Jodie Turner-Smith to aktorka, o której w ostatnim czasie jest niesamowicie głośno – najpierw za sprawą roli elfki w prequelu "Wiedźmina", a teraz z powodu zdjęć do filmu o angielskiej królowej. O ile nie mam problemu z jej przyszłym występem w "Original Blood", wybór Turner-Smith do roli Ann Boleyn mówi coś bardzo istotnego o polityce panującej w Hollywood.
Jestem psycholożką, a obecnie również studentką kulturoznawstwa. Pisanie towarzyszyło mi od zawsze w różnych formach, ale dopiero kilka lat temu podjęłam decyzję, by związać się z nim zawodowo. Zajmowałam się copywritingiem, ale największą frajdę zawsze sprawiało mi pisanie o kulturze. Interesuje się głównie literaturą i kinem we wszystkich ich odmianach – nie lubię podziału na niskie i wysokie, tylko na dobre i złe. Mój gust obejmuje zarówno Bergmana, jak i kiczowate filmy klasy B. Po godzinach piszę artykuły naukowe o horrorach, które czasem nawet ktoś czyta.
Napisz do mnie:
maja.mikolajczyk@natemat.pl
Jodie Turner-Smith to aktorka, która ma zagrać w prequelu "Wiedźmina".
Turner-Smith wcieli się również w rolę angielskiej królowej, Ann Boleyn.
Obsadzenie czarnoskórej aktorki w roli jednej z żon Henryka VIII okazało się dla wielu kontrowersyjną decyzją.
O Jodie Turner-Smith w Polsce po raz pierwszy usłyszano przy okazji ujawnienia części castingu do prequela "Wiedźmina". Okazało się, że w serialu "Blood Origin" Turner-Smith ma zagrać elfkę Éile, czyli jedną z najważniejszych dla fabuły postaci. W Internecie zawrzało – niektórym fanom nie spodobał się fakt, że w elfkę wcieli się kobieta o czarnym kolorze skóry.
Miłośnicy fantastyki często chwalą się swoją wyobraźnią, jednak chyba kiepsko z nią u części z nich, skoro nie mieści im się w głowie, że istniejące jedynie w mitologii stworzenia mogą mieć skórę innego koloru niż biały. Głównym argumentem przeciwników czarnych elfów są północnoeuropejskie korzenie mitologii tej rasy, które miałyby wykluczać karnację ciemniejszą niż alabaster.
Po pierwsze, skąd w ogóle pomysł, żeby tak ortodoksyjnie podchodzić do tekstów kultury i traktować je jak jakąś niemodyfikowalną świętość? Szczególnie nie widzę powodu, żeby takimi ograniczeniami pętać fantastykę, czyli gatunek oparty na możliwościach wyobraźni autora. Twórcy od zawsze przekształcali na swój użytek różne dzieła kultury, a obecnie robią to nawet jeszcze częściej, ale z jakiegoś powodu niektórych kole w oczy tylko zmiana koloru skóry bohaterów.
Po drugie, muszę zmartwić zwolenników czystości rasowej elfów – w mitologii germańskiej występują Svartalfy, czyli tak zwane Mroczne Elfy. Zgadnijcie, jaki mają kolor skóry? Oczami wyobraźni już widzę komentarze fantastycznych purystów tłumaczących, że ten gatunek elfów bardziej przypominał krasnoludy i żyje w jaskiniach, a nie w górach jak u Sapkowskiego. Kochani, mam dla Was jedną radę – przeczytajcie jeszcze raz punkt pierwszy.
W tym tekście chciałabym poruszyć jednak inną kwestię, bo pytanie "Czy elfy mogą być czarne?" zadane w w XXI wskazuje chyba tylko na to, w jakim dobrobycie przyszło nam żyć (pomijam kwestię pandemii), jeśli takie rzeczy spędzają niektórym sen z powiek albo zachęcają do agresywnych komentarzy w Internecie.
Czarnoskóra aktorka zagra angielską królową – co w tym złego?
Już od jakiegoś czasu wiadomo, że Jodie Turner-Smith zagra Ann Boleyn, czyli jedną z żon Henryka VIII w serialu realizowanym przez Channel 5, Fable Pictures i Sony Pictures Television. Decyzja ta wywołała już dyskusję zagranicą, ale do Polski dotarła dopiero, gdy studio Sony pokazało zdjęcia Jodie w charakteryzacji na królową Anglii. I się zaczęło.
"Średniowiecze przewraca się w grobie", "Czekam aż Martina Luther Kinga zagra Tom Hanks" – to tylko niektóre z komentarzy, które przewinęły się przez media społecznościowe. Skłamałabym jednak, gdybym powiedziała, że sama podchodzę entuzjastycznie do wyboru Turner-Smith do roli Ann Boleyn.
Nie mam problemu z samą decyzją castingową jako taką. Nie szukam prawdy historycznej w filmach czy serialach fabularnych – jeśli chcę się czegoś dowiedzieć, to kino popularne nie przychodzi mi na myśl jako źródło wiedzy. Od filmów tego typu oczekuję przede wszystkim dobrze skonstruowanej historii z solidnym aktorstwem – czy dostarczy mi go kolejna kopia Margot Robbie czy Jodie Turner-Smith, to jest mi naprawdę obojętne (chociaż może niezupełnie).
Na rzecz Turner-Smith przemawia fakt, że historycznie (i w pewnym sensie nadal) czarnoskóre aktorki i aktorzy zdecydowanie rzadziej pojawiali się na ekranie, a już w szczególności w głównych rolach. Wiele mówi fakt, że chociaż Oscary są przyznawane od 1929 roku, dopiero w 2002 roku Halle Berry jako pierwsza czarna kobieta w historii otrzymała statuetkę dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej.
Pomimo tego uważam, że obsadzanie czarnoskórych aktorów i aktorek w rolach białych postaci jest w pewnym sensie problematyczne. Dlaczego? Bo zakrywa inny, poważny grzech Hollywood.
Większości filmów, które sprzedaje nam Fabryka Snów, to historie skupione wokół białego człowieka, oparte na jego mitologiach i legendach, sukcesach, porażkach czy właśnie postaciach historycznych. Taką tendencję widać nawet w animacjach dla dzieci, które również w większości skupiają się na białych bohaterach.
Angażowanie do ról zwyczajowo przeznaczonych dla białych aktorek i aktorów czarnoskórych osób nie zmienia faktu, że Hollywood proponuje najczęściej jedną, bardzo zawężoną perspektywę, szczególnie w kontekście opowiadania historii opartych na faktach. Na to samo wskazywały również osoby (w tym czarnoskóre) komentujące zdjęcia Jodie Turner-Smith jako Ann Boleyn na profilu na Instagramie portalu Variety.
"Uwielbiam tę aktorkę, ale Ann była postacią historyczną. Czy nie lepiej byłoby opowiadać historie o naprawdę czarnych bohaterach, jak Maurowie czy Afrykańscy możnowładcy?" – skomentowała jedna z nich.
"Czemu nie nakręcicie filmu o czarnych kobietach?" – zapytała inna użytkowniczka Instagrama.
Oczywiście nie jest tak, że filmy skupione na czarnych postaciach historycznych w ogóle nie powstają – w ostatnich latach powstało przynajmniej kilkanaście takich produkcji, chociażby te nagrodzone Oscarem, jak: "Służące" (2011), "Zniewolony. 12 years a slave" (2013) czy "Selma" (2014).
Takie filmy nadal stanowią jednak mniejszość, a produkcje skupione głównie na czarnych bohaterach wywołują nawet czasem oskarżenia o odwrócony... rasizm. Tak było w przypadku filmów Jordana Peela, a przede wszystkim jego pierwszego filmu "Uciekaj!"(2017).
Horror Peela nie spodobał się części publiczności, bo większość białych bohaterów było tam przedstawionych jako złych i niegodziwych. Gdyby tylko te same osoby policzyły, w ilu filmach to czarnoskórych przedstawiano w ten sposób, mogłyby się zdziwić. Domyślam się, że nawet tego nie zauważały.
Z jednej strony faktycznie nie ma nic złego w tym, że angielską królową zagra czarnoskóra aktorka, a z drugiej martwi mnie, że w ten właśnie sposób próbuje się przypudrować inne problemy Hollywood oraz to, że tak naprawdę nie wyrosło jeszcze z rasizmu.
Terry Gilliam (reżyser i były komik Monty Pythona) w swoim filmie "Człowiek, który zabił Don Kichota" wyśmiał angażowanie osób z mniejszości etnicznych tylko po to, by zadowolić martwiącego się opinią publiczną i finansami producenta. Czy taki jest obecnie wygląd branży filmowej, trudno powiedzieć, ale czasami można odnieść wrażenie, że rzeczywiście tak się sprawy mają.
Wszystko wskazuje na to, że jest to bardzo prawdopodobne. Znana czarnoskóra producentka Channing Dungey powiedziała Variety, że podobnie mają się sprawy z zatrudnianiem reżyserów w stacjach telewizyjnych, gdzie zatrudnianie innych osób niż biali mężczyźni traktowane jest jako przykry obowiązek. "Mamy jedną kobietę, jedną kolorową osobę – to dobrze" – zrelacjonowała fragment rozmowy z szefami jednej z większej stacji telewizyjnej.
Twórcy filmu o Ann Boleyn tłumaczą swoją decyzję castingową między innymi chęcią unowocześnienia historii, ale trudno mi im wierzyć. Jasnym wydaje się, że liczyli właśnie na takie kontrowersje. Poszli w starą (i jak widać nadal sprawdzoną) zasadę, że nieważne, co mówią – ważne że mówią.
Nie ma się co oszukiwać, że branża filmowa kieruje się czymś innym niż zyskami, a twórcy nie podejmują tego typu decyzji w oparciu o szczegółowe badania marketingowe. Chciałabym jednak doczekać czasów, w których obsadzenie osoby o innym kolorze skóry jest traktowane jako coś normalnego, a nie powód do awantury czy pomysł na strategię marketingową, a jeszcze bardziej liczę na większą różnorodność opowiadanych historii, bo ile się można kisić we własnym sosie?