Tak się bawi Warszawa. Uczestnicy zdradzają, jak wygląda imprezowe podziemie
Alicja Cembrowska
13 lutego 2021, 20:27·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 13 lutego 2021, 20:27
Zaczyna się od tego, że "trzeba mieć znajomości". Potem trafiasz do prywatnej grupy. Dostajesz listę zasad, których bezwzględnie musisz przestrzegać. Później to już tylko hulaj dusza. Uczestnicy tajnych zabaw opowiadają, jak w czasie pandemii imprezuje się w Warszawie.
Reklama.
W czasie pandemii kluby, puby i restauracje są zamknięte, nie oznacza to jednak, że imprezy się nie odbywają.
W Warszawie jest kilka miejsc, w których odbywają się imprezy, uczestnicy informują się o nich w zamkniętych grupach.
Jedni mówią, że nie ma nic w tym złego, bo każdy sam decyduje, czy chce wziąć udział w spotkaniu kilkunastu osób, inni mocno krytykują takie zachowanie.
Bawimy się i milczymy
– Wiadomo, że nikt nie chce o tym mówić, tym bardziej pod nazwiskiem, bo nie mają w tym interesu. Znam osoby, które organizują takie imprezy, dla niektórych jest to źródło utrzymania. Ogólnie to mocno zakonspirowane środowisko, chociaż imprezy są duże. To nie jest 10 osób – opowiada Tomek.
I dodaje, że imprezy odbywają się zarówno w domach, jak i klubach – mówi o Sylwestrze na Żoliborzu, na którym grało 10 dj-ów, podaje nazwę popularnej imprezowni w centrum Warszawy.
– Płaci się gotówką, terminale są wyłączone. Wejście kosztuje około 300 zł, wchodzi się na ustalone hasło, jest alkohol, kolorowe światła, są dilerzy, więc są to imprezy nielegalne w wielu znaczeniach.
Tomek pokazał mi regulamin, który dostał przed jedną z takich imprez. Nie wolno robić zdjęć, wchodzić należy w niewielkich grupach, jest zakaz parkowania pod wskazanym adresem. Jeżeli jedziemy komunikacją miejską, zaleca się wysiadanie na innym przystanku i dojście w miejsce docelowe. Ubery i taksówki są niewskazane, chyba że podobnie jak w innych przypadkach, wysiądziemy w trochę innej lokalizacji.
Aleksandra Pakieła, reporterka Dużego Formatu, rozmawiała z didżejką, która również bywa na takich imprezach: "Zasady często narzucane są w trakcie imprezy, gdy np. ktoś da cynk, że policja stoi niedaleko klubu. Wtedy musimy wychodzić po kilka osób, nie wszyscy jednocześnie. Niektóre kluby mają zasadę, że wpuszczają o dwudziestej drugiej, a wypuszczają o piątej rano. Nie podoba ci się muzyka? Nie ma zmiłuj, zostajesz do końca".
Inni uczestnicy potwierdzają, że niewskazane jest wchodzenie w dużych grupach czy ustawianie się w kolejce, a muzyka gra ciszej do 23:00 – wtedy wpuszczani są ostatni goście. Bohater reportażu Dużego Formatu wspomina również o zaklejaniu aparatów naklejkami, co wielu Warszawiaków może kojarzyć z klubu w centrum miasta. Za dodanie relacji do mediów społecznościowych grozi usunięcie z grupy, na której ogłaszane są kolejne imprezy. I bezwzględny zakaz wstępu.
Chcę tańczyć, pić i jeść!
Kilka tygodni temu trafiłam na pierwsze nieśmiałe pytania na raczej mało tajnej grupie imprezowej. "Gdzie dziś można się pobawić?", "dacie info do wiecie czego?", "w zamian proponuję namiar na "otwarte" siłki". Jedni podrzucali adresy (a na dowód nawet zdjęcia z jednej z największych imprezowni w Warszawie) lub pisali "priv", które wiadomo, co oznacza. Inni krytykowali i podsyłali linki do stron policji.
Przy okazji pisania tego artykułu, wróciłam na grupę, jednak posty, co nie dziwi, zniknęły. Podobnie jak nie dziwi "szukanie sposobu", gdy nagle legalne są jednie siedzenie w domu i wizyta w sklepie. Wszyscy obserwowaliśmy, jak Polacy próbują obchodzić obostrzenia – na tej fali knajpy zaczęły organizować degustacje i szkolenia ze składania burgera, a kluby przeprowadzać castingi i kręcić teledyski.
Obok tych dosyć jawnych rozwiązań, są jednak jeszcze te, do których dostęp mają tylko nieliczni.
– W ciągu ostatnich kilku miesięcy parę razy zostałem zaproszony na kolację do restauracji. Byłem zaskoczony, ale okazuje się, że jak się wie, gdzie pytać, to można zarezerwować stolik. Wchodzi się bocznym lub tylnym wejściem, tak by nikt nie widział. Najlepiej pojedynczo, czasami trzeba podać wcześniej umówione hasło lub udawać, że odbiera się osobiście zamówione jedzenie – mówi Krzysiek.
I dodaje: "W środku normalna knajpa, czasem z zasłoniętymi oknami lub z otwartymi tylko dalszymi, niewidocznymi salami. Ludzie jedzą i piją. Nie jest pełno, nie są to restauracje, jakie mamy w wyobrażeniu z czasów normalnych, ale sporo stolików jest zajętych. Ludzie żartują z kelnerami z absurdalnej i konspiracyjnej sytuacji, rozumiejąc idiotyzm tych realiów".
Krzysiek wskazuje, że w takim "konspiracyjnym działaniu" jest dużo solidarności, chęci wsparcia gastronomii i że są to zarówno wizyty prywatne, jak i biznesowe gdzie np. podnajmuje się część lokalu.
Niepotrzebne ryzyko czy chęć powrotu do normalności?
Trzy tygodnie temu dziennikarz "Wprost" umieścił na Twitterze film z pubu w centrum Warszawy, gdzie pomimo zaleceń noszenia masek i zachowania dystansu, odbyła się impreza na kilkadziesiąt osób.
Zjawisko jest krytykowane również przez środowisko muzyków, kompozytorów i dj-ów. Uważają, że granie na imprezach to przykładanie ręki do przedłużenia pandemii, głupota i wykorzystywanie potrzeb ludzi, bo chętni na imprezę zawsze się znajdą,a muzyk przy okazji zdobędzie rozgłos. Dla Dużego Formatu wypowiedzieli się Jacek Plewicki, Yana Androsova i Kajetan Łukomski (znany jako Avtomat).
Rozmówczyni serwisu Noizz mówi natomiast, że uczestnictwo w tajnych imprezach wynika z potrzeby buntu, ale też stylu życia: "To ludzie [25-35-latkowie], którzy przywykli do życia w trybie weekendowym i ciężko im zrezygnować z życia towarzyskiego. Dla nich to ekscytujące. Nie mogli przeżyć tych emocji w latach 90., bo byli za młodzi, a teraz jest podobny klimat. No i techno wróciło też do społecznego zaangażowania. Społeczność wspiera osoby LGBT+, techno platformy pojawiają się na Strajku Kobiet. To także jest element buntu".
Uczestnicy podkreślają, że na imprezę w pandemii decydują się najczęściej osoby, które już przeszły Covid-19 i nie myślą o tym, że mogłyby się zarazić ponownie. Popijając drinki czy tańcząc do techno, nikt raczej nie rozmawia o koronawirusie, bo przecież nie po to ludzie ryzykują – chcą odpocząć od sytuacji w kraju i chociaż raz w miesiącu poczuć, "jak to było kiedyś".