, w tym genetycznych. Ciąża po zapłodnieniu in vitro nie różni się od ciąży z naturalnego poczęcia, może tylko tym, że jest zazwyczaj dokładniej monitorowana.
Tak naprawdę jedyną poważną różnicą jest sam akt zapłodnienia. In vitro, czyli na szkle, w przeciwieństwie do in vivo, czyli w organizmie. Natomiast już po trzeciej dobie zarodek jest wkładany do organizmu matki, a cała ciąża przebiega tak samo, jak po poczęciu naturalnym. Płód rozwija się w ciele matki.
Na stronie Fundacji Kai Godek można znaleźć taki cytat: "Ponadto jest najczęściej nieskuteczna (przyp. red. metoda leczenia niepłodności in vitro), a także obarczona dużym ryzykiem powstania u dziecka chorób genetycznych. Nosi znamiona handlu ludźmi oraz doprowadza do wielokrotnych aborcji lub mrożenia na lata poczętych na szkle dzieci".
Kłamstwo, kłamstwo i jeszcze raz kłamstwo. Wielokrotna aborcja? W Polsce niszczenie zarodków jest nielegalne. Niewykorzystane zarodki są zamrażane w ciekłym azocie. Zarodki, a nie dzieci – nie mylmy pojęć.
Zamraża się je od dwóch do pięciu dób po zapłodnieniu, kiedy mają od pięciu do dziesięciu komórek (dla porównania ludzki mózg, który mieści naszą świadomość i odpowiada za nasze myśli, ma ich kilkadziesiąt miliardów). Pięć do dziesięciu komórek! Niech zatem nikt nie myśli, że trzyma się w pojemnikach jakichś małych ludzi z zamrożonym bijącym sercem, mózgiem i układem nerwowym.
Kłamstwem jest też przedstawianie metody in vitro jako "najczęściej nieskutecznej". Jest to bowiem jedyna skuteczna metoda leczenia niepłodności, w przeciwieństwie do lansowanej przez katolickich konserwatystów naprotechnologii, która nie jest żadną metodą leczniczą, i której skuteczność jest dużo niższa od in vitro.
Jest jakiś mit, który najbardziej panią boli?
Boli mnie, że jest w Polsce ciągle ogromna przestrzeń niewiedzy. Nie tylko w kwestii in vitro, ale na wielu innych polach. One się zresztą łączą w węzły zabobonów, które bardzo trudno rozplątywać. Bardzo często, by powiedzieć prawdę na temat jednej rzeczy, trzeba po kolei obalić wszystkie kłamstwa z takiego węzła ciemnoty. Trzeba naprawdę ogromu pracy, by uświadomić choć jedną osobę żyjącą w niewiedzy lub kłamstwie.
Brakuje mi w Polsce rzetelnej edukacji na temat in vitro. Nigdy z tym nie było łatwo, ale obecnie, kiedy rządzi nami wulgarnie konserwatywny sojusz tronu z ołtarzem, jest z rzetelną wiedzą naprawdę źle.
Należy też głośno mówić, że mity i kłamstwa, którymi religijni obsesjonaci w stylu Kai Godek czy Tomasza Terlikowskiego zatruwają polską świadomość, bardzo powiększają przestrzeń cierpienia i strachu w naszym kraju. I sprawiają, że zmniejsza się i tak już niewielka suma polskiego szczęścia.
Polacy, zbombardowani manipulacją w stylu "wielokrotna aborcja", "mrożenie dzieci", "zabawa w Boga" i "handel ludźmi" oraz systematycznie straszeni piekłem, boją się in vitro, bo nie wiedzą, na czym to polega. Że to jest sprawa medycyny, a nie religii.
Proszę zajrzeć do ultrakatolickiego portalu fronda.pl i przeczytać choćby same tytuły artykułów: "In vitro i prosta droga do piekła", "Więcej ludzi będzie wyrzucanych do śmieci", "Dzieci z in vitro to bomba genetyczna", "In vitro - to wielki ewolucyjny eksperyment". Stara metoda ideologów, którzy wiedzą, że sterować można wyłącznie ludźmi zastraszonymi.
I nikt tu się nie zastanawia nad skutkami ubocznymi implantowania w ludziach takich traum. Takiej wrogości. Takiej nienawiści. Ważne, by dzięki manipulacjom utrzymać rząd dusz. A że Polacy, którzy chcą mieć dzieci, cierpią? Że systematycznie spada w Polsce dzietność, czemu in vitro może się skutecznie przeciwstawiać? Takie rzeczy Kai Godek i jej wspólników już nie obchodzą.
Można nie mieć wiedzy, ale trudno mi tym usprawiedliwiać nienawiść i zadawanie bólu drugiej osobie.
To jest część wojny z polską wolnością. I odsuwanie Rzeczpospolitej od związków z cywilizacją zachodnią. Mamy teraz do czynienia z ofensywą prowadzącą do budowania fundamentalistycznego państwa religijnego. Odbiera się prawa kobietom, delegalizuje aborcję, narusza się konwencję antyprzemocową itd.
Te wszystkie działania są prowadzone zadziwiająco konsekwentnie, ostatnio przecież został opublikowany wyrok pseudo Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej zakazujący aborcji. Pętla na szyi polskich kobiet coraz silniej się zaciska. Na szyi całej polskiej demokracji, która bez praw kobiet nie może istnieć.
Nie mam wątpliwości, że dalsze kroki fundamentalistów religijnych, którzy w ramach wewnętrznej wojny na polskiej prawicy przejmują władzę, będą dotyczyły delegalizacji rozwodów i zakazu stosowania środków antykoncepcyjnych.
Gdyby spotkała pani Kaję Godek lub kogoś z tej fundacji, miałaby pani im coś do powiedzenia?
Powiedziałabym, żeby się opamiętali, bo krzywdzą ludzi. Ale nie sądzę, by to do nich trafiło. Oni doskonale wiedzą, że to robią. Mają to wpisane w cele operacyjne. Zresztą moim zdaniem Kaja Godek jest tu tylko narzędziem.
Jej się może wydaje, że coś znaczy z tym całym zamieszaniu, ale tak naprawdę jest częścią znacznie większego planu politycznego wobec polskiej demokracji, który religijnej retoryki używa wyłącznie jako narzędzia, bo Polacy są ciągle na nią wrażliwi.
A samej Kai Godek powiedziałabym, że jestem tak jak ona Polką z tą różnicą, że ja wiem, jak zostałam poczęta, a ona nie. I że wiem również parę innych rzeczy, o których ona nie ma zielonego pojęcia. Że mój patriotyzm jest otwarty i nikogo nie chce wykluczać z narodowej wspólnoty. Że noszę w sercu polską kulturę, której uczyli mnie Wyspiański, Miłosz i Szymborska.
Że moja polskość ma wymiar duchowy, a nie etniczny. Że bycie zwolenniczką aborcji bez podania przyczyny nie jest zdradą ojczyzny, tylko postawą etyczną nie gorszą niż wiara w dziewictwo żydowskiej dziewczynki, która rzekomo urodziła króla Polski i Wszechświata.
Że kiedy ona pisze o sobie i sobie podobnych "Tu jest Polska", to dokonuje segregacji, bo imputuje, że obywateli RP o innych poglądach Polski rzekomo nie ma. I że buduje tym samym atmosferę wewnątrzwspólnotowej nienawiści, która może skończyć się tragedią. To bym jej powiedziała.
A co pani sądzi o poniedziałkowym wpisie Kai Godek?
Powinnam niby czuć się spokojniejsza, bo Kaja Godek oznajmiła, że żadnej akcji outdoorowej nie planuje, tymczasem czuję większy lęk. Kiedy tacy zwolennicy prawicowego autorytaryzmu i ludzie zorientowani na dominację społeczną jak ona zaprzeczają, że coś zamierzają robić, to znaczy, że właśnie się do tego szykują.
"Z satysfakcją przyjmujemy fakt, że lewica nie śpi po nocach z nerwów" – pisze Godek, upajając się własną mocą, która w moim mniemaniu jest niczym innym, jak tylko sadystycznym okrucieństwem. Okrucieństwem, które Kaja Godek nosi z dumą jak odznaczenie.
To jej chełpienie się pogardą wobec innych jest dla mnie niepojęte. Kim jest człowiek, który w tak oszalały sposób cieszy się, że może kogoś skrzywdzić? Kto czuje satysfakcję, że wywołał w wielu osobach lęk o siebie czy swoje dzieci? To przecież całkowite zaprzeczenie katolickiej doktryny, której rzekomo Kaja Godek jest admiratorką.
Ona chętnie kreuje się na obrończynię życia, ale ostatni wpis zdarł z niej maskę, spod której wyszła pełna jadu gęba. I nienawistne oczy, w których błyszczy jedyny cel tej kobiety: mieć władzę, a wraz z nią wszystkie, zgoła niereligijne, korzyści.