Na początku był strach. Jeszcze nieobowiązkowe maseczki wyprzedawały się na pniu, za sklepów znikał papier toaletowy i makaron. Po roku i dwóch lockdownach coraz więcej osób przestrzega obostrzeń tylko o tyle, żeby nie dostać mandatu. Odmienny stosunek do zagrożenia stawia na szali przyjaźnie. To, co dla jednej strony jest nieistotnym szczegółem, dla drugiej okazuje się wyznacznikiem stosunku do życia, a nawet – moralności.
Dziennikarka, najczęściej piszę o trendach, mediach i kobietach. Czasem bawię się w poważne dziennikarstwo, czasem pajacuję. Można się pomylić.
Jaki powinien być przyjaciel? Jeden powie, że zabawny. Drugi, że szczery, a kto inny, że otwarty i towarzyski.
Fajnie, żeby po kilu głębszych nie miał odpałów spod znaku spacer po balustradzie balkonu albo zaczepianie łysych panów w bramie, ale bycie odpowiedzialnym i rozsądnym to cechy, których szukamy raczej u potencjalnych partnerów.
Pandemia zmieniła i to. Pomijając przypadki ekstremalne, jak odkrycie, że bliska nam osoba hołduje teoriom spiskowym, szczepić się nie zamierza, a maseczkę nazywa "kagańcem", zdarza się, że zażyłą znajomość przekreśla zbyt luźne – lub wprost przeciwnie: restrykcyjne – podejście do obostrzeń.
"To kwestia moralności"
Maciej Sylwestra spędził sam. Wahał się do ostatniej chwili, bo jednak Sylwester to Sylwester. Górę, jak mówi, wzięła odpowiedzialność.
Znajoma, która organizowała domówkę, znając jego podejście do kwestii bezpieczeństwa, zadała sobie nawet trud opisania potencjalnych zagrożeń. Zagrożeń, czyli innych gości.
I tak Maciek dowiedział się, że wszyscy zaproszeni pracują z domu, wychodzą głównie po zakupy, a dwie z trzech osób pojechały na Święta do rodziców. Maciek nie pojechał. A koniec końców zrezygnował i z Sylwestra.
– Usłyszałem, że jestem histerykiem. Może też niefajnie się zachowałem, bo zapewniałem, że przyjdę, a o 20 zmieniłem zdanie. Od tej pory nie gadamy, niebawem będzie już dwa miesiące.
Pytam Maćka, czy żałuje. Na początku było mu głupio, może nawet trochę wstyd, ale po czasie czuje coś na kształt "moralnej wyższości". Do wspomnianej znajomej pierwszy odzywać się nie zamierza. On jej w końcu nie obraził.
– To nie chodzi o mnie, jestem względnie młody i zdrowy. Ale w biurze do którego muszę chodzić raz w tygodniu, pracuje sporo osób po pięćdziesiątce. Nie wyobrażam sobie, co bym czuł, gdyby ktoś wylądował w szpitalu z mojej winy.
– A czemu zakładasz, że to byłoby z twojej winy? – dopytuję.
– Nie mógłbym tego wykluczyć, więc obwiniał bym siebie, to kwestia moralności.
Gdy jednak pogada się dłużej z Maćkiem, okazuje się, że "covidowa moralność" to w jego przypadku sprawa dość świeża. Na Wielkanoc pojechał do rodziców i jeszcze w wakacje widywał się ze znajomymi. Co prawda głównie na świeżym powietrzu, ale jednak dość regularnie.
– Kojarzysz Piotra Kuldanka? Prowadził bloga o grach komputerowych, którego czasem czytałem. W listopadzie spotkał się z najbliższą rodziną – on i brat z żonami plus rodzice. Od czasu do czasu i tak się widywali, więc nie widzieli zagrożenia. Wszyscy skończyli z koronawirusem. Piotr i jego ojciec trafili do szpitala. Zmarli kilka dni po sobie. To jakoś mną wstrząsnęło. Wszystkim się wydaje, że przecież im się nic nie stanie, a nie musi tak być.
Znajoma, do której Maciek nie poszedł na Sylwestra nie jest jedyną osobą, która się na niego gniewa. Kumpel przestał go zapraszać do siebie na piątkowe piwo, które organizuje już od kilku lat raz w miesiącu.
Maciek proponował, że dołączy na Zoomie, ale kumple powiedzieli, żeby się nie wygłupiał, nie będą siedzieli przy stole z ekranem. Plus tego wszystkiego jest taki, że w ostatnich miesiącach nauczył się być sam ze sobą. Wcześniej miał z tym spory problem.
– Staram się myśleć o podejściu znajomych do obostrzeń jako o elemencie stylu życia. Nie zrywasz z kimś znajomości dlatego, że je mięso, a ty nie. Albo dlatego, że codziennie trenuje, a ty tego nie znosisz. Ale też patrzę inaczej na znajomych, zastanawiam się więcej jakimi są ludźmi, wcześnie po prostu wystarczało mi, że są "fajni".
Z Maćkiem z pewnością nie dogadałaby się Natalia. Pandemia uświadomiła jej dobitnie, jakich osób nie chce mieć w swoim życiu.
– Dużo się pisze, że dla millenialsów przyjaciele są równie ważni co rodzina. I ja rzeczywiście tak mam. W "Małym Księciu" jest taki fragment, że jeśli coś oswoisz, to bierzesz za to odpowiedzialność. Dla mnie to jest w ogóle definicja przyjaźni, chociaż nie przepadam za całą książką – jest za ckliwa – precyzuje Natalia.
Jej zdaniem w pandemii każdy z nas ma dwie "odpowiedzialności". Jedna to ta społeczna –nie pchasz się w zatłoczorodzinne miejsca, nosisz maseczkę, dezynfekujesz ręce, zachowujesz dystans. Ale jest jeszcze druga. Odpowiedzialność za bliskie osoby.
W ostatnim roku była na jednej imprezie. Kilkanaście osób, wszyscy bez maseczek. Szybko się zmyła, bo to nie tak, że nie uważa obostrzenia za coś, co jej nie dotyczy. Po prostu chce zachować umiar między troską o zdrowie a dbaniem o psychikę. I swoją, i cudzą.
Stąd pomysł urządzenia urodzin, mimo że nie jest to z pewnością jej ulubione święto. Nie przepada za życzeniami, a humor zawsze ma raczej nostalgiczny niż imprezowy. Ostatnio wyprawiła przyjęcie przeszło pięć lat temu. W tym roku postanowiła jednak coś zorganizować.
– Mamy czat grupowy. Łącznie pięć osób. Napisałam, że mogą olać prezenty i życzenia, tylko po prostu wbić, bo stęskniłam za ich gębami. Mój najbliższy przyjaciel napisał: "sorry, ale nie". Niby nic szczególnego, ale odczułam to jak policzek. Wiadomo, że w sieci nie widzi się twarzy drugiej osoby, nie słyszy się jej głosu i takie komunikaty brzmią sucho i trudno je właściwie zinterpretować, ale było mi mega przykro – opowiada.
Pytam, czy nie rozumie obaw.
– Jasne, że rozumiem, ale gdybyś zapytała mnie o moją filozofię życiową, to powiedziałabym ci, że wierzę, że rządzi nami przypadek. Ktoś mógłby to nazwać losem albo przeznaczeniem. Możesz chuchać i dmuchać na zimne i skończyć pod kołami przechodząc na przejściu dla pieszych. Żyjemy tu i teraz. A ja tu i teraz chcę być z ludźmi, na których mi zależy.
– Kto ma umrzeć, ten umrze…?
– Nie to chciałam powiedzieć – mówi Natalia, ale nie doprecyzowuje.
Znajomi tak, przyjaciele – nie
Gosia w pandemii przestała ufać znajomym. Ma dwójkę starszego rodzeństwa. Ona, jako najmłodsze dziecko, została w domu rodzinnym 20 kilometrów pod Poznaniem. Zbliża się do trzydziestki, ale mieszka z mama i chłopakiem. Obydwoje pracują z domu. Mama, której brakuje jeszcze trzy lata do emerytury, wychodzi do pracy.
– Nie boję się o siebie i chłopaka, tylko o mamę. Sytuacja z ostatniego miesiąca – koleżanka robiła dziewczyńskie spotkanie, trzy osoby. Tłumaczyłam jej swoją sytuację, ona na to, że luz, przecież przestrzega obostrzeń, nigdzie nie chodzi. Tyle że mam ją na Instagramie. A tam ciągle foty z jakimiś ludźmi bez maseczek, po otwarciu sklepów – relacja z shoppingu. Spasowałam.
Gosia rozumie, że znajomi nie mają oporów przed spotykaniem się, ale dopóki mama nie doczeka się szczepionki, wychodziła nie będzie. Zauważam, że przecież jej mama i tak wychodzi z domu.
– Zabrzmi to idiotycznie, ale mam wrażenie, że z rodzicem jest na tym etapie życia trochę jak z dzieckiem. Gdyby chodziło tylko o mnie, spotykałabym się z ludźmi, ale muszę się troszczyć też o mamę i nie mogę sobie pozwolić na żadne krzywe akcje, bo bym sobie nie darowała, nie chcę być winna. Ja nie jestem w grupie ryzyka, mama tak.
Ma za złe przyjaciołom, że musi ich prześwietlać i nie może zaufać na słowo. Są dorosłymi ludźmi, powinni brać chociaż odrobinę odpowiedzialności za to, co robią. A jeśli nie chcą jej brać osobiście, mogliby chociaż mówić prawdę. A w pandemii o to trudno. Jak ktoś chce się spotkać, będzie kłamał, że nie wyściubia nosa z pokoju.
– O niektórych ludziach dowiedziałam się dwóch rzeczy: że są niedojrzali i egoistyczni, chociaż trudno mi powiedzieć, w jakich proporcjach. Mogę mieć takich znajomych, ale nie chcę już mieć takich przyjaciół.
Chcesz podzielić się historią albo zaproponować temat? Napisz do mnie: helena.lygas@natemat.pl
Staram się zwracać uwagę na stan psychiczny moich przyjaciół. Siedzimy pozamykani w domach, wiadomo, że kontakt online przestaje wystarczać. Pojechałam do kolegi, gdy z dnia na dzień rzuciła go dziewczyna, staram się też odwiedzać przyjaciółkę, która mieszka sama. Zwierzyła mi się jakoś na jesieni, że czasem ma ochotę wrzeszczeć, tak bardzo jest zmęczona pracą i życiem na 30-metrach bez żadnego towarzystwa. Od tamtej pory wpadam regularnie.